czwartek, 30 czerwca 2016

#pięć.

#muzyka.

  Dni mijały powoli. Gdybyś powiedziała, że ciągnęły się do granic możliwości to i tak pewnie byłoby zbyt delikatne określenie. Z braku większych atrakcji, poza Stephanie starającą się urozmaicać ci jakkolwiek czas i dodatkowymi zmianami w Sundown, w przypływie nudy zapisałaś się na letni semestr na uczelni. Tym sposobem miałabyś rok do przodu w porównaniu ze swoimi niezbyt ambitnymi kolegami ze studiów. Nie chciałaś im ubliżać, ale w żaden sposób nie dało się łagodnie określić ludzi, którzy ledwo przechodzili egzaminy semestralne, a wykłady były dla nich okazją do odespania nocnych eskapad. Z początku do tego mało zaszczytnego grona należała także twoja najlepsza przyjaciółka, jednak udało ci się ją nawrócić na dobrą ścieżkę. Może nie miała najwyższej średniej na roku, ale radziła sobie całkiem nieźle. To był twój mały powód do dumy. 
 -Możesz mi powiedzieć gdzie szlajasz się całymi dniami?-wita cię niezwykle radośnie w progu matka
 -Pracuję, studiuję?-rzucasz wymijająco
 -Uważasz mnie za idiotkę?-podnosi ton głosu- Rok akademicki się już skończył. Jeśli się z kimś puszczasz, nie wracaj do domu z brzuchem.-dodaje lekceważąco, a w tobie się aż gotuje
 -Do twojej cholernej wiadomości, zapisałam się na semestr letni. To po pierwsze.-niemal warczysz- Po drugie, nie jestem tobą żeby się puszczać.-mówisz z ironią- No dalej, uderz mnie. Pokaż jak beznadziejną matką jesteś.-dodajesz kiedy widzisz ewidentną wściekłość w jej oczach
 -Powinnaś się cieszyć gówniaro, że możesz tu w ogóle mieszkać!-krzyczy- Jesteś dokładanie taka sama jak twój cholerny ojciec. Zero szacunku i zero wdzięczności.
  Pewnie wydzierałaby się dalej, gdyby nie fakt, że chcąc nad sobą zapanować zanim jej przyłożysz, po prostu ją minęłaś i zignorowałaś. Tak, miałaś ochotę uderzyć własną matkę. Bo tak naprawdę jej nie miałaś. Nigdy nią nie była i doskonale to wiedziała. Chciałaś powiedzieć, że jej nienawidzisz. Ale jeśli byś ją znienawidziła, straciłabyś jedyną rodzinę jaką miałaś. Z ojcem miałaś tak słaby kontakt, że nie jesteś pewna, czy byłabyś w stanie go rozpoznać na ulicy. Jasne, dzwonił do ciebie regularnie kilka razy w roku, ale nigdy nie miałaś ochoty rozmawiać z nim dłużej niż pięć minut. Nie wiedziałaś z czego wynikała ta niechęć, ale sądziłaś, że wiązało się to z tym, że wiódł szczęśliwe życie u boku nowej rodziny, zostawiając cię na łaskę tyranicznej i bezdusznej Carol. Normalny człowiek o zdrowych zmysłach zapytałby więc, dlaczego wciąż z nią mieszkam? Sama chyba nie do końca znałaś odpowiedź. Mogłaś się wyprowadzić i mieszkać w jakimś nieciekawym mieszkaniu na przedmieściach i ledwo wiązać koniec z końcem, ale byłabyś niezależna. Problem polegał na tym, że po rozwodzie rodziców ten dom trafił do ojca, który przekazał go tobie i twojej matce. Dopóki nie osiągnęłaś dwudziestego drugiego roku życia, pełnoprawnym właścicielem była właśnie twoja matka. Do tego była jedyną krewną jaką miałaś. Była jedynaczką, a jej rodzice nie żyli od dawna. Więc chyba wygodniej było ci tkwić w tym domu.
 -Sophie, ale na pewno nie chcesz jechać ze mną?-dopytuje Stephanie
 -Jezu Steph.-przewracasz oczami- Na pewno. Nie dam rady się wyrwać z roboty.
 -Kurde, sądziłam, że odpowiesz "oczywiście, że z tobą pojadę przyjaciółko!".
 -Nie masz jakiegoś gorącego faceta do zabrania?-pytasz
 -A co, mam zapytać Thomasa?-chichocze, jednak widząc twój morderczy wzrok, poważnieje- Nie zachowuj się jak pies ogrodnika.-kręci głową- Z resztą on teraz spotyka się z Lauren O'Neal, nic po mnie.-wzdycha
 -Jesteś lepiej zorientowana w jego życiu osobistym niż ja.-zauważasz
 -Po prostu znam ludzi, którzy zadają się z tą szaloną i niezrównoważoną Jaimie, a oni tak jak i ona, lubią pogadać.-śmieje się po czym zaczyna nawijać o wrażeniach z ostatniej imprezy u Tony'ego Peacock'a na którą nie poszłaś bo pracowałaś. Przysłuchując się jej szczegółowej relacji, ani przez chwilę nie żałowałaś swojej nieobecność. Niezbyt fascynowali cię bełkoczący ludzie, klejący się do każdej dziewczyny wstawieni goście i to, że ktoś się z kimś przespał. Może i w oczach niektórych swoich rówieśników wydawałaś się być nieco nietowarzyska, ale szczerze powiedziawszy nie czułaś usilnej potrzeby uczęszczania na tego typu imprezy. Dlatego też źródło najnowszych plotek stanowiła dla ciebie Stephanie. Jednak przez najbliższe dziesięć dni musiało ucichnąć, gdyż wybierała się na wakacje do Kalifornii. Co prawda spodziewałaś się codziennego bombardowania smsami i telefonami, ale miałaś całe dziesięć dni żeby odpocząć od jej szalonych pomysłów i wycieczek. Co prawda w duchu wiedziałaś, że będziesz tęsknić za tą wariatką, ale nie mówiłaś jej tego głośno, żeby nie chełpić jej już i tak zawyżonej samooceny.
