niedziela, 31 lipca 2016

#osiem.


  Wdech i wydech. Słyszysz jedynie świszczące powietrze, wydobywające się z twoich ust. Policzki miałaś mokre od łez. W twojej głowie właśnie toczył się istny armagedon. Była pełna od zupełnie skrajnych myśli. Przede wszystkim takich, jak powiedzieć o tym osobom, które tak bardzo cię wspierały. Tym, które pewnie w tej chwili zawiedziesz. Bo czułaś jakbyś już zawiodła siebie. Nawet jeśli nie miałaś na to do końca wpływu.
 -Sophie, proszę, powiedz mi.-przerywa ogłupiającą ciszę spoglądając na ciebie z troską
 -Pamiętasz, byliśmy z Tedd'em tuż przed jego wyjazdem w Górach Skalistych?-pytasz z trudem panując nad emocjami
 -Pamiętam, to było jakieś dwa miesiące temu. No może prawie trzy.-zastanawia się
 -No właśnie.-przytakujesz czując łzy cisnące się do oczu- Steph, ja...-urywasz nie wiedząc jak jej to powiedzieć
 -Jesteś chora?-pyta wprost
 -Niezupełnie.-krzywisz się
 -O mój Boże.-dodaje po chwili zupełnie zszokowana- Jesteś w ciąży?-pyta ciszej, a ty jedynie kiwasz głową. Nie jesteś w stanie nawet o tym myśleć, co dopiero mówić. Spodziewałabyś się wszystkiego, ale nie tego. Nie uważałaś, że było to przekleństwo, ale też nie było błogosławieństwem. Nie w tej chwili. 
  Pomimo szoku, Stephanie przyjęła tą informację naprawdę dobrze. Miałaś nawet wrażenie, że z waszej dwójki, to ona bardziej się z tego cieszy. Bo ty aktualnie się nie cieszyłaś. Nie chciałaś dziecka w najbliższych latach, a już na pewno nie teraz. Miałaś przed sobą ostatni rok studiów, beznadziejne kontakty z matką, a twój ukochany, a zarazem ojciec dziecka nie żył. Nie miałaś pojęcia czym sobie zasłużyłaś na ten podarek od losu. Nieustannie miałaś pod górkę, a obecnie wydawało ci się, jakbyś miała iść pod pieprzony Mount Everest albo Himalaje. Bo jakie życie mogłaś zapewnić temu dziecku? Jaką mogłaś być matką skoro nie miałaś żadnego wzorca? Nie widziałaś nawet możliwości, aby je zatrzymać. Nie miałaś do tego żadnych warunków. 
 -Steph, jutro wraca Thomas.-mówisz w końcu- Jak ja mam to mu powiedzieć?
 -Najlepiej prosto z mostu, w końcu to będzie widać Sophie.-odpowiada szczerze- Kiedy masz no wiesz, termin?
 -Nie wiem dokładnie, gdzieś w kwietniu.-wzdychasz- Nie zatrzymam go.-dodajesz po chwili wbijając wzrok w ziemię
 -Nie podejmuj takich pochopnych decyzji, jesteś na razie w szoku.
 -Nie poradzę sobie Steph, ktoś inny pewnie marzy o dziecku.-zagryzasz wargę
 -Masz jeszcze dużo czasu do namysłów.-kładzie dłoń na twoim ramieniu- Jakiej decyzji byś nie podjęła Sophie, to pamiętaj, że wbrew pozorom nie jesteś sama. Wiesz, że ci pomogę. I jestem pewna, że nie tylko ja.-uśmiecha się pokrzepiająco.
  Wiedziałaś, że mówiła prawdę i że nie zostaniesz sama, ale już u tak robili dla ciebie bardzo dużo. Nie mogłaś ich prosić o więcej, zwłaszcza, że to był twój problem. Oczami wyobraźni widziałaś jak bardzo wścieka się na ciebie Carol. Byłaś bardziej niż pewna, że cię wydziedziczy, a już na pewno wyrzuci z domu. Dlatego, aby zapobiec tej katastrofie postanowiłaś sama usunąć się z jej pola widzenia. Miałaś zarobionych trochę pieniędzy, do tego dochodziły oszczędności od ojca. Postanowiłaś to zrobić na dniach, jednak najpierw musiałaś się zmierzyć z Thomasem. A tego bałaś się jeszcze bardziej aniżeli konfrontacji z matką. 
 -Hej Phi, lepiej wyglądasz.-mierzy cię wzrokiem 
 -Tak, bo czuję się lepiej.-nie masz odwagi na niego spojrzeć
 -Nie zabiję cię wzrokiem, wiesz o tym?-stara się zażartować, jednak widząc twój kompletny brak reakcji kontynuuje- Co się dzieje?
 -Muszę ci o czymś powiedzieć.-przełykasz głośno ślinę
 -Nie wyglądasz na zbyt szczęśliwą.-mówi na głos przyglądając ci się- Nie tak wyobrażałem sobie moją ulubioną jubilatkę.
 -Bo chyba już nią nie będę.-wzdychasz cicho
 -Po prostu to powiedz bo zaczynam mieć różne scenariusze w głowie.
 -Ja.. jestem... w.. ciąży.-mówisz co raz ciszej, jednak wiesz, że to usłyszał. Słyszysz jak wypuszcza głośno powietrze z ust. Nie widzisz jego wyrazu twarzy, bo wciąż nie masz odwagi by na niego spojrzeć. A już na pewno nie w tej chwili. -Wiem, że cię zawiodłam. Przepraszam.-dodajesz- To mój problem, nie zamierzam was w to mieszać. Wystarczy, że sobie schrzanię życie, nie zamierzam niszczyć waszych.-wyrzucasz te słowa z siebie z prędkością światła po czym po prostu jak największy tchórz, uciekasz. Nogi niosą cię do mieszkania Stephanie, w którym ostatnio spędzasz więcej czasu, aniżeli we własnym domu. Wpuszcza cię bez słowa i pozwala zakopać się w pokoju. Wiedziała, że nie miałaś ochoty na żadne rozmowy, więc po prostu odpuściła ci kazania. 
 -Nie chcę o tym rozmawiać Steph.-rzucasz nie odwracając się, kiedy słyszysz, że ktoś wchodzi do pokoju. Kiedy jednak czujesz dotyk na ramieniu, wiesz, że to nie ona. Nie masz wątpliwości, kto właśnie siedział za tobą.
 -Sophie.-mówi miękko, lecz nie odwracasz się- Proszę, popatrz na mnie.-dodaje spokojnie po czym mimowolnie obracasz się w jego kierunku. Unosi twój podbródek ku górze, zmuszając cię przy tym byś spojrzała mu w oczy.- Nie zawiodłaś mnie, nikogo z nas nie zawiodłaś.-mówi- I to nie jest tylko twoja sprawa, bo nie jesteś sama Sophie. Nie jesteś i nigdy nie będziesz, wiesz o tym.-wzdycha wciąż nie odrywając od ciebie wzroku- Takie rzeczy się zdarzają, trzeba to po prostu przyjąć, nie można cofnąć czasu.
 -Przecież wiem, jak zareagowałeś.-dodajesz cicho
 -Po prostu byłem w szoku, zrozum mnie.-odpowiada zgodnie z prawdą- Potrzebowałem chwili, żeby ochłonąć. 
 -Nie chcę was mieszać w moje problemy.
 -Twoje problemy, to też nasze problemy.-uśmiecha się nieznacznie- Wiesz, że ci pomożemy. 
