czwartek, 25 sierpnia 2016

#jedenaście.

#muzyka

  Okres świąteczny minął szybciej, niż się wszyscy spodziewali. W zasadzie dłużej trwały przygotowania, aniżeli samo świętowanie. Nim się zorientowałaś Thomas wrócił do Polski, a wszyscy wpadli w kolejny szał, tym razem sylwestrowy. Z racji swojego stanu nie dałaś się namówić Jaimie na żadne wyjście. Dłuższą chwilę zajęło ci, aby przekonać ją do wyjścia ze znajomymi, gdyż wpadła na genialny w jej mniemaniu pomysł o pozostaniu z tobą. Tym sposobem spędzałaś noc sylwestrową samotnie, z tanim romansidłem w dłoni na którym kompletnie nie potrafiłaś się skupić. Nie przeszkadzało ci złe samopoczucie, odgłosy świętujących ludzi czy dźwięki fajerwerków. Rok temu o tej porze bawiłaś się w towarzystwie ludzi, których kochałaś i którzy wiele dla ciebie znaczyli. Byłaś wtedy młodą i beztroską dziewczyną. Mającą wiele planów i marzeń na przyszłość. A teraz? Miałaś niespełna dwadzieścia trzy lata, byłaś sama, a do tego spodziewałaś się dziecka. Gdyby ktoś dwanaście miesięcy temu powiedział ci, że tak właśnie będzie wyglądać twoje życie, to nigdy byś mu nie uwierzyła. Bo nie tak miało być. Twoje życie poszło w zdecydowanie złą stronę. A co gorsze, na chwilę obecną nie zapowiadało się, aby ta droga była mniej wyboista.
 -Co wy tu robicie?-marszczysz czoło kiedy u progu stoją Stephanie i Jaimie
 -No jak to co?-pyta Stephanie- Chyba nie sądziłaś, że naprawdę pozwolimy ci siedzieć samej, podczas gdy my będziemy się bawić.-mówi zupełnie szczerze- Wiem, że ostatnimi czasy nie byłyśmy w najlepszych relacjach, ale miałaś rację Sophie. To twoje życie, ja po prostu będę cię wspierać we wszystkim, co robisz. Tak powinna robić prawdziwa przyjaciółka.-uśmiecha się nieśmiało po czym obejmuje cię w geście pojednania. Jako, że nie byłaś za bardzo przygotowana na towarzystwo, Jaimie przyniosła ze sobą chyba połowę sklepu spożywczego. Nie potrafiłaś wyrazić tego, jak bardzo się cieszyłaś, oraz jak bardzo byłaś im wdzięczna, że są z tobą w tym momencie. Nie tylko dlatego, że własne myśli cię zaczynały dobijać. Ostatnimi dniami czułaś się samotna i opuszczona, nawet pomimo faktu, że mogłaś liczyć na swojego ojca i Karen. Brakowało ci ich towarzystwa, choć doskonale wiedziałaś, że mają swoje rodziny i swoje sprawy. Możliwe, że przez ciążę byłaś tak bardzo wyczulona na wszelkie doznania i uczucia.
 -W tej podniosłej chwili, życzę ci mały grubasku żebyś się częściej uśmiechała i uwierzyła, że w twoim życiu będzie jeszcze pięknie.-wyrzuciła z siebie Jaimie chwilę po północy, gdy Stephanie odbierała telefoniczne życzenia od swojej mamy- Nawet sobie nie wyobrażasz jak dużo osób cię kocha z całego serca, w tym mój wspaniały brat, więc po prostu uwierz.
 -Chciałabym Jaimie.-uśmiechasz się nikle- Ale doceniam to, że tu jesteś zamiast być królową jakieś ekstra imprezy w mieście.
 -Daj spokój, jesteś dla mnie jak siostra, z resztą słabo się bawiłam z myślą, że siedzisz tu taka skwaszona.-przytula cię
 -Dlatego czuć od ciebie na kilometr wódkę?-wybuchasz cichym śmiechem
 -Musiałam się jakoś poratować zanim udało nam się ze Stephanie wyrwać.-chichocze jak nastolatka- Trochę bardzo.-dodaje, a ty widzisz jak krzywi się, co jest ewidentną oznaką tego, iż wypity alkohol zaczynał odznaczać na niej piętno.- Zanim odpadnę bo czuję, że to będzie za kilka sekund, powiem ci, że mój brat kocha się w tobie od podstawówki i daję wam dwa lata.-bełkotała po czym padła jak długa na twojej kanapie, pozbawiając cię przy tym miejsca do siedzenia, bo przy swoim wzroście, zajmowała jej całą długość. Dosłownie chwilę po spektaklu pod tytułem opuszczenie świata trzeźwych przez Jaimie, do pokoju weszła Stephanie, która niemal popłakała się ze śmiechu na widok przyjaciółki.
 -No nie, najlepsze mnie ominęło.-kręciła głową wciąż rozbawiona, jednak po kilku minutach także i ją znużył sen. Dlatego nie pozostało ci nic innego, jak dołączenie do krainy snów.
 Otworzyłaś oczy, wyrwana przez dźwięk telefonu Jaimie, dochodzący z salonu. Niewyspana przetarłaś tylko z niezadowolenia oczy i powoli powłóczyłaś nogami w tamtym kierunku. Jakimś cudem udało ci się obudzić samą zainteresowaną, która łaskawie odebrała dzwoniący telefon. Nie przysłuchiwałaś się jej rozmowie, bo udałaś się do kuchni, w której siedziała już zmarnowana Steph. Musiałaś, że był to dość zabawny widok, widząc jak bardzo są zmordowane.
 -Skoro jesteś tak rozbawiona to teraz się skup, bo mam poważną ofertę dla twoich czterech liter.-po dłuższej chwili milczenia odzywa się Jaimie- Jako, że już chudsza nie będziesz, a potem ciężko cię będzie z domu wyciągnąć to za parę dni lecimy w podróż w nieznane.
 -Skąd pewność, że mam ochotę się gdziekolwiek ruszać?
 -Daj spokój, kogo chcesz oszukać?-prycha- Nawet ślepy zauważyłby jak bardzo ci się cieszy micha na samo wspomnienie o Thomasie, o nim nie wspomnę, bo jak wrócił od ciebie ze świątecznej wizyty wyglądał jakby co najmniej wygrał na loterii.-przewraca oczami
 -Nie wiem czy mogę.-krzywisz się
 -Dlatego jutro wraz z ciotką Steph idziesz ładnie do lekarza i pytasz o pozwolenie na trzy tygodnie poza kochaną Ameryką.-klaszcze wesoło w dłonie
 -Czy ty zawsze musisz spiskować poza moimi plecami?-wzdychasz
 -Inaczej byś się stąd nie ruszyła, a jak mówiła Jaimie, to twój ostatni dzwonek.-wtrąca się Steph, a ty wiesz, że nie masz już z nimi nic do gadania. Dlatego też bez zbędnego narzekania i marudzenia posłusznie udałaś się nazajutrz do lekarza. Liczyłaś po cichu na udaremnienie karkołomnej misji Jaimie przez doktora, ale niestety nie udało się. Twoja ciąż przebiegała niemal książkowo, więc lekarz nie widział żadnych przeciwwskazań. Właśnie tym sposobem, w przyśpieszonym tempie miałaś skorzystać ze świątecznego prezentu. Nie powiesz byś skakała z radości na myśl o kilkunastogodzinnej podróży samolotem na drugi koniec świata, jednak chyba potrzebowałaś zmiany otoczenia. Chociażby na chwilkę. Powoli miałaś dość ciekawskich spojrzeń ludzi, w tym najbardziej zagorzałych plotkar w Wheaton. Chcąc, nie chcąc docierały do ciebie ich rewelacje. Jeśli Steph czy Jaimie nie chciały nic na ten temat mówić, wystarczyło być spytała kogoś ze znajomych z uczelni. Sama nie wiedziałaś dlaczego chciałaś to usłyszeć. Może po prostu, aby przekonać się, że się nie pomyliłaś w swoich obawach. Zwłaszcza jeśli chodzi o Thomasa. Ludzie nie byli głupi i byli w stanie dostrzec waszą zażyłość, zwłaszcza po śmierci Tedd'a. Do tego twoja ciąża zaczynała być co raz bardziej widoczna i dość szybko kojarzyli fakty, niestety błędnie. Spotykałaś się z pogardliwymi spojrzeniami znajomych matki Tedd'a, które musiały uwierzyć w te kpiny. Jednak sama musiałaś przyznać, że z boku tak to właśnie wyglądało. A najbardziej dostawało się Thomasowi. Bo przecież wygłaszał mowę na pogrzebie, gdzie wszyscy wzięli go za załamanego przyjaciela, ale jak się okazało nie na tyle, by nie spodziewać się dziecka z ukochaną zmarłego. Obydwoje byliście zdrajcami i bezcześciliście imię Tedd'a. Właśnie tego się obawiałaś. Miałaś gdzieś, co ludzie mówili o tobie. Najbardziej cię bolała opinia o Thomasie. Może i go nie było w domu i te plotki do niego nie docierały, ale do jego rodziny na pewno dochodziły. Bolało cię to podwójnie bo doskonale znałaś jego rodziców, zwłaszcza jego mama była dla ciebie dość bliska. Nie miałaś na tyle odwagi by z nią o tym porozmawiać. Bałaś się, że w jej oczach jesteś zerem. Że ją zawiodłaś, choć zawsze powtarzała, że jej dzieci mogły się od ciebie uczyć i jest z ciebie dumna jak matka.