 -Więc co mi powiesz Sophie?-ciągnie Jaimie, która jakimś cudem wyciągnęła cię na lunch
 -Jaimie, gadamy prawie codziennie.-patrzysz na nią podejrzliwie
 -No wiem, ale myślałam, że usłyszę jakieś rewelacje, które przekazała ci Stephanie.-chichocze
 -Niestety, naczelny stróż plotek wyjechał na wakacje.-odpowiadasz jej rozbawiona
 -Kurde, moje życie przez te dni dopóki nie wróci będzie bezsensu.-udaje poważnie zmartwioną- Dobrze, że chociaż mój brat mi dostarcza rozrywki.-intryguje cię swoimi słowami, choć starasz się po sobie tego nie pokazać.
 -To znaczy?
 -Ach, wiedziałam, że cię zaintryguje.-mówi z perfidnym uśmieszkiem na twarzy- Mój brat to ogólnie największy tępak na tej planecie, bo non stop ma jakąś inną dziewczynę, jedna głupsza od drugiej swoją drogą, a tak naprawdę udaje, że nie widzi tej, która pasuje do niego idealnie.-wzdycha przejęta
 -Wybrałaś mu jedną ze swoich przyjaciółek?-pytasz rozbawiona
 -Tak, Ally.-odpowiada ze śmiertelną powagą, jednak po chwili chichocze jak mała dziewczynka- Tak serio to ci nie powiem, bo ją znasz i byś mnie zamordowała.
 -No nieeee, teraz mi musisz powiedzieć!-protestujesz- Za bardzo rozbudziłaś moją ciekawość.
 -Oszalałaś chyba.-kręci głową- Powiem ci jedynie, że on sobie zdaje z tego sprawę, że ona istnieje, a nawet więcej, ale wie też, że nie może z nią być z pewnych względów moralnych.
 -Ciągle mi to nic nie mówi.-kręcisz zrezygnowana głową- No błagam cię, powiedz mi chociaż jej inicjały.
 -Sorki Sophie, ale za bardzo sobie cenię ciąganie cię ze sobą po różnych stronach światach żeby ci to wyjawić i złamać serce.
 -Złamać serce?-powtarzasz
 -No wiesz, mogłabym bo ty w sumie złamałaś je mojemu bratu, ale za bardzo cię lubię.-mówi bezceremonialnie, a ty patrzysz na nią z otwartymi ustami
 -Powiedział mi dość dosadnie, że...
 -A ty byłaś taka wspaniałomyślna, że mu uwierzyłaś.-przerywa ci- Cholera, Sophie.-marszczy czoło- Znam go całe pieprzone życie i uwierz, wiem jak z nim jest.
 -O mój Boże, to ma sens.-uderzasz się dłonią w czoło. Dlaczego dopiero teraz to do ciebie dotarło? Dlaczego dopiero teraz przejrzałaś na oczy? Przecież to by miało sens. Nie odzywał się nie dlatego, że chciał dam wam dać trochę przestrzeni. Nie pokłócili cię z Tedd'em dlatego, że ten mu coś insynuował. Powinnaś sobie napisać na czole "największa kretynka na świecie". Naprawdę go skrzywdziłaś? To cię kompletnie przerażało. Sądziłaś, że Stephanie żartowała za każdym razem mówiąc o sprawie z Thomasem żeby cię wkurzyć. Czy naprawdę mówiła prawdę? Byłaś tak skołowana, że nawet Jaimie przez chwilę zaniemówiła. A trzeba było przyznać, było to zjawisko iście niespotykane.
 -I co z tym zrobisz?-pyta spokojnie przeglądając kartę dań
 -A powinnam coś robić?-pytasz niepewnie
 -Nie wiem.-wzrusza ramionami- Jesteś szczęśliwa z Tedd'em, więc chyba to zostaw.
 -Mój Boże, Jaimie, dlaczego wcześniej żadna z was nie zdzieliła mnie po moim pustym łbie?
 -Ziemia do Sophie, Stephanie non stop starała cię się uświadomić?
 -Czuję się jak największa suka tego świata.-krzywisz się
 -Przestań, to nie jest twoja wina.-krzywi się patrząc w twoim kierunku- On sobie z tym poradzi. Po prostu raziło mnie to, że wciąż wierzysz w te durne zapewnienia i nie rozumiesz jego zachowania.
 -Przepraszam.-wzdychasz cicho wbijając wzrok w blat stołu.- Jest teraz w Wheaton?-dodajesz po chwili ciszy
 -Tylko do jutra.-odpowiada po czym nagle wstaje i bierze swoje rzeczy- Więc jeśli chcesz się paść do stóp, to leć. Ja idę do Amandy na ploty.-mówi zadowolona po czym w mgnieniu oka znika z twojego pola widzenia. Szczerze podziwiałaś ją, że potrafiła podchodzić do spraw z takim dystansem. Przecież gdybyś była na jej miejscu, to chyba byś dała sobie w łeb za ten brak racjonalnego rozumowania.