 -Nie chcę waszego poświęcenia, zwłaszcza twojego.-kręcisz głową- Nie możesz marnować swojego życia i szansy na szczęście przez swoją durną i nieodpowiedzialną przyjaciółkę, która jest w ciąży.-ciągniesz- W niedalekiej przyszłości spotkasz kobietę, którą pokochasz i która będzie dla ciebie całym światem. Nie mogę cię o to prosić i nie chcę żebyś się angażował.
 -Wiesz, że możesz mówić co chcesz, ale mnie nie zniechęcisz.-gani cię- Jesteś dla mnie zbyt ważna, żebym właśnie w takiej chwili cię zostawił. Nie obchodzi mnie to, co będzie kiedyś. Wiem, że teraz naprawdę chcę przy tobie być.
 -Nie możesz.
 -Właśnie, że mogę i właśnie to zrobię.-przekomarza się z tobą- Nie tylko ty, dostałaś list od Tedd'a.-wyznaje ci- Prosił mnie o coś, a ja zamierzam spełnić jego wolę.
 -Na pewno nie prosił cię o marnowanie swojego życia.-marszczysz gniewnie czoło
 -Nie zmarnuję go, na pewno nie będąc przy tobie.-kręci głową- Zrozum Sophie, chcę to zrobić. Chcę ci pomóc, bo naprawdę nie jesteś mi obojętna.-mówi patrząc ci w oczy- Nie znam się na dzieciach i nie za bardzo wiem o co chodzi, ale jak tylko będę umiał, to będę cię wspierał.-ściska twoją dłoń- Więc nie uciekaj ode mnie, od nas. 
 -Ale ja nie chcę tego dziecka. Nie chcę go zatrzymać.-mówisz czując łzy spływające po policzkach po czym kompletnie się rozklejasz. Thomas po prostu tuli cię do siebie, pozwalając ci się wypłakać. Zupełnie jak robił to kilka tygodni temu, gdy umierałaś od wewnątrz, nie potrafiąc sobie poradzić z odejściem Tedd'a.
 -Sophie, nie możesz podejmować takiej decyzji w chwili, w której jesteś kompletnie roztrzęsiona i rozkojarzona.-mówi dopiero po chwili- Wiem, że teraz to jest zupełny kosmos i koniec świata, ale jestem pewien, że dasz radę. Nie będziesz w tym sama. Zastanów się, na spokojnie.-opiera swoją głowę o twoją- Wiem, że będziesz świetną matką, tylko daj sobie szansę.-dodaje nieco ciszej
 -Łatwo ci mówić, zaraz wyjeżdżasz na pół roku na drugi koniec globu. Nie będzie cię tu. Nie będziesz musiał znosić tych poniżających spojrzeń ludzi. Nie o tobie będą plotkować. Nie ciebie będą wyzywać od puszczalskich i ladacznic.
 -Więc wyjedź ze mną.
 -Co?-spoglądasz na niego zszokowana jego słowami
 -Dokładnie to, co powiedziałem.-odpowiada ci
 -Myślisz, że jak zniknę na parę miesięcy, a potem nagle wrócę z wielkim brzuchem przejdzie bez echa? Będzie jeszcze gorzej, a i jestem bardziej niż pewna, że i ty dostaniesz rykoszetem.-kręcisz bezradnie głową- Już sobie wyobrażam jak mówią, że najpierw była z jednym, a potem nagle z drugim, a do tego wpadłam.-krzywisz się 
 -Dlaczego tak bardzo przejmuje cię opinia ludzi, Sophie?-ściąga brwi- Ludzie i tak będą mówić, zawsze to robią.
 -To jest za dużo Thomas, nie mogę tego zrobić.
 -Za bardzo to wszystko analizujesz i wyolbrzymiasz.-zauważa- Po prostu przestań być tak cholernie uparta i pozwól mi sobie pomóc. Naprawdę tego chcę.
 -Jak to sobie wyobrażasz? Zamiast chodzić na randki, czerpać z życia, będziesz je marnował na mnie i moje dziecko?-wzdychasz ciężko- Nie zrobisz tego.
 -Przestań ze mną dyskutować.-odpowiada gniewnie- Jeśli tak właśnie będę chciał zrobić, to wiesz, że to właśnie zrobię. 
 -Po prostu w głowie mi się nie mieści, że chcesz to zrobić.-wciąż nie dowierzasz- Który normalny facet by tak zrobił? Pewnie żaden.
 -W takim razie nie jestem normalny.-mówi nieco rozbawiony
 -Próbuje ci uświadomić, że popełniasz jeden wielki pieprzony błąd, pewnie największy w swoim życiu, a ty się ze mnie śmiejesz?
 -Bo śmiesznie marszczysz czoło jak starasz się być zła.-chichocze- Uspokój się. Nie każę ci wyjeżdżać, teraz zaraz i siedzieć tam Bóg wie ile. Po prostu jeśli będziesz miała dość tutaj, wiesz, że gdzie będę.
 -Nie wiem czym sobie na ciebie zasłużyłam.-jęczysz- Ten koleś na górze powinien znaleźć ci naprawdę fajną laskę za to, co chcesz zrobić.
 -Już znalazł.-uśmiecha się nieśmiało- Możliwe, że nawet dwie.-spogląda nieznacznie na twój brzuch, rozjaśniając swoje zagadkowe słowa. Kręcisz jednie z niedowierzaniem głową i dajesz mu kuksańca w bok. Był niewątpliwie szalony i zbyt opiekuńczy. Nie wiedziałaś czy istniał sposób, aby go odwieźć od tego, co planował zrobić. Jednak chyba nie znałaś drugiego takiego faceta na całym bożym świecie. Drugiego takiego, który zdecydowałby się na tak szaleńczy krok. Który odsunąłby swoje życie prywatne na bok i poświęciłby je dla przyjaciółki. Naprawdę nie miałaś pojęcia, co taki facet jak on robił w twoim życiu. Bo inny, powiedziałby, że go to przerasta i będzie jedynie od czasu do czasu. Ba, tak by zrobił przyjaciel. Nie wziąłby na swoje barki takiego trudu. Po prostu by pomógł w dogodnej dla siebie chwili. Tym bardziej nie wiedziałaś, jak mu podziękować. 
 -On postradał zmysły.-zagryzasz wargę- Powinnam mu na to pozwolić?-pytasz przyjaciółki
 -Pewnie nie powinnaś, ale wiesz, że to nic nie da.-odpowiada- Bo za bardzo cię kocha, żeby cię zostawić. Nawet w takiej sytuacji.
 -Steph...-ganisz ją
 -Wiesz, że nie zrobiłby tego, gdybyś była dla niego tylko przyjaciółką.-patrzy na ciebie z rozbrajającą szczerością
 -To nie jest coś, o czym chcę i powinnam myśleć w tej chwili.-kręcisz głową z dezaprobatą
 -Ale też nie powinnaś udawać, że tego nie widzisz.-mówi- Po prostu pozwól mu na to. Pozwól mu się kochać Sophie. 
 -Nie chcę go po prostu zawieść.-przymykasz oczy- Skrzywdzę go, jeśli mu na to pozwolę i nie będę umiała dać tego samego. On zasługuje na kogoś fantastycznego. Nie na mnie.-kręcisz głową
 -Za bardzo to komplikujesz kochana.-prycha- Po prostu skup się na dziecku i swoim stanie. Reszta niech się po prostu toczy swoim tempem. 