 -Jaimie, ja chyba nie powinnam jechać.-przygryzasz wargę- Nie chcę tego wszystkiego podsycać. Nie jestem ani głucha, ani ślepa. Wiem, że pewnie wasi rodzice mnie nienawidzą za to, że tak bardzo moje sprawy komplikują wasze życie.
 -Naprawdę?-prycha, po czym jak gdyby nigdy nic się rozłącza. Nie do końca rozumiesz jej zachowanie, więc po prostu opuszczasz dom i udajesz się na drobne zakupy. Musiałaś przyznać, że w ciąży jeszcze mniej fascynowało cię bieganie wśród sklepowych regałów, więc to była zazwyczaj bardzo szybka wizyta.
 -Ładnie to tak było bawić się kosztem takiego wspaniałego chłopaka i zdradzać go za plecami z najlepszym przyjacielem?-zaskakuje cię szorstki kobiecy głos
 -Słucham?-mrugasz kilkakrotnie powiekami nie mając pojęcia jak wybrnąć z sytuacji
 -Nawet ci współczułam bo wydawałaś się być naprawdę poruszona jego śmiercią, jednak Evelyn miała co do ciebie rację. Jesteś tylko małą, rozpuszczoną, dzi...
 -No dalej, powiedz kim.-wtrąca się ostro kolejna z kobiet, którą rozpoznajesz niemal w jednej chwili. Danielle Jaeschke stała tuż obok ciebie gromiąc kobietę spojrzeniem.
 -Rodzinka w komplecie?-prycha po czym obraca się na pięcie i udaje się w przeciwnym kierunku. Wypuszczasz jedynie głośno powietrze z ust, dopiero po chwili zauważasz troskliwy wzrok mamy Thomasa i Jaimie, utkwiony w tobie. Na jej pytanie o to, czy wszystko w porządku, reagujesz jedynie skinieniem głowy, jednak widziałaś, że nie wyglądało to zbyt przekonująco w jej oczach. Dlatego też nie mogłaś jej odmówić i nie pójść z nią na czekoladę.
 -Takie jak ona, powinno się zamykać w jakieś zorganizowanej jednostce plotkarskiej.-żartuje starając się rozluźnić atmosferę- Sophie, dlaczego mam wrażenie, że się mnie boisz?-pyta kobieta- Popatrz na mnie.-mówi miękko- Nic się nie zmieniło, jesteś dla mnie wciąż jak córka.-uśmiecha się ciepło- Wiem, że jesteś w ciąży i wiem kto jest jego ojcem.-dodaje- Nie potępiam cię ani nie nienawidzę skarbie. Nie mam za co.-łapie twoją dłoń- Szczerze mam gdzieś co sobie ludzie mówią, mogą mówić Bóg wie co, ja wiem swoje. Wiem, że jesteś dla moich dzieci, zwłaszcza dla Thomasa kimś bardzo ważnym i że nigdy cię nie zostawią. To tak jak ja czy mój mąż.-mówi wciąż spoglądając w twoim kierunku- Nie zastąpię ci matki i nigdy tego nie chciałam, ale w tej chwili i w tym miejscu przysięgam ci, że jeśli tylko będziesz chciała i mi na to pozwolisz, to chcę ci pomóc tak, jak robią to babcie.-kontynuuje- Oczywiście wiem, że to nie będzie mój wnuk, że nie jesteście z Thomasem razem, ale jesteś dla mnie jak moje własne dziecko i jak dla każdego z nich, chcę tego, co najlepsze.
 -Nie wiem, co mam powiedzieć.-mówisz cicho czując napływające do oczy łzy- Chyba po prostu dziękuję, bo nie wiem jak będę mogła się wam odpłacić.
 -Och kochanie, wystarczy, że będziesz po prostu szczęśliwa. To będzie najlepsza zapłata.-uśmiecha się po czym tak jak matka, zamyka cię w swoich objęciach.
Oczywiście trudno było ci uwierzyć w to, że to spotkanie było zrządzeniem zwykłego losu. Za bardzo ciążyło ci przerwanie połączenia przez Jaimie i słowa, jakie wypowiedziałaś. Nie zamierzałaś na razie do niej dzwonić i wyjaśniać. Dlaczego? Bo byłaś bardziej niż pewna, że ta szalona kobieta pojawi się w twoim mieszkaniu w przeciągu jednej doby, a nawet kilku godzin. Za dobrze ją znałaś, by nie wiedzieć, że tak się stanie. Bo dokładnie trzy godziny po spotkaniu z jej mamą, pojawiła się także i Jaimie.
 -Mam nadzieję, że moja wspaniała matka przemówiła ci trochę do rozsądku bo jutro mamy lot, w zasadzie to za kilka godzin.-informuje cię niemal na wejściu- A chyba nie chcesz jej rozczarować, a tym bardziej mojego brata, który się już nie może doczekać? I wcale nie jest tak bardzo stęskniony za siostrą, niestety.-chichocze
 -Jesteś niemożliwa Jaimie.-kręcisz głową
 -Już to słyszałam od ciebie z jakieś milion razy.-odpowiada niewzruszona po czym jak gdyby nigdy nic udaje się w kierunku twojej sypialni i rozpoczyna wielkie pakowanie. Wcale nie zdziwił cię fakt, że za chwilę pojawiła się także Stephanie i pomogła jej dokończyć dzieła zniszczenia. W zasadzie nie zrobiłaś nic, poza aprobowaniem strojów wyciąganych z twojej szafy, choć i to było bardzo ograniczone bo wszystko przechodziło przez baczną kontrolę twoich przyjaciółek.
 -Pamiętacie, że jestem w ciąży i nie planuję iść do dyskoteki?- przerywasz ich kłótnie o to, którą wyjściową sukienkę mają ci wsadzić do walizki
 -Ty tam cicho.-chichocze Steph
 -Pamiętam swoje słowa z Sylwestra, mimo, że byłam w stanie nieważkości i wciąż je utrzymuje. Zwłaszcza ostatnie zdanie. Dwa lata maks.-podkreśla ostatnie słowa, a ty jedynie wykrzywiasz twarz w geście grymasu
 -Jaimie daruj sobie, nie swataj mnie z Thomasem.-wzdychasz- On ma swój świat, jest młody, przystojny i może mieć każdą inną, nie swoją durną przyjaciółkę z brzuchem.