  Naprawdę go zraniłaś. Jak mogłaś być tak głupia? To znaczy to było chyba nieuniknione w obecnej sytuacji, ale przynajmniej nie udawałabyś, że nic się nie stało i nie zamęczałabyś go swoją osobą. Sama nie wiesz jakbyś się zachowała, gdyby się okazało, że dwójka twoich najlepszych przyjaciół jest parą. Pewnie byś się obraziła na cały świat i postanowiła znaleźć nowych. Bo czułabyś się jak istne piąte koło u wozu. A już tym bardziej jeśli, do jednego z nich czułabyś cokolwiek więcej.
 -Sophie?-wypowiada twoje imię wyraźnie zaskoczony twoją obecnością
 -Potrzebuję z tobą pogadać.-mówisz patrząc na niego, a on jedynie kiwa głową po czym wychodzicie na spacer. W pierwszej chwili masz taki mętlik w głowie, że nie wiesz od czego zacząć.
 -Przepraszam.-wypowiadasz wreszcie- Przepraszam, że nie zauważyłam Thomas.-wzdychasz żałośnie- Przepraszam, że przeze mnie cierpisz. Nie chciałam tego.
 -Sophie, przestań przepraszać.-kręci głową- To nie ma znaczenia.
 -Owszem, ma.-mierzysz go spojrzeniem- Czuję się paskudnie z tym, że swoim postępowaniem zadałam ci ból. To ostatnia rzecz jakiej chciałam. Przepraszam, tak bardzo cię przepraszam.
 -Jeśli ktoś tu jest winien, to tylko i wyłącznie ja.-mówi zupełnie szczerze- Jesteś z nim szczęśliwa, więc nie roztrząsajmy tego.
 -Zależy mi na tobie.-wzdychasz- Dlatego ci to mówię.
 -Mi na tobie też zależy Sophie.-uśmiecha się lekko- Dlatego się właśnie odsunąłem. Nie jestem typem kolesia, który odbija dziewczynę swojemu najlepszemu przyjacielowi. Nawet jeśli jest na mnie zły.
 -Więc dlaczego nie może być tak, jak wcześniej?-stajesz i patrzysz mu w oczy- Nie ufasz mi już?
 -Ufam ci.-odpowiada niemal natychmiast- Tylko nie ufam na tyle sobie, by wciąż być blisko.-dodaje niepewnie- Dlatego zrozum mnie, Sophie. Bycie obok jest dla mnie trudne, dlatego zrozum, że lepiej czuję się będąc z boku. Nie przeszkadzając żadnemu z was.
 -Teraz rozumiem.-kiwasz głową i patrzysz na niego przez dłuższą chwilę. Łamało ci się serce, gdy widziałaś jego zbolałą minę. Ale co mogłaś zrobić? Mogłaś mu tylko dać odejść. To była jedyna i najlepsza dla niego opcja. Mimo, że dość bolesna dla ciebie, teraz wiedziałaś dlaczego uważał to za najrozsądniejsze rozwiązanie.
  Teraz, gdy znałaś przyczyny jego decyzji, wcale ci nie było lżej. Można było powiedzieć, że wręcz przeciwnie. Miałaś nieziemskie wyrzuty sumienia. Wiedziałaś przecież, że nie byłaś w pełni odpowiedzialna za ten obrót spraw, ale i tak nie byłaś w stanie sobie tego wytłumaczyć. Ciężko ci z tym było. A najgorsze, że nie miałaś się komu wygadać, Jaimie wyjechała ze znajomymi do Meksyku, Stephanie została dłużej w Kalifornii. Wtedy poczułaś się naprawdę samotna i opuszczona. Jedyną osłodą był dla ciebie telefon od Tedd'a. Ale nawet nie jemu nie powiedziałaś o tym wszystkim. Wiedziałaś, że i tak byli pokłóceni, więc nie chciałaś dolewać oliwy do ognia.
 -Wszystko w porządku?-pyta troskliwie
 -Tak, po prostu okropnie mi się nudzi i tęsknie za wami wszystkim.-odpowiadasz dość zgodnie z prawdą
 -Nie martw się, Stephanie lada moment wróci.
 -Szkoda, że nie ty.-wzdychasz- Nie, wcale nie narzekam.
 -Och Sophie, wiesz, że już niedługo.-odpowiada troskliwie- Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo się za tobą stęskniłem mała.
 -Wyobrażam, bo ja za tobą też okropnie tęsknie.-wzdychasz ciężko- Mam nadzieję, że jesteś tam bezpieczny.
 -Ciężko mówić o bezpieczeństwie w środku afgańskiej wojny, ale robimy co w naszej mocy, żeby tak było.-prycha
 -Wiem, ale się boję.-mówisz- Ostatnio zginęło tylu żołnierzy.-zagryzasz wargę
 -Obiecuję ci, że zrobię wszystko żeby do ciebie wrócić.-mówi zupełnie szczerze- To jedyna myśl jaka mi przyświeca kiedy otwieram i zamykam oczy.