*
  Czy zaskoczyło cię to, co usłyszałeś od Sophie? Cholernie. W życiu się nie spodziewałeś, że może być w ciąży. Do tego z twoim najlepszym przyjacielem, który zginął na misji. Nie byłeś zły, byłeś po prostu mocno zszokowany i ciężko ci było w to uwierzyć. Byłeś chyba nie mniej przestraszony od niej. Jednak kiedy spojrzałeś na nią, kompletnie przerażoną i skołowaną, wszelkie twoje odczucia zeszły na dalszy plan. Już wtedy wiedziałeś, że jej nie zostawisz. Nie planowałeś tego nawet przez sekundę. Zbyt mocno zależało ci na tej dziewczynie, aby po prostu stchórzyć. Owszem, porywałeś się na głęboką wodę i pewnie wiele osób pukałoby się w czoło. Ale nie ty.  Co prawda kompletnie nie wyobrażałeś sobie w jakiej roli miałbyś występować u jej boku, ale po prostu wiedziałeś, że tak należy zrobić. Nie zastanawiałeś się co powiedzą rodzice, Jaimie czy znajomi. Mogli nie zaakceptować twojej decyzji, twierdzić, że zmarnujesz sobie życie angażując się w pomoc i wychowanie nieswojego dziecka. Jednak twoje serce wiedziało, że to najlepsza z możliwych decyzji. Zwłaszcza, że w głowie wciąż miałeś słowa z listu od Tedd'a. Znałeś je niemal na pamięć.
"Wiem, że na tym świecie jest tylko jeden facet, który będzie w stanie sprawić, że na jej cudownej twarzy wróci uśmiech. Który uczyni ją szczęśliwą i będzie w stanie kochać ją całym sercem, o ile już tego nie robi. Którego uszczęśliwi także ona i sprawi, że będzie największym szczęściarzem tego świata. Wiesz, że mówię o Tobie, Thomas. Wiem, że Sophie jest dla Ciebie niesamowicie ważna. Wiem, że ją kochasz. I wiem, że jesteś właściwym facetem. Uczyń, więc żeby się uśmiechała jak najczęściej, bo jej uśmiech wart jest każdych pieniędzy tego świata. Zaopiekuj się nią i po prostu ją kochaj. Bo wiem, że jesteście sobie pisani. Bo żaden facet nigdy nie patrzył tak na żadną kobietę. Bo żadna kobieta nigdy nie patrzyła tak na żadnego faceta.
 Przepraszam, że musiałeś czekać. Teraz wiem, że to Ciebie powinna wybrać."


~*~
Witam ponownie :)
Już na wstępie przepraszam za wszelkie błędy i niedogodności w tym rozdziale, ale aktualnie moje narzędzie pracy, czyli laptop przebywa w naprawie i zmuszona jestem do publikacji na telefonie. A ten lubi sobie poprawiać słowa itp. więc wybaczcie jeśli pojawią się drobne błędy.
Wracając do rozdziału, niektóre z Was nie dały się wpędzić w maliny i dobrze wywnioskowały, co też "dolega" Sophie. Może i jestem okrutna, ale musicie mi wybaczyć :P
Miłego dnia! 