 -Nie będziesz wiecznie w ciąży, co nie?
 -Ale będę samotną matką, nie zamierzam szukać na tu i teraz faceta. Nie chcę tego w najbliższym czasie, po prostu nie jestem na to gotowa Jaimie.-wzdychasz
 -No przecież nic na siłę mała.-odpowiada ze stoickim spokojem- Ja po prostu chcę powiedzieć, że jestem waszym jednoosobowym fanklubem i będę po cichu liczyć, że kiedyś mi spełnicie te moje szalone marzenie, jeśli nie to raczej to jakoś przeżyję, ale każda dziewczyna mojego brata może liczyć się z tym, że jej nie pokocham i nie będę wymarzoną bratową.-szczerzy się.
 Musiałaś szczerze przyznać, że Jaimie w ostatnich tygodniach naprawdę zaskakiwała cię swoją dojrzałością. Może i to brzmiało dość śmiesznie, zwłaszcza, że miała tyle samo lat, co ty, jednak w jej przypadku było naprawdę czymś zaskakującym. Dlaczego? Bo była najbardziej zwariowaną i zakręconą osobą, jaką znał ten świat. Rzadko kiedy bywała poważna, nie pamiętałaś ani chwili, w której na jej twarzy nie byłoby uśmiechu, a znałaś ją dobrych piętnaście lat. Możliwe, że także i ją wreszcie dopadał proces dojrzewania i stawania się poważnym. Oczywiście na jej własny na sposób.
  Już o czwartej nad ranem sterczała pod twoimi drzwiami, usilnie domagając się wpuszczenia. Pewnie gdyby to była Stephanie, to po prostu byś ją zignorowała i spała dalej. Jednak Jaimie nie dawała za wygraną. W akompaniamencie walenia w drzwi na różne możliwe sposoby, dobijała się do ciebie przez telefon. Podniosłaś się z łóżka dopiero, gdy zagroziła, że wyważy drzwi albo wejdzie oknem. Wiedziałaś, że raczej byłaby do tego zdolna, więc wpuściłaś ją do środka. I tak nie sypiałaś zbyt dobrze od wielu miesięcy, więc ta wczesna pobudka nie odcisnęła na tobie wielkiego piętna. W przeciągu trzydziestu minut zdołałaś doprowadzić się do porządku i już po chwili wraz ze swoją szaloną towarzyszką udawałyście się w kierunku lotniska w Chicago.
  Lot był dość wyczerpujący, dla was obu. Najpierw kilka dobrych godzin z Chicago do Frankfurtu zupełnie wyciągnęło z was wszelkie chęci do życia, a i ogromna różnica czasu nie pomagała. O tyle, o ile Jaimie mogła sobie spokojnie odsypiać, tak ty, ilekroć targana przez nocne mary, które nie opuszczały cię już od dawna, nie byłaś w stanie. Dlatego, gdy wylądowałyście wreszcie na polskiej ziemi czułaś się kompletnie wykończona. Dopiero po chwili oczekiwania na bagaże mogłyście wkroczyć do sali przylotów. Niemal natychmiast dostrzegłyście wysoką postać, składającą w tym momencie swój podpis na kartce zapewne jednego z fanów jego obecnego klubu.
 -Oto i mój brat celebryta.-rzuca żartobliwie Jaimie kiedy zbliżacie się do samego zainteresowanego
 -Mi też cię miło widzieć Jaimie.-przewraca oczami po czym ściska siostrę na przywitanie. Wtedy jego zainteresowanie przenosi się na twoją osobę.- Ciebie jeszcze bardziej Phi.-dodaje nieco ciszej, lecz i tak nie uchodzi to uwadze jego siostry, za co dostaje kuksańca w bok. Mimo to, nie omija cię uścisk twojego przyjaciela. Oczywiście na tyle, ile to możliwe.
 -Chodźcie już bo czuję się jak jakaś przyzwoitka.-chichocze Jaimie, po czym jej brat przejmuje wasze bagaże i udajecie się ku wyjściu z lotniska. Sama nie wiedziałaś czego się spodziewać po następnych trzech tygodniach, jednak byłaś gotowa na tą przygodę.

~*~
Muszę przyznać, że jak na siebie to bardzo rozciągnęłam akcję,
 bo końca nie widać w tym moim pisaniu xD Nie wiem czy to dobrze, czy źle, ale muszę się chyba ograniczać, bo mi wyjdzie niekończąca się opowieść :D
Co do rozdziału to stała się chwila, którą przewidziałyście, Jaimie wyciągnęła Sophie na wycieczkę do Polski. Co z tego wyniknie? O tym już niebawem ;)

Ściskam ♥


czwartek, 18 sierpnia 2016

#dziesięć.


  Nie była to najmilsza i najprostsza rozmowa w twoim życiu. Zwłaszcza, że Evelyn Connor nie pałała nigdy do ciebie sympatią, a teraz pogrążona w głębokiej żałobie, zachowywała się jeszcze bardziej irracjonalnie niż normalnie. Tak jak się spodziewałaś, zaczęła na ciebie wrzeszczeć. Oskarżała cię o kłamstwo czy próbę dobrania się do majątku, co oczywiście było nieprawdą. Zachowywała się tak, jakby była co najmniej obłąkana i chciała cię zamordować wzrokiem. Jej małżonek nie odezwał się ani słowem, aż do chwili w której postanowiłaś wreszcie opuścić ten dom. 
 -Przepraszam za moją żonę, ale wciąż leczy depresję.-mówi rzeczowo- Dziękuję, że nam powiedziałaś Sophie.-kiwa głową z uznaniem- Jeśli będziesz czegokolwiek potrzebować to po prostu zadzwoń.-mówi podając swoją wizytówkę- Możesz na mnie liczyć. Co do żony nic ci nie mogę obiecać, ale ile będę w stanie to bardzo bym chciał wiedzieć jak się ma mój wnuk bądź wnuczka.-uśmiecha się nikle.
  Mówiąc szczerze to nie spodziewałaś się aż takiego przejawy sympatii z jego strony. Zawsze raczej był wycofany jeśli chodziło o kontakty z tobą, a przecież znałaś tego człowieka dobre piętnaście lat. Nie powiesz żeby jego zachowanie cię przesadnie ucieszyło, jednak w porównaniu z reakcją jego małżonki, to na pewno były budujące słowa. Najważniejsze było jednak to, że miałaś tą rozmowę za sobą. Naprawdę się jej obawiałaś, ale ostatecznie nie było tak tragicznie jak się spodziewałaś. 
 -Co za obłąkana kobieta.-komentuje całą sytuacją Stephanie
 -Leczy się, więc nie do końca mogę ją winić.
 -Ona i bez leków była dziwna.-prycha przyjaciółka- A ty jak się czujesz?
 -Ogólnie to chyba dobrze.-wzruszasz ramionami
 -Ale?-ciągnie
 -Kompletnie nie wiem jak sobie poradzić z tym wszystkim.-wzdychasz ciężko- To jest chyba ponad moje siły Steph.-krzywisz się
 -Posłuchaj mnie.-spogląda na ciebie z pełną powagą- Jesteś najsilniejszą i najodważniejszą kobietą jaką znam i którą szalenie za to podziwiam.-mówi szczerze- Wiem, że ten na górze wpakował cię w niezłe bagno, ale kto ma sobie z tym poradzić, jak nie ty? Nie odbieraj sobie szansy na posiadanie choć cząstki Tedd'a. Wiem, że pewnie gdyby tu był to nawet nie brałabyś pod uwagę faktu oddania dziecka. Nie mogę ci obiecać, że będzie lekko i wszystko będzie idealnie. Może nie być wcale, ale na Boga, naprawdę chcesz oddać swoje własne dziecko obcym ludziom?