 -Och, Tedd.-mówisz cicho
 -Skreślam kolejne dni w tym cholernym kalendarzu i ciągle jest ich dużo.-wzdycha ciężko- Ale wiem, że każda kolejna doba przybliża mnie do powrotu. Do zobaczenia się z tobą. Momentami tylko to mnie trzyma przy życiu Sophie.
 -Więc po prostu do mnie wróć. Cały i zdrowy, proszę.-mówisz dopiero po chwili- To jedyne o co proszę codziennie Boga. Żebyś wrócił.
 -Wrócę.-zapewnia cię- Muszę już kończyć.-dodaje niezadowolony- Kocham cię Sophie i zawsze będę cię kochał, pamiętaj o tym.
  I właśnie z tymi słowami w pamięci odpływasz w objęcia Morfeusza. Nie myślisz o tym, jak skrzywdziliście Thomasa. Nie zastanawiasz się dlaczego tego nie widziałaś. Nie rozmyślasz i nie zarywasz nocy. Zbyt wiele ich już zmarnowałaś na takie myślenie. Po prostu usnęłaś, wiedząc, że to kolejny dzień mniej do spotkania z Tedd'em.
  Zostajesz wyrwana ze snu grubo po czwartej nad ranem. Masz ochotę obrócić się na drugi bok i spać, jednak twój telefon wciąż dzwoni. Ledwo przytomna sięgasz po niego i odbierasz.
 -Cześć Sophie, tutaj Evelyn Connor.-mówi drżącym głosem- Przepraszam, że dzwonię o tej nieludzkiej porze, ale musisz się o czymś dowiedzieć. I proszę, usiądź...-urywa.
  Jej kolejne słowa niemal do ciebie nie docierają. Brakuje ci tchu. Czujesz jak kolana się pod tobą uginają. Kiedy kończysz z nią rozmowę, osuwasz się na ziemię i wybuchasz przeraźliwie głośnym płaczem. W tym momencie cieszysz się, że Carol nie było w domu. Chociaż w tej chwili najmniej cię to obchodziło. Z trudem łapałaś dech. Nie wierzyłaś w to, co właśnie usłyszałaś. Nie potrafiłaś zrozumieć jak to było możliwe. Czułaś jak twoje serce właśnie w tym momencie pękło i rozpadło się na miliony małych kawałeczków. Wśród spazmatycznego płaczu i przeraźliwego krzyku, miałaś wrażenie, że zaraz się udusisz. Nie obchodziło cię, że była czwarta nad ranem oraz to, że byłaś w piżamie. Musiałaś wyjść z domu. Usiadłaś na schodach i powtórnie zalałaś się łzami. Dopiero po chwili łkania dostrzegłaś znajomą sylwetkę w oddali, podążającą w twoim kierunku. Wystarczyło żebyś na niego spojrzała, a już wiedziałaś, że znał tą okrutną prawdę. Widziałaś na jego twarzy ogromny ból i łzy w oczach. Obydwoje w tej chwili cierpieliście. Więc po prostu się do niego przytuliłaś, a on pozwolił ci wypłakać się w ramię. Nie mówił nic. W tej chwili żadne słowa nie był w stanie ukoić twojego bólu, który rozdzierał cię wewnętrznie do granic możliwości...


~*~
Znacie mnie na tyle dobrze, że same przewidziałyście, że coś zacznie się dziać.
 No, więc macie :D  Nie będę mówić co się stało, ale jestem bardziej niż pewna, że się domyślacie.
Wiem, jestem strasznie przewidywalna, ale dopiero wracam
do rytmu pisania, więc przepraszam :P
Miłego dnia, dzisiaj trzymamy też kciuki za naszych piłkarzy!

środa, 22 czerwca 2016

#cztery.

#muzyka

  Szanowałaś decyzję Thomasa. Wydawało ci się, że w pewnym sensie ją rozumiesz. Słowo klucz: wydawało. Wolałaś tak właśnie myśleć, to było o wiele wygodniejsze od zadręczania się jego wyborem. Bo w głębi serca nie pogodziłaś się z tym. Był w twoim życiu przez ostatnie piętnaście lat. Był przy tobie, kiedy go potrzebowałaś. Ty także byłaś zawsze blisko niego. Naprawdę potrafił o tym tak po prostu zapomnieć? Bo ty nie umiałaś i nie chciałaś tego robić. Tęskniłaś za nim. Może nie mówiłaś tego na głos, ale czułaś, że czegoś brakowało w twoim życiu. Brakowało ci nawet głupiej rozmowy przez telefon. Głupiego smsa. Dosłownie wszystkiego, co się z nim wiązało. Dlaczego było ci tak trudno zrezygnować z tej przyjaźni? Byłaś kompletnie rozbita i skołowana.
 -Sophie, jesteś tutaj czy znowu odleciałaś?-słyszysz głos Tedd'a
 -Przepraszam.-wzdychasz cicho- Co mówiłeś?
 -Mówiłem, że jak wrócę z misji to pojedziemy na wakacje.
 -W porządku.-kiwasz głową- Kiedy wracasz?
 -Wyjeżdżam w przyszłym tygodniu, a wrócę gdzieś na przełomie sierpnia i września. Zależy czy znowu nam przedłużą pobyty.-krzywi się
 -Co to za grymas?-patrzysz na niego- Przecież kochasz wojsko.