czwartek, 21 lipca 2016

#siedem


  Chyba jeszcze nigdy w życiu nie czułaś się tak, jak czułaś się przez ostatnie dni. Byłaś zarówno psychicznie jak i fizycznie kompletnie rozbita. Chociaż zewnętrznie wyglądałaś trochę lepiej, to jednak w środku wciąż czułaś się martwa. Nie wiedziałaś ile dni minęło już od pogrzebu. Nie chciałaś tego wiedzieć. To byłoby kolejnym powodem do rozpłakania się. A tego już miałaś szczerze dość, bo niczym rasowa aktorka, płakałaś niemal jak na zawołanie. Byłaś naprawdę zmęczona, ale za nic nie potrafiłaś wyrwać się z tego marazmu. Nie pomagały także najbliższe ci osoby. Ciężko ci było zresztą z kimkolwiek rozmawiać, bo w większości spojrzeń, widziałaś współczucie, od którego robiło ci się wręcz niedobrze.
  Chociaż może już wychodziłaś z domu i starałaś się jakoś funkcjonować żeby nie zwariować, to nie mogłaś się przemóc, żeby pójść do domu Tedd'a. Jego rodzice powiedzieli, żebyś przyszła, bo czekało coś na ciebie. Nie byłaś gotowa, aby pójść tam sama. Chyba nie byłabyś w stanie, by przekroczyć próg domu, a już na pewno nie jego pokoju. Na tą chwilę, dla ciebie było to zbyt wiele.
 -Sophie, może wybierzemy się na jakąś szaloną wyprawę?-pyta Stephanie kiedy spędza u ciebie kolejny dzień z rzędu
 -Steph, nie mam nastroju na wycieczki.-wzdychasz cicho przyciągając kolana do klatki piersiowej
 -Nie chodzi mi o jakieś szalone imprezy.-kręci głową- Nie jestem kretynką.-dodaje- Po prostu myślę, że dobrze by ci zrobiła zmiana otoczenia. Trochę dystansu.
 -Wiesz, że nie mogę.-odpowiadasz jej cicho- Mam letni semestr, a potem ostatni rok.
 -Wiem do cholery, ale ty tu zwariujesz Sophie.-mówi sfrustrowana- Już teraz wyglądasz jak własny cień, jesteś okropnie chuda i blada. Po prostu się o ciebie martwię.-ściąga brwi spoglądając na ciebie z niepokojem- Czy ty w ogóle coś jeszcze jesz i śpisz po nocach?
 -I z jednym i z drugi ostatnio ciężko.-odpowiadasz zgodnie z prawdą
 -Myślę, że powinnaś pójść do lekarza Sophie.-mówi wciąż wyraźnie zaniepokojona- Nie chciałabym żebyś się wpędziła w jakąś chorobę i tak masz już dużo zmartwień na głowie.
 -Steph, po prostu muszę to jakoś przejść. To mi minie.
 -Po prostu mi obiecaj, że jeśli nie będzie poprawy to nie będziesz dłużej ze mną walczyć i pójdziesz do lekarza na coś nasennego?
 -Dobra.-kiwasz potulnie głową- Naprawdę doceniam to co dla mnie robisz.-mówisz nieco ciszej- Może tego nie pokazuje bo nie mam ostatnio humoru, ale cieszę się, że jesteś.
 -Jesteś dla mnie jak siostra i nie wyobrażam sobie, żebym była gdzieś indziej.-uśmiecha się delikatnie po czym cię przytula. Jej obecność była dla ciebie naprawdę nieoceniona. Znosiła twoje najróżniejsze humoru i stany emocjonalne. Trwała przy tobie, nawet gdy ją wyganiałaś i jej groziłaś. Dziękowałaś Bogu, że chociaż jej ci nie zabrał. Bo była dla ciebie ogromnym wsparciem i nie byłaś pewna, czy kiedykolwiek będziesz w stanie jej się odwdzięczyć. Z resztą to samo mogłaś powiedzieć o Thomasie. Nawet pomimo faktu, iż aktualnie przebywał z reprezentacją niemal na drugim końcu świata, to i tak mogłaś na niego liczyć. Może i czułaś się trochę jakby zakpił z ciebie los, bo jeszcze niedawno obydwoje stwierdziliście, że lepiej będzie zakończyć waszą przyjaźń, ale dziś nie wyobrażałaś sobie, aby go nie było obok. Naprawdę się do siebie zbliżyliście i był dla ciebie wielkim oparciem. Pewnie gdyby nie on, nie przetrwałabyś pierwszych dni po wiadomości o śmierci Tedd'a. Między innymi dzięki niemu powoli zaczynałaś wychodzić na prostą. Serce dalej krwawiło i pewnie szybko ten stan rzeczy nie ustanie, ale odnalazłaś w sobie wolę, aby żyć. Pomimo wewnętrznego bólu, wiedziałaś, że masz po co dalej żyć. Chciałaś to zrobić, chociażby dla Tedd'a. O to cię przecież prosił w swoim liście.
 -Jak się czuje starszy człowiek spędzający swoje urodziny na drugim końcu świata?-pytasz Thomasa, kiedy dzwoni do ciebie za pośrednictwem Skype'a
 -Fantastycznie, mam ci przypomnieć kto ma za trzy tygodnie urodziny?-pyta z nutą rozbawienia
 -Wszystkiego najlepszego, wygraj ten Puchar Świata i przestań mieć tyle kontuzji, co?
 -Dzięki Sophie, zrobię co w mojej mocy.-uśmiecha się- Mam nadzieję, że jeszcze nie udusiłaś ani Steph ani mojej siostry?
 -Jeszcze nie, ale w zeszłym tygodniu było blisko.
 -To postaraj się tego nie zrobić do czasu, aż wrócę, okej?-pyta
 -Nie mogę obiecać, to zależy jak bardzo będą mnie wkurzać.-boczysz się
 -Jesteś strasznie drażliwa.-ściąga brwi
 -Przejdzie mi, kobiety tak czasem mają.
 -W takim razie chwała niebiosom, że nie mam więcej sióstr.-śmieje się
 -I tak zaraz znowu wyjeżdżasz na koniec świata, nie narzekaj bo będzie ci nas jeszcze bardzo brakować.
 -Europa to nie koniec świata Phi.-odpowiada nieco rozbawiony- Zawsze będziecie mogły wpaść.
 -Wciąż nie zmienia to faktu, że jest daleko.
 -Sophie, nie marudź, wiedziałaś o tym, że wyjeżdżam w zasadzie od maja.
 -Wiem, po prostu uświadomiłam sobie, że będzie mi cię strasznie brakować.-krzywisz się- A biorąc pod uwagę nadopiekuńczość Steph i Jaimie to chyba umrę.
 -Poradzisz sobie, zawsze możesz uciec do Polski.
 -Nie żartuj sobie.-ganisz go wzrokiem
 -Wcale nie żartuję, będziesz naprawdę mile widziana Phi.-uśmiecha się nieśmiało.
  Nie rozmawiacie zbyt długo bo Thomas musiał uciekać na trening, ty za to szykowałaś się do spania. Chociaż w ostatnich tygodniach powinnaś to nazwać przewracaniem się z boku na bok przez całą noc. Nie byłaś pewna, czy w ostatnich tygodniach spałaś dłużej, aniżeli przez godzinę czy półtorej. Za każdym razem kiedy zamykałaś oczy, już po chwili budziłaś się z ogromnym przerażeniem. Nigdy do końca nie pamiętałaś nocnych zjaw, ale mogłaś się tylko domyślać czego dotyczyły. Bo trwały one dokładnie od dnia, w którym zadzwoniła do ciebie matka Tedd'a. Tak naprawdę tylko dwukrotnie udało ci się zasnąć bez problemów i choć trochę się zregenerować. I to dwukrotnie w towarzystwie tej samej osoby. Nie byłaś do końca pewna z czego to wynikało, ale prawdopodobnie z tego, że był niemal jedyną ostoją i bezpieczną przystanią jaka ci pozostała. No przynajmniej do czasu, aż w niedalekiej przyszłości się zakocha i nie będzie cię potrzebował już tak blisko.
 -Rany Phi, wyglądasz okropnie.-krzywi się Jaimie
 -Mi też cię miło widzieć Jaimie.
 -Ale ja mówię serio, wyglądasz ja siedem nieszczęść.-patrzy na ciebie z troską- Idziemy do lekarza.
 -Przestań, potrzebuję tylko trochę czasu żeby do siebie dojść.
 -Sophie, proszę cię, bardzo się o ciebie martwię, z resztą nie tylko ja, po prostu pójdź do tego lekarza i niech ci pomoże, bo nie mogę na ciebie patrzeć w tym stanie.
 -Dobra.-przewracasz oczami
 -Cieszę się, że w końcu udało nam się dojść do porozumienia w tej sprawie.-mówi triumfalnie- Mój brat by mnie chyba zabił gołymi rękami jakby cię zobaczył w takim stanie.
 -Niby za co?-marszczysz czoło
 -Obiecałam, że będę mieć na ciebie oko.
 -Może powinniście mnie oddać do jakiegoś domu opieki?-prychasz
 -Nie denerwuj się, po prostu wszyscy cię kochamy i chcemy ci pomóc.-mówi spokojnie- Tylko musisz nam na to pozwolić, naprawdę chcemy dla ciebie dobrze Phi.