 -Steph, musisz mnie po prostu zrozumieć.-mówisz z trudem powstrzymując się od łez- Nie wiem czy będę w stanie je wychować. Nie wiem czy dam mu tyle miłości i ciepła, bo tak naprawdę nie wiem jak być matką. Nie mam zielonego pojęcia czy będę w stanie w ogóle stworzyć mu choć namiastkę rodziny.-mówisz łamiącym się głosem- Może gdzieś na świecie są ludzie, którzy będą je kochać i dadzą mu prawdziwy i pełny dom.
 -Ty też możesz mu dać pełny dom.-odpowiada- Możesz to zrobić, ale nie mogę cię do niczego zmuszać Sophie.-wzdycha cicho- To twoja decyzja i ja ją uszanuję, jakakolwiek by nie była.-mówi, choć widzisz, że przyszło jej to z trudem- Moja matka była w podobnej sytuacji co ty.-dodaje dopiero po chwili- Miała niespełna dwadzieścia lat, a mój biologiczny ojciec po prostu odszedł zostawiając ją samą. Bez środków do życia, bez wsparcia rodziców. Tak jak ty rozważała opcję oddania dziecka do adopcji.-bierze haust powietrza- Ale wiesz dlaczego tego nie zrobiła? Bo kiedy dowiedziała się, że będzie miała córkę i poczuła ruchy dziecka, to wtedy coś w niej pękło. Zrozumiała, że zrobiłaby coś gorszego bo poddałaby się bez walki. I los ją wynagrodził bo gdy miałam pół roku spotkała Antoine'a i to on jest dla mnie prawdziwym ojcem.-uśmiecha się delikatnie- Więc proszę cię Sophie, przemyśl to. Masz dużo czasu.-zostawia cię z tym słowami w kompletnym osłupieniu. Nigdy ci o tym nie mówiła, a znałyście się już kilka lat. Początkowo byłaś na nią trochę zła, że chce cię zmusić do zatrzymania dziecka. Miałaś ochotę wygarnąć jej, że popycha cię do czegoś, czego by pewnie sama nie uczyniła. Jednak teraz rozumiałaś czym się kierowała. Nie mogłaś się porównywać do jej matki, bo to był zupełnie inne czasy i wbrew pozorom inne sytuacje. Mimo to jej słowa, dały ci naprawdę dużo do myślenia.
 -Thomas?-nie kryjesz swojego zdziwienia na widok przyjaciela
 -Steph powiedziała, że masz dzisiaj wizytę, obiecała ponoć, że z tobą pójdzie, ale coś tam jej wypadło.-artykułuje- Oczywiście domyśliłem się, że o coś się pokłóciłyście, więc spędzę swój ostatni wieczór w kraju z moją najlepszą przyjaciółką.-uśmiecha się
 -Powinieneś spędzić go z rodziną, wiesz o tym?
 -W zasadzie to jesteś jak rodzina, więc to właśnie robię.-mówi zadowolony- Wszystko w porządku? To znaczy z tobą i dzieckiem?
 -Tak, wszystko jest okej.-kiwasz głową
 -No dalej powiedz, chłopak czy dziewczyna?
 -Skąd pomysł, że już wiem?
 -Nie znam cię od wczoraj, widzę po twojej minie.-spogląda na ciebie- Więc?
 -To dziewczynka.-przygryzasz wargę
 -Miałem nadzieję, że w końcu jakiś facet bo ostatnio same baby dookoła, ale cóż, najważniejsze żeby była zdrowa, tak?-spogląda na ciebie
 -W zasadzie to tak.-przytakujesz mu wzdychają cicho. Ciągle nie mogłaś się przyzwyczaić do zaistniałej sytuacji. A zwłaszcza do tego, że Thomas z taką łatwością przyjął to do świadomości i zachowywał się tak, jakby to było coś normalnego. Oczywiście nie chciałaś roztrząsać swojego obecnego stanu, ale dziwnie się czułaś z tym wszystkim. Może po prostu chciał zachować pozory bo za kilka godzin miał opuści kraj, a nawet kontynent na kilka długich miesięcy?
 -Przygotowany na wyprawę?
 -Jak nigdy.-śmieje się po czym zatrzymuje wzrok na tobie
 -Nie przytyłam, nie patrz tak na mnie.-patrzysz na niego gniewnie
 -Nie o to chodzi.-odpowiada rozbawiony- Po prostu źle się czuję, że cię z tym zostawiam i wrócę jak będzie po wszystkim.-krzywi się
 -Daj spokój Thomas, za bardzo się poczuwasz.-przewracasz oczami
 -Wiem, że to nie moje dziecko, ale naprawdę chciałbym ci pomóc.
 -Do kwietnia jedyna pomoc jakiej będę mogła potrzebować to jakiś pomocnik przy wiązaniu butów jak już nie będę mogła się schylić.-chichoczesz- Jak już tak bardzo będziesz chciał to ci ją sprzedam na jedną noc, to szybko wycofasz propozycję pomocy.-dodajesz po chwili.
  Naprawdę doceniałaś jego chęci oraz to, że postanowił swój ostatni wieczór przed wyjazdem spędzić właśnie z tobą, nie z kolegami czy rodziną. Ostatnimi tygodniami był dla ciebie naprawdę wielkim wsparciem, więc gdy przyszła chwila pożegnania było ci naprawdę ciężko.
 -Będę za tobą tęsknić.-mówisz cicho kiedy się do niego przytulasz
 -Ja za tobą też Phi.-odpowiada- Bardzo.
 -Zobaczymy się dopiero w kwietniu?-krzywisz się
 -Nie mam pojęcia, biorąc pod uwagę jak napięty jest terminarz ligi, to obawiam się czy uda mi się tu zajrzeć.-wzdycha ciężko- Ale wiesz, że dopóki czujesz się na siłach to możesz przylecieć do Polski.
 -Zatrzymam tą opcję, gdy będę już za tobą desperacko tęsknić.-odpowiadasz nieco żartobliwie
 -Po prostu miej to na uwadze.-zakłada kosmyk twoich włosów za ucho- Trzymajcie się dziewczyny, mam nadzieję, że zobaczymy się szybciej niż w kwietniu.-uśmiecha się, po czym po raz ostatni zamyka cię w swoich ramionach.
  Przez pierwsze dni po jego wyjeździe Steph i Jaimie nie dawały ci niemal chwili wytchnienia, ta druga co prawda na odległość bo wróciła na uczelnię, ale zawsze. Bywały dni kiedy miałaś delikatne kryzysy. Chwile, w których czułaś się kompletnie samotna i opuszczona. Bo ludzie, których kochałaś i którzy byli dla ciebie ważni w większości cię opuścili. Tedd nie żył. Thomas był uziemiony w Europie na następne miesiące, Jaimie wyniosła się do Chicago, podobnie jak Stephanie, która wróciła poza uczelnią do pracy. Nie spodziewałaś się, że zacznie ci brakować słowotoku siostry Thomasa. Oczywiście mogłaś liczyć na pomoc ojca czy Karen, ale to nie było to samo co przyjaciele. A nie zamierzałaś szukać nowych, na pewno nie w obecnej sytuacji. Nie powiedziałabyś też, abyś wpadła w szał przyszłych matek. Owszem, zdarzało ci się zatrzymywać wzrok na dziecięcych rzeczach, kiedy przemierzałaś galerię handlową czy wystawy sklepowe w mieście. Jednak nie robiłaś tego na taką skalę jak Karen czy Stephanie. Wydawało ci się, że momentami one bardziej się cieszyły z twojej ciąży, jak ty sama. A ich radość, jeszcze bardziej komplikowała twoje wszelkie racjonalne próby rozważenia wszelkich opcji. Bo wciąż się naprawdę wahałaś. Z jednej strony yo było dziecko twoje i Tedd'a, owoc waszej miłości, choć dość niespodziewany. Z drugiej, los próbował zmusić cię do rzeczy, do których nie byłaś chyba do końca gotowa. Oczywiście, że chciałaś zostać matką, ale nie teraz i nie w ten sposób. Kiedyś obiecałaś sobie, że dasz swojemu dziecku bezgraniczną miłość i dwójkę, kochających rodziców. Przysięgłaś sobie, że nie skończysz jak Carol, jako samotna matka bez perspektyw na życie. Niestety, ale wszystko wskazywało na to, że los z ciebie zadrwi, bo znalazłaś się w sytuacji, która umieszczała cię właśnie w takim położeniu.