 -Tak, to jest coś co zawsze chciałem robić w życiu.-kiwa twierdząco głową- Ale to nie jest taka bajka, jak mi się wydawało.-wypuszcza głośno powietrze z ust- To zostawia piętno w mojej psychice, musiałbym być potworem żeby nie reagować na to, co dzieje się wokół mnie. Do tego w czasie każdej misji czy patrolu, zastawiam się czy jeszcze usłyszę twój głos.
 -Chcesz zrezygnować?-ściągasz brwi
 -Nie, raczej nie.-przeczy- Po prostu po tej misji chcę mieć dłuższą przerwę. Kończy mi się kontrakt, więc będę mieć chwilę na dojście do siebie.-sili się na uśmiech
 -Nienawidzę jak wyjeżdżasz, ale wiem, że to twoje życie.-kładziesz dłoń na jego ramieniu- I choć mi się to nie podoba, to będę przy tobie. Niezależnie od decyzji, jaką podejmiesz.
 -Więc daj mi się porwać, przynajmniej do czasu mojego wyjazdu.-gładzi dłonią twój policzek- Chcę cię mieć tylko dla siebie Sophie.
  Nie potrafiłaś mu odmówić. Z resztą nie chciałaś nawet tego robić. W duchu piszczałaś ze szczęścia jak mała dziewczynka. Sposób w jaki na ciebie patrzył, sprawiał, że zapominałaś na chwilę o całym bożym świecie. O wszelkich problemach. Zwłaszcza o stracie Thomasa. Pomimo ogromnej wyryw w sercu jaką to uczyniło, szłaś do przodu. Szłaś, chociaż momentami twoje serce niemiłosiernie krwawiło. Życie toczyło się po prostu dalej, jedyne co mogłaś zrobić to po prostu kontynuować swoją ziemską wędrówkę. Zawiedziona czy nie, musiałaś.
  Spędziliście razem pięć dni. Wydawało się to być niczym, w porównaniu z kilkumiesięczną rozłąką jaka znowu was czekała, jednak dla ciebie to były wyjątkowe chwile. Mogliście nie tylko podziwiać piękno przyrody w Górach Skalistych, ale i nacieszyć się sobą z dala od świata. A takie właśnie chwile były dla was na wagę złota. 
 -Wiesz Sophie, że chętnie bym nie pakował w ogóle tej walizki.-rzuca Tedd, kiedy pakuje swój dobytek na kolejną misję
 -Ale to robisz, bo to kochasz.-wypalasz siedząc naprzeciwko niego
 -Cóż, podobnie jak Thomas z siatkówką.-śmieje się, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że dla ciebie to wciąż był drażliwy temat. Puścił mimo uszu twoje zachowanie. Dla niego ta sprawa była o wiele prostsza, być może dlatego, że faceci widzieli wszystko czarno na białym i nie komplikowali nadmiernie spraw. A dla was kobiet, to było niemal ulubione zajęcie. Twoim w ostatnim czasie z całą pewnością. W tej chwili odłożyłaś to jednak na bok. Musiałaś się uporać z wyjazdem Tedd'a. To nie był pierwszy raz kiedy się rozstawaliście, ale za każdym razem tak samo to przeżywałaś. Gdybyś powiedziała, że nie ma dnia, w którym nie drżysz o niego ze strachu, to skłamałabyś. Jedyną rzeczą, jaka była cię wtedy w stanie uspokoić to był jego głos. Dzwonił do ciebie i to dość często. Podejrzewałaś, że ukradł któremuś z kolegów roczny zapas minut, bo w zasadzie słyszałaś go niemal codziennie, a już na pewno co drugi dzień. Z całą pewnością nie narzekałaś na to, nawet jeśli twoje szalone przypuszczenia okazałyby się prawdą.
 -Wiem, że zanudzisz się tu na śmierć, więc odwiedź go.-mówi patrząc ci w oczy
 -Kogo?-nie rozumiesz o kim mówi
 -Mówię o Thomasie.-odpowiada ze spokojem- Będziesz go teraz potrzebować. 
 -Dlaczego tak mówisz?
 -Bo czuję, że nie wrócę stamtąd szybko Sophie.
 -Nie mów tak.-odpowiadasz cicho
 -Z tego co mówili poprzednia brygada zostawiła po swojej zmianie niezły bałagan i jeśli wrócę do domu przed świętem dziękczynienia to będzie sukces.-wzdycha- A wiem, że i on niedługo wyjeżdża do Europy. 
 -Będę na ciebie czekać.-mówisz patrząc prosto w jego oczy- Tak jak zawsze Tedd. Tylko wróć do mnie, cały i zdrowy. Proszę.
 -Zrobię co w mojej mocy królewno.-zakłada pukiel twoich włosów za ucho, a ty żeby się nie rozpłakać przytulasz się do niego z całych sił. Nienawidzisz wręcz chwil, w których wyjeżdża. Nienawidzisz tego czekania. Nienawidzisz tego, że nigdy nie wiesz, czy nie widzisz go po raz ostatni. Ale co możesz zrobić? Możesz tylko codziennie modlić się o to, by usłyszeć jego głos, który mówi, że bardzo cię kocha i już niedługo się zobaczycie. I czekać aż go powtórnie zobaczysz. To wszystko.