 -Wiem, przepraszam.-wzdychasz- Słabo sypiam i przez to czuję się wypompowana no i  mam beznadziejny humor.
 -Dlatego właśnie chcę cię wysłać do lekarza, ciężko z tobą wytrzymać ostatnio.-chichocze po czym otacza cię ramieniem- Damy radę Phi.-mówi po czym przytula cię, co musi wyglądać dość kuriozalnie bo jest od ciebie o głowę wyższa i jest nieco lepiej zbudowana. Jednak nie przeszkadzało jej to w przytulaniu cię, co robiła ostatnimi czasy dość często, jakby bojąc się, że za chwilę się rozpadniesz. Było to dość szokujące, bo Jaimie nigdy nie była aż tak wylewna jeśli chodziło o okazywanie uczuć. Jednak śmierć Tedd'a wszystkimi z was wstrząsnęła, w mniejszym bądź większym stopniu. Widziałaś to także po Jaimie, która nigdy specjalnie za nim nie przepadała. Po jego odejściu wszystko było inne, na chwilę straciło dawny sens. Nawet ulubione miejsca w mieście, nie były już tak wyjątkowe. Ludzie nagle przestali się śpieszyć. Zwłaszcza ci, którzy go znali. To nie był pierwszy żołnierz z Wheaton, który zginął na służbie, ale pierwszy, który tak bardzo potrafił zjednywać sobie ludzi. Przede wszystkim pierwszy, który odszedł tak młodo i tak nagle. To było najgorsze do przyjęcia. Kiedy widziałaś przypadkiem jego matkę, w niczym nie przypominała dawniej siebie. Nie było już tej pełnej energii i temperamentu kobiety. Nie było już tamtej Evelyn Connor. Była zamknięta w sobie, nieustannie przeżywająca stratę jedynego dziecka kobietą. Kompletnie nie radząca sobie z okolicznościami. Nie dziwiłaś jej się, bo sama ledwo funkcjonowałaś. Jednak jej ból był niewyobrażalnie większy, w końcu była matką. Nie trzeba było słuchać plotek krążących po mieście, mówiących, że jest na silnych antydepresantach. Jej cierpienie było wymalowane na jej umęczonej twarzy. Było ci jej żal, nawet pomimo faktu, iże nie do końca cię akceptowała jako życiową wybrankę swojego syna. To jedyne co mogłaś dla niej zrobić, po prostu jej współczuć.
  -Kiedy masz wyniki badań?-pyta Steph
 -Nie wiem, mają do mnie zadzwonić.-wzruszasz ramionami starając się skoncentrować na meczu w telewizji
 -No mam nadzieję, chociaż muszę przyznać, że lepiej wyglądasz.-przygląda ci się badawczo- Stwierdziłaś, że jednak jedzenie to nie taka zła rzecz?
 -Coś w tym guście.-odpowiadasz zgodnie z prawdą, bo musiałaś przyznać, że ostatnimi czasy choć żywienie powoli wracało do normy. Nie odrzucało cię już od niego, wręcz przeciwnie. Uznałaś to za dobry znak, więc za bardzo cię nie przejmowały wyniki badań, które zrobiłaś niedawno. Wykonałaś je tylko dlatego, żeby Jaimie i Stephanie dały ci spokój.
 -To ile im tego jeszcze zostało?-pyta przyjaciółka
 -Cztery.
 -I kiedy wracają?
 -Dwudziestego czwartego.-odpowiadasz
 -A kiedy ucieka ci do Polski?
 -Pod koniec października.
 -Do kiedy trwa liga w Polsce?-dopytuje
 -Chyba do kwietnia.-wzruszasz ramionami- Co to za wywiad?-mierzysz ją spojrzeniem
 -Zastanawiam się jak wytrwasz pól roku bez niego.
 -Jakoś będę musiała, jest internet. To nie koniec świata.-mówisz nie do końca wierząc w to, co mówisz
 -Niby nie, ale przecież nie jestem głupia i widziałam, że jego obecność naprawdę ci pomaga Sophie.-odpowiada patrząc na ciebie z troską- Może powinnaś rozważyć opcję przerwy?
 -Nie.-mówisz stanowczo- Muszę czymś zająć umysł, a został mi ostatni rok.
 -Tylko ja nie jestem pewna, czy to miejsce pozwoli ci wrócić do siebie.-wzdycha- Sophie, ja wiem, że jest lepiej, ale widzę też, że wciąż cierpisz. Po prostu zastanawiam się, czy zmiana otoczenia chociaż na chwilę, by ci nie pomogła.
 -Nie chcę wyjeżdżać.-odpowiadasz cicho- Na razie nie.
 -Ale...-ciągnie
 -Ale będzie mi go brakować.-wzdychasz ciężko
 -Do przyszłego roku masz prawie spokój z uczelnią bo zaliczyłaś sporo rzeczy latem, powinnaś rozważyć małą wycieczkę do tej strasznej Polski.-chichocze- Słyszałam, że nie jest tam tak okropnie.
 -Może potem się nad tym zastanowię.-mówisz obojętnie kończąc temat, przynajmniej na tę chwilę.
  Na cztery ostatnie mecze reprezentacja USA wygrała trzy, ulegając jedynie Polsce. Był to na tyle dobry rezultat, iż pozwolił im na zwycięstwo w rozgrywkach Pucharu Świata i tym samym, zakwalifikowanie się na igrzyska w Rio. Może nie byłaś wielki znawcą i koneserem tego sportu, ale cieszyłaś się szczęściem Thomasa i jego kolegów. Naprawdę na to zasłużyli.
  Choć odebrałaś wyniki, to nie zgłosiłaś się do lekarza. Szczerze mówiąc nawet ich nie otworzyłaś, bo czułaś się znacznie lepiej, przynajmniej fizycznie. Może nie spałaś o wiele lepiej, ale zdarzało ci się spać przez parę godzin, co było dość znacznym ewenementem, biorąc pod uwagę fakt, iż nie pamiętałaś kiedy ostatnio spałaś dłużej niż kilkadziesiąt minut.
 -Pani Sophie Richards?-słyszysz w telefonie szorstki męski głos
 -Tak, o co chodzi?
 -Z tej strony doktor Ralph Olivier, dzwonię z kliniki z Wheaton.-mówi- Czy odebrała pani wyniki badań?
 -Tak, jakiś czas temu.-potakujesz
 -W ich opisie była prośba o niezwłoczne skonsultowanie się z lekarzem. Czy zrobiła to pani?
 -Eee, w zasadzie to nie otwierałam ich.-mówisz zmieszana- Czuję się lepiej, więc uznałam, że nie ma sensu.
 -Bardzo proszę o umówienie się do doktor Green.
 -Dziękuję za troskę.
 -Proszę podziękować znajomej.-kończy chłodno.
  Nie miałaś pomysłu, która z nich była aż tak upierdliwa, ale w tej chwili miałaś gorszą sprawę na głowie. Czy te wyniki były aż tak słabe, że miałaś nakaz pilnego skonsultowania ich z lekarzem? Czy to możliwe, aby ci cokolwiek dolegało? Nie miałaś zielonego pojęcia, więc po prostu zadzwoniłaś do przychodni i umówiłaś się do wskazanego lekarza.
  Już nazajutrz siedziałaś w poczekalni zastanawiając się, co też właściwie tu robisz. Widząc dookoła pacjentów doktor Green, lub też ich stan nie miałaś pojęcia co tutaj robiłaś. Uznałaś po prostu, że musiało zajść jakiejś nieporozumienie jeśli chodziło o lekarza. Weszłaś, więc do gabinetu, uprzednio odczekawszy na swoją kolej. Przez pierwsze pięć minut byłaś niemal pewna, że to była pomyłka. Jednak z każą kolejną chwilą i kolejnymi słowami lekarki, traciłaś tą pewność. Straciłaś ją całkowicie po wykonaniu kolejnego badania, które zupełnie rozwiało twoje wątpliwości. Nie byłaś tu przypadkiem. To działo się naprawdę. Nie wiedziałaś czy powinnaś histerycznie płakać czy zacząć na siebie wrzeszczeć. Kompletnie nie wierzyłaś w diagnozę, jakąś otrzymałaś od doktor Green. Nawet po wyjściu z jej gabinetu, stałaś otępiała, nie mając pojęcia co robić. Miałaś jedynie dwa wyjścia, choć właściwie tylko jedno brałaś pod uwagę. Wziąć się w garść i stawić temu czoła. Nawet pomimo faktu, iż teraz byłaś okropnie przerażona i skołowana. Wzięłaś głęboko oddech i zadzwoniłaś do Stephanie. Była jedyną osobą, która w tej chwili mogła ci pomóc, a przynajmniej zrozumieć.
 -Steph...-mówisz słabym głosem, walcząc ze sobą, żeby się nie rozpłakać
 -Boże, Sophie, co się dzieje?-pyta przestraszona
 -Byłam u lekarza i...-łamie ci się głos- Przyjedź po mnie, proszę.-niemal szepczesz
 -O matko, zaraz będę!
Czułaś jak słone łzy, spływały po twoich policzkach. Dlaczego kiedy wydawało ci się wreszcie, że stajesz na nogi, życie znowu cię boleśnie doświadczało? Byłaś kompletnie rozbita...