  Z każdym kolejnym dniem, czy tygodniem widziałaś w sobie zmiany. Przede wszystkim w tym, że twój brzuch powoli zwiększał swoje rozmiary, a jego mieszkaniec zaczynał dawać o sobie znać. Mimo to, wciąż nie podjęłaś żadnej decyzji. Tkwiłaś w tym martwym punkcie, starać się jakkolwiek egzystować. To sprawiło, że w mgnieniu oka minęło święto Dziękczynienia, które spędziłaś z ojcem i jego rodziną. Za oknami co raz śmielej poczynała sobie zimowa aura, która co rusz zasypywała całe miasto białym puchem. Nieubłaganie zbliżał się ukochany przez wielu ludzi okres świąteczny. Tobie nigdy nie udzielał się ten szał, więc ze stoickim spokojem spoglądałaś na szalone poczynania Karen i twojej przyrodniej siostry Josie, które w pocie czoła rozpoczęły produkcję pierniczków na choinkę czy szukania skarpet na prezenty. Zwłaszcza, że dostałaś absolutny zakaz robienia czegokolwiek. Wszystko za sprawą już dobrze widocznego brzucha i wyprawiającej w nim harce córki.
 -Widziałam się dzisiaj z pracownicą ośrodka adopcyjnego.-mówisz niepewnie kiedy odwiedzasz Steph
 -Co?-patrzy na ciebie oszołomiona- Sophie, jak możesz to robić?
 -A jak ty możesz mnie zmuszać do zostawienia go?-mówisz
 -Nie zmuszam cię do niczego, na Boga!-podnosi ton głosu
 -Nie jestem twoją matką, nie mam żadnej gwarancji, że kiedykolwiek spotkam takiego Antoine'a.-kręcisz głową- Chyba po prostu nie jestem w tej chwili na to gotowa.
 -Słyszysz siebie? Chyba.-kontynuuje- Masz jeszcze cztery miesiące, decyzję możesz podjąć nawet po porodzie.
 -Jeśli tak bardzo chcesz, to mogę ci je oddać.-grzmisz
 -Sophie, to jest dziecko twoje i mężczyzny, którego kochałaś i planowałaś spędzić resztę życia.-mówi spokojnie- Zrozumiałabym, gdyby to była jakaś wpadka na imprezie z przypadkowym facetem, ale nie jest.
 -Co to zmienia?-prychasz- Wciąż go kocham, ale to dziecko nie powinno przyjść na świat w tym czasie i ten sposób.
 -Nie cofniesz czasu, a jestem pewna, że Tedd nie byłby zadowolony, że się po prostu poddajesz i oddasz wasze dziecko.-kręci z niedowierzaniem głową
 -Nie mieszaj go w to, bo tak się składa do cholery, że nie żyje i jestem z tym sama.-niemal krzyczysz- Nie masz nawet pojęcia, jak wiele mnie to kosztuje. Gdybym czuła się na siłach, nie zastanawiałabym się ani przez minutę.
 -Nie podejmuj tak ważnych decyzji pod wpływem emocji, bo potem możesz żałować, a takich rzeczy jak adopcja nie da się tak po prostu cofnąć.-pozostawia cię z tymi słowami.
  Sama nie wiedziałaś co myśleć o tym co powiedziała ci Stephanie. O wszystkich słowach, jakie obydwie wypowiedziałyście w złości. Możliwe, że każda z was miała w tym trochę racji, ale żadna nie chciała tego przyznać. Obydwie byłyście zbyt dumne i zranione tą kłótnią. Oczywiście miałaś wielką ochotę i to niejednokrotnie po prostu do niej zadzwonić i się wygadać, jednak urażona damska duma robiła swoje. I tak właśnie dotrwałaś do Bożego Narodzenia, w atmosferze ciszy ze strony Stephanie i pełnej niezręczności przy Jaimie, która wiedziała o waszym sporze i nijak nie potrafiła z niego wybrnąć.
  Sam dzień wigilijnej wieczerzy minął dość szybko i bez większych rewelacji. W rodzinnej atmosferze zjedliście posiłek i porozmawialiście. Twój ojciec zabawiał towarzystwo twoimi opowieściami z dzieciństwa. Musiałaś przyznać, że w relacji z nim poczyniłaś spore kroki. Momentami miałaś wrażenie, że nigdy nie było między wami niezgody. Czułaś w końcu, że naprawdę możesz na niego liczyć i że jest twoim ojcem. I nie mogłaś powiedzieć żebyś się z tego nie cieszyła. Potrzebowałaś bliskich, zwłaszcza teraz, gdy czułaś się, że stoisz na rozstaju dróg. Karen i twój ojciec nie naciskali na ciebie jak Stephanie. Kiedy potrzebowałaś, wspierali cię radą i rozmową. Naprawdę to doceniałaś, zwłaszcza Karen, która naprawdę cierpliwie znosiła  twoje wszelkie pomysły czy rozmowy. Mogłaś powiedzieć, że przez tych kilka miesięcy stała ci się bliższa aniżeli rodzona matka. Także ze swoim przyrodnim rodzeństwem miałaś całkiem dobre kontakty. Co prawda starszy Jonathan nie był twoim wielbicielem, ale nie czuć było z jego strony awersji. Za to Josie momentami była dość uciążliwa, bo próbowała wciągnąć cię w każde możliwe przedsięwzięcie z twoim udziałem. Schlebiało ci to, że dziewczynka cię tak polubiła, jednak w obecnym stanie wszelkie dziecięce zabawy były dla ciebie dość kłopotliwe.
 -Patrz Sophie, dostałam nową lalkę!-piszczała ze szczęścia Josie, kiedy tylko z bratem dorwali się o poranku do świątecznych skarpet z prezentami. Radości i wszelkie euforii nie było końca, jak to u dzieci. Prezentami zostali obdarowani także dorośli, co z całą pewnością było sprawką Karen, która szalała kiedy znalazła się tylko w sklepie czy galerii handlowej. Oczywiście także i tobie przypadło parę upominków. Jego część niewątpliwie należała do twojego ojca, który dość żartobliwie wręczył ci bezterminowe bilety na lot w dwie stron do Europy. Jednak najlepsza część świątecznego prezentu nie pochodziła od nikogo z rodziny Richardsów.
 -Cóż Sophie, wygląda, że czeka na ciebie jeszcze jeden prezent, ale tym razem nie od nas.-uśmiechnął się tajemniczo twój ojciec, a niemal po chwili o mało nie zaczęłaś wrzeszczeć ze szczęścia.
 -Nie wierzę, Thomas!-wypowiedziałaś dość piskliwym tonem głosu po czym rzuciłaś się w jego kierunku. Twój brzuch nie pozwalał na zbyteczne czułości w przytulaniu, jednak nie mogłaś sobie odmówić. Zwłaszcza, że nie widzieliście się od ponad dwóch miesięcy.