  Standardowo pierwszy tydzień po jego wyjeździe ciągnie się niczym rok. Nie za bardzo potrafisz znaleźć sobie miejsce. W domu po prostu nie wchodzisz Carol w drogę, bo ostatnimi czasy miała w oczach wzrok, który potrafiłby zabić. Zakładałaś, że albo miała jakieś problemy w pracy albo rzucił ją kolejny już w tym roku facet. Szczerze powiedziawszy, nie miałaś najmniejszej ochoty zagłębiać się w temat życia uczuciowego własnej matki. Przestało ono dla ciebie mieć znaczenie w chwili, w której powiedziała ci z dumą, że rozwodzi się z twoim ojcem. Wtedy straciła w twoich dziecięcych oczach niemal wszystko, włącznie z rodzicielskim autorytetem. Możliwe, że zbyt pochopnie ją oceniłaś, ale miałaś wtedy niespełna dziewięć lat i twój świat się kompletnie zawalił. Nie dość, że utrudniała ci kontakty z ojcem, to próbowała stosować tresurę, nie wychowanie. Doprowadziło to mniej więcej do tego, że w wieku niespełna dwudziestu dwóch lat z trudem zamieniałyście dwa słowa bez sprzeczki. Ty miałaś jej za złe za odsunięcie w chwili, w której jej potrzebowałaś, a ona była zła, że jej nie słuchałaś. W zasadzie gdyby nie więzy krwi, nie łączyłoby was zupełnie nic.
 -Soooooooooophie.-słyszysz piskliwy głosik tuż przy swoim uchu. Wiesz zbyt dobrze do kogo należy, aby się nie podnieść. Odwracasz się, więc na drugi bok i przykrywasz się kołdrą po sam nos. Niestety na nic się zdały twoje próby oporu. Za chwilę pozbawiła cię ostatniego bastionu obronnego, to jest kołdry i jednym ruchem ściągnęła cię do parteru i pozycji siedzącej.
 -Jezu Jaimie, jest siódma rano w sobotę.-ziewasz przeraźliwie- Thomas wyjechał i nie masz kogo prześladować?
 -Strzał w dziesiątkę.-kiwa głową- Masz dwadzieścia cztery minuty na zebranie swojego chudego tyłka, spakowanie gratów na trzy dni.
 -Nigdzie się nie wybieram.-krzywisz się
 -Zostały ci dwadzieścia dwie minuty, po ich upływie zostaniesz wyprowadzona z domu siłą, możesz być i naga, nie obchodzi mnie to.-mówi ze śmiertelną powagą
 -A powiesz mi chociaż gdzie mnie porywasz?
 -Do Anaheim głupolu.-chichocze
 -Co jest w Anaheim poza tym, że jest tam teraz jak na Saharze?
 -Paru wyrośniętych i piekielnie przystojnych kolesi, pocących się na hali.-szczerzy się- No wiesz, Anderson, Russell, Christenson i te sprawy.
 -Skąd pomysł, że w ogóle chcę jechać?-marudzisz- To jest milion mil.-zauważasz
 -Głuptasie, sądzisz, że zamierzam tam się tłuc samochodem?-śmieje się- Lotnisko w Chicago, dwie godziny i jesteśmy na miejscu. Jakbym miała tam jechać samochodem, to bym była w październiku.-mówi rozbawiona- A wiem, że chcesz jechać, bo widzę, że mój brat głupieje bez waszej dwójki. Z resztą ty też nie wyglądasz na szczęśliwą jak cię teraz wszyscy opuścili.-dodaje- Także za dziewiętnaście minut widzę cię z walizeczką przed domem.
  Jeszcze chyba nigdy w życiu tak szybko się nie zebrałaś. Po jakichś piętnastu minutach stałaś gotowa do wszelkiej wyprawy. Obawiałaś się, że zapomniałaś jakiejś istotnej rzeczy jak bielizna czy szczoteczka, ale Jaimie nie pozwoliła ci nawet na sprawdzenie tego. Niemal siłą wepchnęła cię do samochodu, w którym jak się okazało, tkwiła znudzona Stephanie, która także została uprowadzona przez pannę Jaeschke. Byłaś pełna podziwu dla jej szaleńczego zapału i zdolności organizacji. Tylko ona mogła wymyślić tak szatański plan.
  Po godzinie jazdy do Chicago, kolejnych pięćdziesięciu minutach transferu na lotnisko i samego oczekiwania na lot, udało wam się dotrzeć do Anaheim chwilę po dwunastej. W drodze do hotelu zgubiłaś się prawie trzy razy, ratunek zawdzięczasz swojej porywaczce, która wyższa o piętnaście centymetrów, wyglądała jak twoja matka czy bodyguard. Choć początkowo byłaś na nią zła z powodu tej nieplanowanej wycieczki, ale w chwili, w której zobaczyłaś okolicę zupełnie zmieniłaś zdanie. Prócz boskich plaż, najbardziej ekscytował cię fakt, że w tym mieście znajdował się Disneyland. Cieszyłaś się jak małe dziecko na samą myśl, że Jamie obiecała jak na przywódcę stada przystało, zabrać was tam pojutrze.
 Najpierw musiałaś jednak przebrnąć przez dwa towarzyskie mecze reprezentacji USA. Co prawda nie mogłaś powiedzieć żebyś się nie znała, bo jednak przyjaźniąc się z dwoma sportowymi zapaleńcami musiałaś cokolwiek wiedzieć. Jednak stresowałaś się ponownym spotkaniem z Thomasem. Naprawdę dawno już nie rozmawialiście. Od pamiętnego rozstania minął już ponad miesiąc.
 -Teraz pora na główną atrakcję wieczoru.-chichocze Jaimie po czym toruje wam drogę w kierunku niższych partii trybun.