~*~
Na wstępie przepraszam za sporą zwłokę. Ostatni tydzień upłynął mi pod znakiem załatwianiem
 spraw i wizytami w Krakowie. Za to mogę się pochwalić wywiadem dla Polsat Sport przed pierwszym meczem w krakowskim Final Six oraz faktem, iż oficjalnie zostałam studentką Uniwersytetu Jagiellońskiego! :)
Jestem pewna, że część z Was odkryje moje niecne zamiary, więc nie będę komentować :P
Ściskam ♥

piątek, 8 lipca 2016

#sześć.


  Od sześciu dni panował dla ciebie zmrok. Słońce zaszło dokładnie o czwartej dwanaście w środę. Od tamtej pory niemal nie żyłaś. Nie funkcjonowałaś. Leżałaś jedynie na łóżku, tępo wpatrując się w sufit. Wylewałaś przy tym całe morze łez, byłaś okropnie zmęczona. Zarówno psychicznie jak i fizycznie. To było dla ciebie zbyt wiele. Za nic w świecie nie potrafiłaś sobie z tym poradzić. Płakałaś jak mała dziewczynka, wciąż nie potrafiąc zrozumieć dlaczego właśnie. Dlaczego musiał odejść? To cię kompletnie zabiło. Bo tak właśnie się czułaś. Martwa i pusta w środku. Życie straciło dla ciebie sens. Nie obchodziła cię Carol starająca się być miłą, czy Stephanie, która wróciła wcześniej z wakacji żeby tylko być przy tobie. Kompletnie zamknęłaś się w sobie.
 -Kurwa.-wzdychasz tylko na dźwięk jego imienia, chociaż normalnie byłabyś co najmniej zszokowana bo przez piętnaście lat waszej przyjaźni, nie usłyszałaś z jego ust ani jednego przekleństwa. Był jedyną osobą, której obecność w tym momencie byłaś w stanie znieść. Pewnie dlatego, że dotyczyło to was w takim samym stopniu. Tak samo to was poturbowało emocjonalnie. Chociaż może Thomas nie płakał na zawołanie jak ty, bo przecież mimo wszystko był facetem, ale pierwszy raz w życiu widziałaś łzy w jego oczach. Pierwszy raz w życiu widziałaś jak ronił słoną łzę.
 -Sophie.-wypowiada miękko, kiedy niespodziewanie stajesz w progu salonu, w którym przebywał razem ze Stephanie. Nie potrafiłaś spojrzeć w jej kierunku. W jej wzroku było zbyt wiele współczucia i bólu. A to z kolei doprowadzało cię do płaczu, a twój zapas łez, wydawał się być na wyczerpaniu.
 -Byłeś u jego rodziców?-pytasz cicho, bojąc się, że za chwilę się rozkleisz. Wzdycha cicho i przymyka powieki. Kiwa nieznacznie głową, po czym podchodzi bliżej ciebie. Opiera czoło o twoje.
 -Nie było szans żeby go uratować.-mówi równie cicho- Samochód najechał na minę. Wszyscy zginęli na miejscu.-przerywa by zaczerpnąć głośno powietrza- Jego rodzice chcą, żebym coś powiedział na pogrzebie.-dodaje po dłuższej chwili- Ale cholera, Sophie.-przeciera dłonią zmęczoną twarz- Czuję się jakby mnie przejechał tramwaj, a potem poprawił walec. Do tego w ostatnich miesiącach byłem najbardziej gównianym przyjacielem na tym świecie. Nie powinienem.-kręci głową
 -Żaden z was nie był święty.-potakujesz mu- Ale wiem, że by tego chciał.-dodajesz
 -Nie wierzę w to.-ma łzy w oczach- Obiecałem sobie, że jak tylko wróci, to się z nim pogodzę. Nie zdążyłem, ja..-urywa, czując, że nie do końca panuje nad własnymi emocjami- Dlaczego to musiał być właśnie on. Jezu, Sophie.-mówi tak cicho, że ledwo docierają do ciebie jego słowa. Po prostu się do ciebie przytula i zanurza twarz w twoich włosach. Wiedziałaś, że walczył ze sobą, żeby się nie rozpłakać. I wiedziałaś, że jego łzy, nie byłyby oznaką słabości, jak stwierdziłoby wielu ludzi. Były oznaką ogromnego cierpienia. Bo może i w ostatnich miesiącach wraz  z Tedd'em nie zachowywali się jak wzorowi przyjaciele. Jednak wiedziałaś, że gdyby zaszła potrzeba, to wskoczyliby za sobą w ogień. Byłaś tego pewna.
  Osiem dni po otrzymaniu najgorszej z możliwych wiadomości odbył się pogrzeb. Niewiele z niego pamiętasz. Gdyby nie obecność Thomasa obok, nie poradziłabyś sobie. Chyba byś nie była w stanie tego wytrzymać. Całą uroczystość pamiętasz jak przez mgłę. Może to i lepiej, nie miałaś ochoty jej w ogóle pamiętać. A już tym bardziej na niej być, bo Tedd powinien żyć. Nie powinniście się w tej chwili żegnać. Miał dopiero dwadzieścia dwa lata. Dlaczego odszedł? Miał przed sobą całe życie. Tyle planów. To wszystko w tej chwili już nie było ważne. Tedd nie żył. Oddał życie, ku chwale kraju. Niektórzy powiedzieliby, że to była piękna śmierć. Dla ciebie nie była i nigdy nie będzie. Straciłaś mężczyznę, którego kochałaś. Wraz z nim, odeszła ogromna część twojego serca i nie byłaś pewna czy kiedykolwiek uda ci się ją zapełnić.
 -Nie powinienem tutaj, teraz stać.-zaczął swoją przemowę- Nikogo z nas nie powinno tutaj być. Poproszono mnie, żebym powiedział parę słów, ale pierwszy raz w życiu nie wiem, co powiedzieć. Wszystkie słowa stają się za małe, zbyt błahe.-wypuszcza z ust powietrze- Znałem go piętnaście lat. Nie zawsze było między nami idealnie, zwłaszcza w ostatnich miesiącach.-mówi zupełnie szczerze- Obydwaj nie zachowywaliśmy się kumple i doskonale o tym wiedzieliśmy. Żałuję, że nie zdążyłem się z nim pożegnać i powiedzieć mu, że był najlepszym kumplem, jakiego facet mógł sobie zażyczyć.-kontynuuje- Nigdy nie wyobrażałem sobie nawet, że przyjdzie dzień, gdy w wieku dwudziestu dwóch late będę żegnał swojego przyjaciela.-wzdycha- Miał przed sobą całe życie. Przyjaciół, rodzinę, miłość. Mimo, że był szalony, to miał wszystko, o czym można tylko marzyć. Wiem, że był szczęśliwy. Czasami mu tego zazdrościłem, tej stabilizacji.-spogląda delikatnie w górę-Wiem, że pewnie teraz patrzy na nas i gdyby tylko mógł, uśmierzyłby nasz ból. Zwłaszcza najbliższych mu osób.-spogląda delikatnie w twoim kierunku- Choć serce mi krwawi i chyba zaraz się rozpłaczę jak baba, wiem, że się kiedyś spotkamy. Za kilkadziesiąt lat znowu go zobaczę. I wtedy będę lepszym kumplem. Obiecuję.-dodaje nieco ciszej po czym bez słowa schodzi z mównicy i wraca na swoje miejsce tuż obok ciebie. Słyszysz jak głęboko oddycha. Kątem oka widzisz jak chowa twarz w dłoniach. Widząc go w takim stanie, jeszcze bardziej cierpisz. Jednak nie możesz nic zrobić, bo sama jesteś na dnie i nie wiesz jak się od niego odbić.