 -Ja też się cieszę, że cię widzę Phi.-mówi wesoło- Nie żartowałaś, gdy mówiłaś ostatnim razem żebym przytulał cię na zapas póki mogę.-żartuje, za co dostaje kuksańca w bok- Nie chciałem przez to powiedzieć, że przytyłaś mała złośnico.-dodaje rozbawiony- Wciąż wyglądasz doskonale.
 -Próbujesz się odkupić?
 -Może troszeczkę.-uśmiecha się, a ty spoglądasz na niego jedynie kręcąc głową
 -Na długo jesteś?-zmieniasz temat
 -Nie za bardzo.-krzywi się- Dzisiaj w nocy mam samolot powrotny.-wzdycha
 -Szybka wizyta, co?
 -Coś w tym rodzaju.-wzrusza ramionami- Nie mogłem sobie odmówić, żeby nie skorzystać z tych trzech dni wolnego i nie zobaczyć się z rodziną w święta.
 -Myślę, że byli nie mniej zadowoleni jak ja.-uśmiechasz się spoglądając na niego. Dopiero wtedy zdałaś sobie sprawę jak ogromnie brakowało ci tego faceta w twoim życiu. A widząc jego wzrok utkwiony w twojej osobie, sądziłaś, że miał podobne odczucia.
 -Czy twoja siostra szpieg już ci doniosła o mojej kłótni ze Steph?
 -Coś tam słyszałem.-kiwa głową- No dobra, dużo słyszałem.-dodaje po chwili mierzony przez ciebie wzrokiem
 -I nie zamierzasz mnie przekonywać ani nic?
 -Nie.-kręci głową- Sophie, to tylko i wyłącznie twoja decyzja. To twoje życie i to przede wszystkim ono się zmieni jeśli zatrzymasz dziecko. Nie patrz na nas ani na nasze zdanie. My ci pomożemy i będziemy przy tobie bez względu na decyzję jakąś podejmiesz.-patrzy wprost na ciebie- To z twojej strony będzie największe poświęcenie, więc jeśli nie będziesz gotowa by to zrobić to zrozumiemy, nie można cię do końca za to winić.-kontynuuje- Nie będę się wypowiadał za resztę, ale ja wiem jedno Phi.-gładzi dłonią twój policzek- Ja cię nie zostawię, bo choćby się paliło i waliło to wiesz, że mnie masz. Teraz i w każdej możliwej chwili.
  Patrzyłaś jak urzeczona w jego oczy, z trudem analizując jego słowa. Bo choć mówił ci je wiele razy, to tym razem miały ogromną wartość. Bo chyba wreszcie wypchnęły cię w końcu z tego rozstaju dróg, ku miejmy nadzieję, właściwej decyzji.

~*~
Troszkę popędziłam z czasem. Wiem, że ciężko czasem zrozumieć Sophie, ale jej działania
motywują hormony i dramat jaki niedawno przeżyła, troszkę wyrozumiałości kobity :P
Ogólnie nie jestem zbyt zadowolona z tego rozdziału, sama nie wiem czemu. Poddaję Waszej ocenie.
Miłego weekendu!


piątek, 12 sierpnia 2016

#dziewięć.


  Minęło już kilka dni, a ty wciąż miałaś wrażenie, że to wszystko było snem. Łudziłaś się, że po prostu się obudzisz i wszystko będzie znowu normalnie, zupełnie jak wcześniej. Jednak mogłaś się szczypać, drapać, to nic nie dawało. Naprawdę byłaś w ciąży, a Tedd'a przy tobie nie było i nie będzie. Rzeczywistość była brutalna, momentami miałaś wrażenie, że aż zbyt. 
  Pomimo upływu dni, wciąż nie potrafiłaś się przyzwyczaić do obecnego stanu rzeczy. Wciąż musiałaś się sama pilnować żeby nie napić się kawy czy nie pójść ze znajomymi z uczelni na drinka. A już tym bardziej musiałaś się hamować z podjadaniem. Nigdy do tej pory nie miałaś tak wielkiej ochoty na słodycze, w zasadzie to ich nawet nie jadłaś. Do tego powoli dostrzegałaś zmiany na swoim ciele, zwłaszcza na brzuchu. 
  Tak jak się spodziewałaś, Carol nie przyjęła za dobrze nowiny o zostaniu babcią. Wedle przewidywań wściekała się tak, jak jeszcze nigdy. Wrzeszczała, przeklinała, rzucała przedmiotami. Wpadła niemal w furię. Oczywiście zostałaś określona mianem puszczalskiej i nieodpowiedzialnej. Musiała też rzucić kilka uszczypliwych uwag, jak chociażby tej dotyczącej ojcostwa. Miałaś ochotę za to na nią nawrzeszczeć i wdać się w wielką kłótnię, ale jakimś cudem tego nie zrobiłaś. Po prostu powiedziałaś jej, że nie zamierzasz jej więcej oglądać, co skwitowała tylko szyderczym śmiechem i stwierdzeniem, że i tak sobie bez niej nie poradzisz. Nie zamierzałaś wysłuchiwać więcej jej tyrad. Trzasnęłaś jej drzwiami tuż przed nosem i po prostu wyszłaś. Nie miała nad tobą żadnej władzy. Nie czułaś się zobowiązana do niczego jej względem. 
 -Sophie.-słyszysz w słuchawce dźwięczny kanadyjski akcent- Dzwoniła do mnie Carol.
 -I co z tego?-pytasz obojętnie
 -Była wściekła.-mówi- Co się stało?
 -Obchodzi cię to?
 -Sophie, jesteś moim dzieckiem i tak, obchodzi mnie to.-wzdycha- Więc?
 -Wybacz, ale to nie jest raczej rozmowa na telefon.
 -W przyszłym tygodniu będę w Chicago służbowo, moglibyśmy się spotkać?-dopytuje
 -Jak chcesz.-odpowiadasz obojętnie
 -Zadzwonię do ciebie jak będę w Stanach, dobrze?-kontynuuje- Nie wiem o co chodzi, ale chyba musiałaś nieźle dać jej popalić skoro posunęła się do ostateczności i zadzwoniła do byłego męża.-prycha
 -I tak jej to pewnie nie obchodzi, jestem dorosła.
 -Nie brzmiała jakby jej to nie obchodziło.-odpowiada szczerze- Dobrze Sophie, muszę kończyć bo Karen mnie potrzebuje, trzymaj się i do zobaczenia?
 -Tak, narazie.-odpowiadasz bez większych emocji po czym kończysz rozmowę z ojcem. Wasze relacje był dość poprawne. Od czasu do czasu rozmawialiście, ale raczej nic nadto. Miał drugą żonę i dwoje dzieci. Po niepowodzeniach w Stanach, wrócił do swojego ojczystego kraju. Oczywiście wielokrotnie zapraszał cię do siebie, ale nigdy przez ostatnie trzynaście lat nie miałaś ochoty ani okazji by skorzystać.Wolałaś się nie czuć jak piąte koło u wozu wśród szczęśliwej rodzinki. Nie wiedziałaś nawet ile lat miało twoje przyrodnie rodzeństwo, chociaż twój ojciec usilnie starał się informować cię o ich życiu. Zupełnie jakby cię to powinno obchodzić.
 -Cześć mamuśka.-stajesz jak wryta kiedy przed drzwiami twojego mieszkania stoi Jaimie- No nie patrz tak jak na ducha, wiem od Thomasa.-prostuje- Chciałam sprawdzić czy żyjesz.
 -Dlaczego miałabym nie żyć?
 -Może dlatego, że się nie odzywasz, z resztą nie tylko do mnie.-mierzy się spojrzeniem
 -Potrzebowałam czasu żeby to sobie jakoś poukładać.-spuszczasz wzrok
 -Wiesz, że nie możesz go unikać?-pyta dość dosadnie- Chce dla ciebie dobrze Sophie, nie odpychaj go.
 -Tylko, że on nie wie, w co się pakuje.-jęczysz
 -Pewnie nie wie, ale ma niebywałą ochotę się przekonać.