 -Oni nie są adoptowani albo rozdzieleni po porodzie?-pyta rozbawiona Stephanie
 -Czasami też się zastanawiam, bo w życiu nie widziałam tak różnych bliźniaków.
 -Może to lepiej dla ciebie, że nie są do siebie podobni.-mówi przyjaciółka- Chyba byś nie przeżyła dwóch tak porąbanych ludzi.-śmieje się.
  Zanim zdążyłyście się dopchać do Jaimie, ta zdążyła już namierzyć swojego brata i dać mu znak o swojej obecności. Przy okazji rozmawiała z jednym z siatkarzy, którego potem wam grzecznie przedstawiła. Jej zainteresowanie jego osobą spadło, gdy okazało się, że o wiele bardziej ciekawiła go rozmowa ze Steph. Nie byłaś pewna jak miał na imię, ale twoja przyjaciółka nieco odpłynęła i nie była zbyt pożyteczna.
 -Phi?-słyszysz nieco zaskoczony głos Thomasa kiedy w końcu pojawia się w waszym pobliżu
 -Nie pytaj, to ona mnie tu zaciągnęła.-wskazujesz na stojącą obok Jaimie
 -No co?-wzrusza ramionami- Nie cieszysz się, że widzisz swoje ulubione kobiety?-chichocze
 -Cieszę.-kiwa głową po czym przytula na powitanie siostrę. Zagryzłaś wargę, bo nie byłaś pewna czy tobie będzie dane dostąpić aż takiego zaszczytu, zważając na to, że długo ze sobą nie rozmawialiście, ale twoje obawy były niepotrzebne. Przytulił cię dokładnie tak samo, jak robił to zawsze. Co prawda musiało to wyglądać dość zabawnie, bo byłaś od niego o dobre trzydzieści centymetrów niższa. Potem głownie mówiła Jaimie, od czasu do czasu wtrąciła się Steph, która także się do was dołączyła. Po dłuższej chwili rozmowy musieliście się pożegnać. Wieczór spędziłyście na plaży, więc ten dzień nie był tak beznadziejny jak się jeszcze wczoraj zanosił. Już o poranku Jaimie nie pozwoliła wam na zbyt długie wylegiwanie się. Niestrudzona biegała po sklepach, z prawdziwą pasją w oczach. Po tym morderczym maratonie po którym twoje nogi wołały o pomstę do nieba, powtórnie pojawiłyście się w ośrodku reprezentacji Stanów Zjednoczonych, gdzie został rozegrany drugi mecz z reprezentacją Brazylii.
  Nazajutrz Jaimie spełniła swoje obietnice. Oczywiście w całe przedsięwzięcie wplątała swojego brata, który wraz z kolegami dostał dzień wolnego. Nie byłaby sobą, gdyby nie kazała mu zabrać ze sobą kumpli. Tym sposobem Steph była w siódmym niebie, zwłaszcza, że jej wczorajszy rozmówca także się pojawił. Szczerze powiedziawszy nie za bardzo zwracałaś na nich uwagi, bo byłaś kompletnie zafascynowana tym miejscem. Spełniałaś dziecięce marzenia, więc ten stan rzeczy nie budził podejrzeń. Czułaś się znowu jak mała dziewczynka, przemierzająca bajkowy świat, swoich ulubionych bohaterów. Zamek Śpiącej Królewny, dom Tarzana, łódź Marka Twaina, dom Pinokia, Goofy, czy wycieczka po dżungli z Księgi Dżungli sprawiły cię wiele frajdy. Z resztą nie tylko tobie. Wszyscy bawiliście się jak małe dzieci, choć większość z was miała ponad dwa metry wzrostu. Męska część towarzystwa prześcigała się w zabawach sprawnościowych czy na strzelnicy. Tym sposobem wszystkie zostałyście obdarowane co najmniej jednym bohaterem Disneya.
 -Hej Sophie, przejdziemy?-pyta cię nagle Thomas- Obiecuję, że długo ci nie zajmę i odprowadzę cię z powrotem do hotelu.
 -Bierz ją, ma tylko wrócić w jednym kawałku!-wtrąca się Jaimie po czym znika wraz ze Steph z twojego pola w mgnieniu oka. Nie za bardzo wiesz o czym chciał rozmawiać, dlatego zaczynasz odczuwać lekkie poddenerwowanie. To jednak mija. Za dobrze się znaliście, by się krępować. Dlatego głucha cisza w końcu zostaje przerwana.
 -Przepraszam za Jaimie.-mówi w końcu- Jest trochę.. nadpobudliwa.
 -Uwierz, zdążyłam to zauważyć.-odpowiadasz mu- Zwłaszcza w chwili, w której ściągnęła mnie siłą z łóżka i dała dwadzieścia minut na zebranie.-chichoczesz
 -Ona musiała zostać zamieniona w szpitalu, ja nie wiem po kim ona to ma.-śmieje się nieustannie ci się przyglądając. Dopiero po chwili dostrzegasz jego wzrok, utkwiony w swojej osobie. Spoglądasz na niego pytająco.
 -O co chodzi?-marszczysz czoło
 -Po prostu wyglądasz na szczęśliwą.
 -Bo jestem szczęśliwa.-odpowiadasz zgodnie z prawdą- No prawie.
 -Sophie, nie zaczynaj.-kręci głową- Tak jest lepiej.