  Wszelkie wydarzenia następują po tym błyskawicznie. Po Thomasie wypowiada się jeden z żołnierzy, nie wiesz o czym mówił, nie za bardzo cię to obchodziło. Potem już tylko następuję ostatnie pożegnanie, które doszczętnie godzi, twoje i tak złamane serce. Wybuchasz cichym płaczem zdając sobie sprawę, że już nigdy go nie ujrzysz. Nie zobaczysz jego zaraźliwego uśmiechu. Nie będzie mogła mu się przyglądać, gdy śpi. Nie powie ci przed snem, że kocha cię najbardziej na świecie. Już nigdy. I to cię najbardziej bolało. Straciłaś go bezpowrotnie i nie wiedziałaś czy uda ci się żyć dalej.
 -Pamiętasz jak mówił, że zostanie zawodowym piratem?-pyta nagle kiedy siedzicie w salonie jego domu
 -Pamiętam.-kiwasz głową- Albo jak twierdził, że pani McDowell jest czarownicą bo widział jak lata na miotle?
 -Mówił też, że Abigail jest miłością jego życia, a już następnego dnia wylał na nią sok i powiedział, że się rozmyślił.
 -Sądził też, że prędzej zostanie szachistą niż ty siatkarzem.-mówisz opierając głowę o jego ramię
 -Cóż, chyba mu nie poszło.-prycha otaczając cię ramieniem- Jezu, nie sądziłem, że kiedyś zatęsknię za jego słabym żartem i zbyt bujną wyobraźnią.-wzdycha
 -Bo nigdy nie sądziliśmy, że będziemy musieli zanim tak tęsknić.-przymykasz oczy- Nie wiem czy będę umiała bez niego żyć, Thomas.-dodajesz po dłuższej chwili- To tak bardzo boli.
 -Będzie ciężko, ale jestem pewien, że ci się uda.-mówi krzepiąco- Jesteś silniejsza niż ci się wydaje, z resztą Tedd nie chciałby, żebyś z jego powodu odłożyła wszystkie swoje plany i marzenia.
 -Problem w tym, że to on był ich częścią.-mówisz łamiącym się głosem. Zagryzasz wargę, bo nie chcesz się znowu rozpłakać. Jednak już po chwili czujesz gorzkie łzy, cieknące po twoich policzkach. Thomas nic nie mówi, przyciąga cię do siebie i przytula z całych sił. Był dla ciebie ogromnym wsparciem i nie wyobrażasz sobie, czy w ogóle dałabyś radę wyjść z domu, gdyby nie on.
  Dni mijały wolno. Cholernie wolno. Stephanie i Jaimie non stop u ciebie przesiadywały, jednak ty chciałaś być po prostu sama. Wciąż ogromnie cierpiałaś i potrzebowałaś pokontemplować ten ból w samotności.
 -Sophie, wiem, że nie masz ochoty widzieć żadnej z nas, ani też ostatnie o czym marzysz to wyjście z domu, ale proszę cię, zrób to dla mnie.-mówi Jaimie- Źle z nim. Od kilku dni w ogóle nie wychodzi z domu. Zaraz ma kadrę, a ja się boję, że zostanie w domu i zwariuje do reszty. Proszę Sophie, jesteś jedyną osobą, która może mu w tej chwili pomóc. Proszę.
  Nie wiedziałaś skąd wykrzesałaś w sobie w ogóle jakiekolwiek siły, ale w końcu podniosłaś się z łóżka. Kiedy spojrzałaś w lustro, wyglądałaś jak siedem nieszczęść. Mało co jadłaś. Byłaś niemal przeźroczysta. Miałaś spuchnięte i czerwone od płaczu oczy. Nie miałaś ochoty się specjalnie szykować. Po prostu ujarzmiłaś szopę na głowie, nałożyłaś korektor żeby nie wyglądać jak zombie i po prostu wyszłaś z domu. Dotarcie do domu Jaimie i Thomasa zajęło ci nieco ponad dziesięć minut. Nie ominęło cię parę dziwnych, czy współczujących spojrzeń, ale miałaś to gdzieś. Nawet nie pukałaś do środka, po prosu weszłaś, a Jaimie niemal siłą wepchnęła cię po schodach, w kierunku jego pokoju. Zapukałaś cicho, ale słysząc brak reakcji, po prostu weszłaś do środka. Było z nim naprawdę słabo. Leżał na łóżku, z twarzą ukrytą w poduszce. Usiadłaś na jego skraju. Nawet się nie poruszył. Położyłaś delikatnie dłoń na jego ręku.
 -Nie mam ochoty na rozmowę.-słyszysz jego zmarnowany głos
 -Nie chcę rozmawiać.-odpowiadasz, a on momentalnie podnosi się z łóżka. Mruka kilkukrotnie oczami, nie rozumiejąc, co robisz w jego pokoju.- Przez ostatnie tygodnie pozwalałeś żebym wypłakiwała hektolitry łez na twoim ramieniu, a do tego byłeś przy mnie, kiedy miałam naprawdę dość wszystkiego, więc jestem ci coś winna. Też chcę być dla ciebie takim wsparciem w tej cholernej chwili, takim jakim jesteś dla mnie Thomas.-patrzysz na niego, a on nie odpowiada zupełnie nic. Wraca po prostu do poprzedniej pozycji, ciężko wzdychając. Nie pozostaje ci, więc nic innego jak położenie się po prostu obok niego i przytulenie do niego. Choć tak mogłaś mu dodać otuchy, której obydwoje tak bardzo potrzebowaliście w tym momencie. Tkwicie tak dłuższą chwilę, do czasu, aż on zaczyna się wiercić.
 -Musisz mnie puścić, bo inaczej cię zrzucę Phi.-mówi cicho, po czym obraca się na plecy i przysuwa cię do siebie.-Normalnie Tedd by mi wydłubał oczy za to, że leżę w łóżku z jego dziewczyną. Ale niech to szlag, nie ma go.-mówi z ironią- Nawet nie wiesz jak bardzo bym chciał żeby to zrobił. Cholera. Dlaczego życie musi być tak porąbane.-przykłada dłoń do twarzy i wypuszcza z ust głośno powietrze. Doskonale rozumiałaś, co przeżywał bo czułaś się podobnie. Nie rozumiałaś tego, co czynił los. Nie potrafiłaś się z tym pogodzić i cholernie tęskniłaś. Leżeliście, obydwoje w ciszy, pogrążeni we własnym smutku i bólu, jaki wypełniał was od stóp do głów. To jedynie mogliście robić w tej chwili.
  Jakimś cudem udało ci się go przekonać, do wyjazdu na zgrupowanie reprezentacji. Potrzebował tego, wiedziałaś o tym. Co prawda był jedyną osobą, jakiej towarzystwo cię nie denerwowało, ale przecież nie mogłaś mu tego powiedzieć. Wiedziałaś, że ten wyjazd dobrze mu zrobi. Oderwie się od tego, co się stało. Spojrzy na to z perspektywy.
 -O mój Boże.-wypowiadasz kiedy widzisz kopertę, jaką wyjęłaś właśnie ze skrzynki na listy. Na jej wierzchu było napisane "Sophie Richards"Niby nie było to nic specjalnego, ale zbyt dobrze znałaś to pismo. Serce podeszło ci gardła, ale ją otworzyłaś.