 -Nie mogę mu tego zrobić.-kręcisz głową
 -Jesteś strasznie uparta.-przewraca oczami- Wiesz, że on ma w dupie twoje zakazy? Z resztą jak my wszyscy. Czy chcesz, czy nie, pomożemy ci. Twoje dziecko będzie miał najlepszych wujków i ciocie pod słońcem!-mówi wyraźnie zadowolona ze swojego planu
 -Może powinnam wyjechać.
 -Jedynym miejscem gdzie dostaniesz zezwolenie na wyjazd będzie Polska, a konkretniej Rzeszów. A jak trzeba będzie, to wsadzę cię do samolotu siłą.-mówi stanowczo- I przestań się sprzeciwiać bo nie obchodzi mnie, że jesteś w ciąży i możesz dostać po tej swojej durnej głowie.
 -Potrafisz człowieka podnieść na duchu Jaimie.-mówisz sarkastycznie
 -A co, mam się nad tobą trząść? Przecież byś mnie zamordowała.-chichocze- Takie rzeczy się zdarzają, więc po prostu trzeba to przyjąć i jak najlepiej się przygotować na małą rewolucję.
 -Tylko ja nie wiem, czy jej chcę.-przygryzasz wargę
 -Och, Sophie.-mówi wyraźnie poruszona i siada tuż obok ciebie- Wiem, że się boisz. Ja na twoim miejscu byłabym za przeproszeniem posrana z przerażenia.-bierze wdech- Ale wiem, że sobie poradzisz. Poradzimy sobie.-poprawia się- Masz wokół siebie naprawdę sporo ludzi, którzy są gotowi, aby ci pomóc. A wiesz dlaczego? Bo cię kochają.-uśmiecha się- Więc przemyśl tę decyzję. Pewnie wydaje ci się, że twoje życie się skończy, będziesz już zawsze samotna i nie zapewnisz dziecku dobrych warunków do życia.-mówi jak gdyby czytając w twoich myślach- Przede wszystkim nigdy nie będziesz sama. Jestem bardziej niż pewna, że na tej planecie, ba, nawet w tym mieście jest facet, który gotów będzie pokochać także twoje dziecko.-patrzy na ciebie ciepło- Nie mieszkasz pod mostem, więc warunki jak najbardziej masz. Do tego jesteś szalenie zdolna i mądra, więc nawet nie mam wątpliwości, że dasz radę się zorganizować.
 -Łatwo ci mówić, to nie ty przez następne miesiące będziesz tyć i wyglądać jak słoń. Nie ty będziesz chodziła jak zombie po nieprzespanych nocach i wrzaskach. Nie będziesz babrać się w kupach i pieluchach.
 -Ależ z ciebie pesymistka.-przewraca oczami- Po co się martwić na zapas? Masz jeszcze bardzo dużo czasu. Musisz na razie przede wszystkim odpoczywać i się nie martwić na zapas.
 -Od kiedy jesteś mówcą motywacyjnym?
 -Od czasów, gdy mój durny brat miał durne pomysły.-chichocze- Spokojnie Phi, już się ogarnął.
 -Świetnie.
 -A i masz przestać go unikać, bo jakby on wie gdzie mieszkasz. Tak tylko cię uprzedzam.-dodaje z szerokim uśmiechem i w tej chwili jesteś bardziej niż pewna, że w najbliższym czasie możesz się spodziewać wizyty kolejnego z klanu Jaeschke.
  Nie zamierzałaś żyć w strachu i obawiać się napadnięcia przez Thomasa. Na pewno też go nie wypatrywałaś. Wiedziałaś, że prędzej czy później pojawi się na horyzoncie. Zwłaszcza, że właśnie starałaś się mu wybić z głowy poroniony pomysł jakim było pomaganie ci. Wytrwale obstawałaś przy swoim. Nie planowałaś mu niczego ułatwiać.
 -Mamy do pogadania, ale najpierw musimy iść do rodziców Tedd'a. Wyjeżdżają jutro, a zależy im żebyś coś zabrali.-mówi nie wyrażając żadnych emocji. Kiwasz jedynie głową i bez słowa podążasz za nim. Im bliżej celu się znajdowaliście, tym bardziej miękłaś. Nie byłaś pewna, czy byłaś na to gotowa. Przechodziły cię ciarki na samą myśl o przekroczeniu progu tego domu. O byciu w tym domu bez Tedd'a. Ta wizja tak bardzo cię przerażała, że nogi odmówiły ci posłuszeństwa w chwili, w której stałaś na schodkach prowadzących na ganek domu. Thomas popatrzył jedynie na ciebie i złapał za rękę. Prawdopodobnie wciągnął cię za sobą do środka. Prawdopodobnie, bo byłaś tak spanikowana, że niewiele pamiętasz. Nie wiedziałaś też co mówił do was Andrew Connor, ojciec Tedd'a. Po prostu jakimś magicznym sposobem znaleźliście się w jego pokoju. Za każdym razem kiedy przymykałaś oczy, wspomnienia wracały jak żywe. Zagryzałaś policzek niemal do krwi, aby tylko się nie rozpłakać. Miałaś wrażenie, że zaraz zemdlejesz. Dopiero głos Thomasa przywołał cię z powrotem do żywych. Siedział obok ciebie i trzymał w rękach pudełko. Po chwili drugie tkwiło na twoich kolanach. Na wieczku widniało nabazgrane twoje imię. Kiedy je otwierałaś, drżała ci ręka. W środku była cała masa fotografii. Waszych wspólnych, ale także tylko twoich. Niektóre pochodziły jeszcze z czasów podstawówki czy kolejnych lat szkoły. Pojedyncza łza spłynęła po twoim policzku. Tak bardzo tęskniłaś za tym wszystkim, co uwieczniały fotografie. A widać na nich było niesamowite szczęście i radość. Troje najlepszych przyjaciół. Dwoje zakochanych ludzi. Poza tym w środku było także kilka mniej istotnych rzeczy jak bilety kinowe, książka czy zwykłe pocztówki. Jednak jedna z rzeczy przykuła twoją uwagę. Zwłaszcza jej opakowanie. Ukryłaś twarz w dłoniach. Nie miałaś odwagi by je otworzyć. Zamknęłaś w pośpiechu karton.
 -Przykro mi Sophie.-usłyszałaś cichy głos Thomasa przy uchu
 -Mi też.-odpowiadasz słabym głosem i kładziesz głowę na jego ramieniu.
  Nie spędziliście zbyt wiele czasu w domu Tedd'a po tym wydarzeniu. Musiałaś stamtąd wyjść bo miałaś wrażenie, że zaraz stracisz możliwość oddychania. Dopiero po dłuższej chwili byłaś w stanie ochłonąć. A wiedziałaś, że za moment czekała cię także rozmowa z Thomasem.
 -Nie możesz mnie unikać Sophie.-mówi surowo
 -W zasadzie to mogę, za chwilę i tak wyjeżdżasz.
 -Nie odwracaj kota ogonem.-mierzy cię spojrzeniem- Dlaczego jesteś tak cholernie uparta?
 -Bo nie pozwolę ci zniszczyć sobie życia, rozumiesz?
 -Uważasz, że to właśnie zrobię jeśli będę przy tobie?-prycha
 -Wolę żebym tylko ja dostała, a nie ty.
 -Naprawdę obchodzi cię co powiedzą ludzie?-pyta zirytowany- Mogą sobie mówić, że jestem gnojem bo odbiłem zmarłemu przyjacielowi dziewczynę. Że nie szanuję go. Cokolwiek. Nawet, że to moje dziecko. Nie obchodzi mnie to.
 -Ale twoją rodzinę na pewno.
 -Moi rodzice o wszystkim wiedzą i są podobnego zdania co ja.-mówi kompletnie cię tym zaskakując- Więc w czym widzisz problem?