Droga Sophie,
  jeśli czytasz ten list, to znaczy, że nie ma mnie już przy Tobie. Na wstępie chcę Ci coś wyjaśnić, bo pewnie w tej chwili jesteś bliska zawału. (Niestety),ale nie piszę do Ciebie z tamtego świata. Przed każdym z wyjazdów na misje, pisałem listy. Między innymi właśnie do Ciebie. Wiedziałem z jakim ryzykiem wiążę się moja praca, więc chciałem się po prostu w ten sposób pożegnać. Przez każdym kolejnym wyjazdem pisałem listy i modliłem się, żebyś nigdy go nie dostała. Przepraszam, że tak się nie stało. Przepraszam, że odszedłem, chociaż obiecywałem, że zawsze będę. Nawet nie wiesz jak trudno jest pisać o sobie jako kimś, kto nie żyje. Nie bałem się śmierci. Wiedziałem, że kiedyś po mnie przyjdzie. Nie sądziłem jednak, że znajdzie mnie tak szybko. 
  Piszę te słowa, a Ty ciągle śpisz. Uwielbiam patrzeć na Ciebie. Uwielbiam Twój uśmiech. Twoje zapominalstwo. Dosłownie wszystko. Dlatego nie potrafię znieść myśli, że w chwili w której czytasz ten list, cierpisz. Gdybym tylko mógł, zrobiłbym wszystko, aby ukoić Twój ból. Cholernie żałuję, że nie mogę. Wiem, że pewnie wydaje Ci się, że to koniec. Że już nigdy nie będziesz żyć. Musisz to zrobić Sophie, obiecaj mi, że choć spróbujesz. Wiem, że na razie minęło zbyt mało czasu i wciąż jeszcze bardzo cierpisz, ale wiem, że Ci się uda. Masz wokół siebie osoby, które Ci w tym pomogą. Kochają Cię i jestem pewien, że Ci pomogą. 
  Wiem, że dwadzieścia dwa lata to mało czasu. Miałem przed sobą całe życie i całą masę planów na nie. Przede wszystkim, chciałem się z Tobą zestarzeć. Chciałem, abyś została moją żoną. Chciałem byś była matką, moich dzieci. Chciałem Cię kochać i wielbić każdego kolejnego dnia, naszego życia. Tak, chciałem żeby było nasze. Chciałem być z Tobą w zdrowiu i chorobie. Cieszyć się i płakać razem z Tobą. Wspierać Cię w trudnych chwilach. Całować w czubek głowy, przytulać. Być przy Tobie kiedy będziesz osiągać szczyty, bo jestem pewien, że niewątpliwie to zrobisz. Chciałem patrzeć na Ciebie każdego kolejnego dnia i zastanawiać się czym sobie zasłużyłem na Twoją miłość. Żałuję, że mi się to nie uda. To było coś, czego naprawdę pragnąłem. Nie kariery i niesamowitych pieniędzy. Pragnąłem wspólnego życia z Tobą. Kochałem Cię i zawsze będę Cię kochał Sophie. Mimo, że teraz mnie nie ma przy Tobie, to wiedz, że byłaś miłością mojego życia. Sprawiłaś, że moje życie było piękne. Byłaś światłością w moim szarym życiu. Sprawiłaś, że byłem dzięki Tobie najszczęśliwszym facetem na świecie, choć wiem, że ktoś inny na to liczył. Kochałaś mnie bezwarunkowo i za to Ci dziękuję. Moje życie było dzięki Tobie piękniejsze, barwniejsze. Odchodzę w tej chwili spełniony i szczęśliwy, choć nie doczekałem się Twojego widoku w białej sukni. Żałuję tego jak cholera. Ale Sophie, wiem, że na tym świecie istnieje mężczyzna, którego pokochasz i uszczęśliwisz tak, jak uszczęśliwiałaś mnie. Chociaż w zasadzie już to robisz. Teraz cierpisz, obydwoje cierpicie, ale przyjdzie dzień, w którym będzie w stanie żyć normalnie. Może Ty tego nie dostrzegałaś, ale ja to widziałem. Widziałem jak na Ciebie patrzył, niemal przez większość naszej przyjaźni. Wystarczyło na niego spojrzeć i się to wiedziało. To dlatego nasza przyjaźń w ostatnich miesiącach mojego życia nie była najlepsza. Nie potrafiłem zrozumieć tego, jak mógł Cię kochać. Myślałem, że robi mi na złość. Ale Bóg mi świadkiem, że się myliłem. On Cię naprawdę kocha Sophie, nie mam najmniejszych wątpliwości. Jesteś dla niego całym światem. Nie żałuję tego, że zdecydowałem się Ci wyznać wtedy moje uczucia. Bo to był najpiękniejsze dwa lata mojego życia, mimo wszystko. Byłem gotów zrobić dla Ciebie wszystko. Przy Tobie, wszystko schodziło na dalszy plan. To miała być moja ostatnia misja, Sophie. Chciałem się przenieść do stacjonarnego oddziału w kraju. Nie zdążyłem. Przepraszam, że dowiadujesz się dopiero teraz. 
  Obiecaj mi coś Sophie. Nie odtrącaj go. Otwórz swoje serce na miłość. Wiem, że teraz pewnie ono krwawi i czujesz się, jakbyś straciła jego część. Jestem pewien, że on wypełni tą stratę. Nie mówię, że nastąpi to właśnie w tej chwili. Być może miną długie miesiące, a może i lata. Ale to jest właśnie mężczyzna, którego kochasz, choć nigdy tego nie dostrzegałaś. A on kocha Ciebie, do szaleństwa. Kochał Cię tak bardzo, że pozwolił Ci być szczęśliwą. Nie wiem czy potrafiłbym to uczynić, gdybym był na jego miejscu. Dlatego wiem, że to jest odpowiedni facet. Wiem, że teraz pewnie jest obok Ciebie i Cię wspiera. Nie robi tego z żalu, czy dlatego, że tak wypada. Jesteś dla niego bardzo ważna. Tak samo jak byłaś i zawsze będziesz dla mnie. Więc proszę Cię Sophie, daj mu szansę. I po prostu bądźcie szczęśliwi. Będę patrzył na Was z góry i cieszył się Waszym szczęściem. Bo na to właśnie zasługujecie. Kiedy ustąpi żal i ból, znajdź w sobie odwagę. Po prostu żyj i się uśmiechaj. Bo Twój uśmiech wart jest wszystkich kosztowności tego świata. 

Kocham Cię i zawsze będę,
Tedd.

PS. Bądź silna, wiem, że sobie poradzisz. Masz Thomasa, Stephanie i Jaimie. Przejdziesz przez to. Tylko się nie poddawaj. Zrób to dla mnie. Walcz, bo warto. A jeśli któregoś dnia zatęsknisz, spójrz w górę. Może Ty mnie nie zobaczysz, ale ja Ciebie na pewno. I przez chwilę znów będziemy razem.

Po twoim policzku ciekną łzy. Bo jedyne, co w tej chwili możesz zrobić to po prostu dać upust swoim emocjom...


~*~
Dzisiaj bardzo nostalgicznie i prawdopodobnie emocjonalnie.
Tak jak i przewidywałyście, stało się najgorsze. Obydwoje przeżyli ogromny wstrząs.
Jak to przetrwają, o tym niebawem :)
Maturzystki, jak wyniki? Zadowolone? Ja przyznam, że bardzo :) Teraz tylko
czekać do przyszłego tygodnia na wyniki rekrutacji i oczywiście final six.
Z kim się widzę w środę? ;)

Ściskam ♥