 -W tym, że nie wiesz na co się decydujesz.-patrzysz na niego gniewnie- Nie możesz dla mnie zrezygnować z wszystkiego, a już na pewno z szansy na szczęście czy miłość.-wzdychasz- Nie wiem nawet, czy chcę je zatrzymać.-dodajesz ciszej
 -Sophie, gdybyś mi kazała, to bez zastanowienia wskoczyłbym dla ciebie w ogień.-patrzy ci prosto w oczy- Znaczysz dla mnie tak dużo, że jestem gotowy na absolutnie wszystko. Więc przestań mnie odpychać.
 -Thomas...
 -Wiem, że się boisz i wcale ci się nie dziwię.-kontynuuje- Ale jestem bardziej niż pewien, że go nie oddasz. Będziesz świetną matką Sophie.-uśmiecha się delikatnie wodząc palcami po twoim policzku- I wiem też, że pewnego dnia będziesz dla kogoś kimś więcej. Jeśli już nie jesteś.
 -Nie zasługuje na to.-kręcisz głową
 -Owszem, zasługujesz.-wciąż patrzy na ciebie- W końcu przestaniesz mieć pod górkę, może właśnie to jest ten moment.-ciągnie- Mam, więc nadzieję, że przestaniesz mnie unikać bo nic nie zrobisz. Podjąłem już decyzję i jej nie zmienię. Nawet jeśli miałabyś się do mnie nie odzywać.
 -Chyba powinnam to rozważyć.
 -Przestań.-przewraca oczami- Rozejm?
 -Niech ci będzie.-wzdychasz teatralnie po czym miękniesz, widząc jego uśmiech. Wszelkie okopy zostają definitywnie zniszczone w chwili, w której przytula cię do siebie. Wtedy wiesz, że nic nie jesteś w stanie zrobić, bo on już postanowił.
 -Ciesz się dopóki jeszcze możesz to zrobić, bo za chwilę będę gruba i będę wyglądać jak wieloryb i pewnie będziemy mieć ten sam rozmiar ubrań.-przerywasz błogą chwilę
 -Przestań, nie będziesz gruba, jesteś w ciąży.-trafnie zauważa- A po za tym wciąż będziesz się topić w moich ubraniach, nawet w dziewiątym miesiącu ciąży.
 -Założyłabym się z tobą, ale chyba nie będzie ci dane tego zobaczyć bo będziesz siedział wtedy w Polsce.
 -Cóż, nie będę przeczył, ale zakład można rozstrzygnąć wcześniej, jak do mnie przyjedziesz.
 -Mówisz poważnie?-spoglądasz na niego
 -Może nie wyglądam, ale tak.-mówi rozbawiony- Jeśli tylko będziesz miała ochotę, to po prostu do mnie przyleć. Naprawdę.
 -Nie wiem.-wzruszasz ramionami- Na razie obiecałam spotkać się z ojcem, dopiero potem się zastanowię się co zrobić ze swoim porąbanym życiem.
  Szczerze mówiąc nie planowałaś brać na poważnie jego propozycji. Nie sądziłaś, aby potrzebował zbędnego balastu w twojej postaci. Bo niewątpliwie twoja obecność mogłaby być nieco kłopotliwa. Na pewno będzie miał tam jakichś znajomych, kolegów. I niby kim miałabyś być? W jakim charakterze miałabyś występować? Utrzymanki? Dziewczyny z wpadki? Narzeczonej? Zagubionej siostry? Wolałaś nie komplikować aż nadto sytuacji. Do tego nie wiedziałaś też jak będziesz znosić dalsze miesiące błogosławionego stanu. Z resztą chyba bałabyś się lecieć na inny kontynent bez znajomości tamtejszego języka. Przecież musiałabyś odbywać comiesięczne wizyty kontrolne. Musiałbyś tam cokolwiek robić. Dlatego właśnie nie uważałaś tego za dobre rozwiązanie. Do tego wasza relacja była dość niejasna. Bo niewątpliwie traktowałaś go jak przyjaciela, jednak momentami słyszałaś od niego takie słowa, że łapały cię za serce i sprawiały, że przyśpieszało bicia. Najbliższe pół roku planowałaś spędzić na przygotowywaniu się do nowej roli w życiu. Na wyciszeniu i zaakceptowaniu sytuacji. I tego zamierzałaś się trzymać. Nawet pomimo faktu, iż wiedziałaś, że będziesz za nim bardzo tęsknić.
 -Cóż Sophie, nie spodziewałem się tego, że mając niespełna dziesięcioletnie dzieci zostanę dziadkiem.-starał się rozluźnić atmosferę
 -Ja też tego nie planowałam.-krzywisz się
 -Mimo wszystko nawet się trochę cieszę.-uśmiecha się- Oczywiście, razem z Karen ci pomożemy i nie chcę słyszeć sprzeciwów.
 -Nie potrzebuję sponsora.-przewracasz oczami
 -Przeprowadzamy się do Chicago, być może nawet do Wheaton.
 -Co takiego?-pytasz zszokowana
 -Moja firma otwiera tutaj oddział i dostałem nominację.-odpowiada ze spokojem- Przy okazji będę mógł wreszcie być bliżej ciebie i ci pomóc.
 -Co na to Karen?
 -Nie była do końca zachwycona, ale nie lamentuje.-uśmiecha się- Naprawdę mi zależy żeby ci pomóc Sophie, na tyle ile będę potrafił.-mówi- Zasługujesz by mieć chociaż jednego rodzica przy sobie.
 -No tak, bo niestety na Carol nie mam co liczyć.-prychasz
 -Cóż, nie będę jej bronił, ale może z czasem zrozumie, że źle postąpiła. Może.-podkreśla- Jednak ja jestem córeczko i mam nadzieję, że mi na to pozwolisz.
 -Postaram się.-kiwasz głową.
 Nie byłaś do końca pewna, co z tego wyniknie, ale nie miałaś nic do stracenia. Chcąc, nie chcąc, któregoś dnia będziesz potrzebowała pomocy. Nadejdzie dzień, w którym zechcesz pójść do pracy czy dokończyć studia. Wtedy właśnie najbardziej nieoceniona będzie pomoc bliskich ci osób. Chociażby takich jak twój ojciec. Może nie zasługiwał na miano rodziciela roku, ale przynajmniej się starł. I wydawało ci się, że możesz na niego liczyć, na pewno w jakimś stopniu.
 Pozostała ci jeszcze ostatnia rzecz do zrobienia. Poinformowanie rodziców Tedd'a o tym, że będą dziadkami. Zasługiwali na to, by wiedzieć. Nie chciałaś żeby dowiedzieli się od osób trzecich. A już na pewno nie chciałaś, aby dowiedzieli się od kogoś, że zdradziłaś ich syna. Wystarczy, że jego matka i tak nie za bardzo cię akceptowała. Nie zamierzałaś dawać jej kolejnego dowody do nienawiści. Choć i tak spodziewałaś się, że nie uwierzy w twoje słowa i pewnie otrzymasz od niego niezbyt pochlebne słowa. Wiedziałaś jednak, że musisz to zrobić.
  -Dobry wieczór panie Connor, wiem, że macie inne sprawy na głowie, ale zajmę dosłownie kilka chwil.-mówisz- Jest coś, o czym powinniście wiedzieć.-przełykasz głośno ślinę, mając kompletną pustkę w głowie.

~*~
Przepraszam za ostatnią nieregularność, ale przez blisko dwa tygodnie nie miałam komputera,
do tego praca i igrzyska i po prostu zabrakło doby. Od teraz u dołu bloga jest data publikacji, tak żebyście nie musiały bezsensownie czekać.
Rozdział w zasadzie o wszystkim i niczym. Sophie dalej mierzy się z widmem macierzyństwa i z.. Thomasem i jego wyborami ;)

Ściskam ♥