 -To jest głupie.-boczysz się
 -Sophie.-zatrzymuje cię i spogląda ci prosto w oczy- Ja nie każe ci o mnie zapomnieć, bo ja nie chcę i nie zapomnę o tobie.-wzdycha- Po prostu musisz trochę ograniczyć myślenie o tym wszystkim, to wszystko.
 -To znaczy, że chyba nie jest nam zabronione rozmawianie ze sobą?
 -A co robimy właśnie?-odpowiada z nutą rozbawienia- Od czasu do czasu chyba nam się nic nie stanie.-uśmiecha się- Ale i tak nie powinnaś tego robić tylko wtedy, gdy nie ma Tedd'a.
 -Nie moja wina, że zawsze wpadam na ciebie kiedy go nie ma.-patrzysz na niego gniewnie- Czyli czujesz się przez to wykorzystywany?-pytasz po chwili
 -Jesteś ostatnią osobą, która mogłaby mnie wykorzystać, uwierz.-śmieje się- Po prostu nie chcę być twoją zapchaj dziurą Sophie.-dodaje- Zaraz wyjadę do Polski na sezon, wtedy mnie dla ciebie nie będzie. Dlatego będzie lepiej, jeśli wciąż nie będziemy się za często spotykać.
 -To trudne.-wzdychasz i spoglądasz na buty
 -Nikt nie powiedział, że będzie łatwo.-unosi twój podbródek ku górze- Ale wciąż cię uwielbiam Phi. Pamiętaj o tym jak wyjadę, okej?
 -Zastanowię się.-przekomarzasz się z nim
 -Chodź tutaj.-mówi miękko po czym przytula cię do siebie, tym razem przyciąga cię o wiele bliżej. Czujesz jego ciepły oddech na swoim karku, a jego perfumy delikatnie drażnią twoje nozdrza.
 -Nie bądź na mnie zła.-mówi wciąż nie wypuszczając cię z objęć- Tak jest dla nas wszystkich lepiej. I tak już wszystko skomplikowało się do granic możliwości.
 -Nie jestem zła.-wypuszczasz głośno powietrze z ust- Wkurzam się na to, że pozwoliłam to tak skomplikować.
 -Tu nie było dobrego rozwiązania i wiesz to. Jakieś ofiary musiały być.-mówi opierając czoło o twoje- Ale ja cieszę się twoim szczęściem mała.-uśmiecha się- I jeśli cię to uszczęśliwi, jak Tedd wróci z tych swoich misji to się z nim spotkam i postaram się z nim dojść do porozumienia. Ale zrobię to tylko dla ciebie.-gładzi twój policzek.
 Upalne kalifornijskie powietrze i zbyt bliska odległość Thomasa sprawiły, że przez chwilę miałaś wrażenie, że zemdlejesz. Jednak na całe szczęście ten stan rzeczy nie trwał długo i po jakichś piętnastu minutach spaceru wreszcie dotarłaś do swojej bazy noclegowej. Grzecznie pożegnałaś się z przyjacielem i udałaś się w kierunku windy.
 -Jezusmaria Sophie!-w jednej chwili niemal wpada na ciebie Stephanie- CO TO BYŁO?!- niemal wrzeszczy
 -Co?-nie masz pojęcia o co jej chodzi
 -Czy on cię pocałował?
 -Steph, jesteś pijana czy naćpana?-mówisz zszokowana
 -Ani jedno ani drugie.-kręci głową- Byłam coś zjeść w barze i jak wracałam to was widziałam.-tłumaczy- I do jasnej cholery, jeśli cię nie pocałował, to co najmniej miał na to ochotę. Bo kurde, patrzył na ciebie jakbyś była ostatnią kobietą na całym bożym świecie i wcale nie przesadzam.
 -Jeśli już skończyłaś, to idę na górę, do pokoju.-puszczasz mimo uszu jej wywód po czym po prostu kierujesz się na górę.
  Nie widziałaś żadnego sensu w słowach przyjaciółki, więc szybciej o nich zapomniałaś, aniżeli je usłyszałaś. Byłaś naprawdę szczęśliwa z Tedd'em, a uwielbienie Steph do Thomasa nie wzbudzało już w tobie większych emocji. Był twoim przyjacielem, czy tego chciał, czy nie. I byłaś pewna, że nim pozostanie, bo nie zamierzałaś mu odpuścić. Nie tym razem.

~*~
Przyznam, że pisanie tej historii idzie mi nadspodziewanie łatwo. Chyba nigdy nie miałam
 tak wielkiego zapasu rozdziałów :D Mam nadzieję, że ta lekkość pisania, przekłada
się także na przyjemność czytania ;) Wiem, że troszkę mieszam i mało skupiam się na osobie Tedd'a, ale
to Sophie i Thomas są głównym bohaterami, nie zapominajcie :)
Dziękuję, że jesteście i poświęcacie swój czas na czytanie mojej historii ♥
I przepraszam za drobne obsuwy, ale planuję przenieść dzień publikacji na weekend :)

wingspiker.

poniedziałek, 13 czerwca 2016

#trzy.


  Musiałaś przyznać, że ciężko było cię zszokować czy zaskoczyć. Byłaś człowiekiem, który po obecnym świecie był w stanie spodziewać się dosłownie wszystkiego. Nie byłaś zszokowana kiedy gdzieś doszło do jakiegoś karkołomnego konfliktu, czy ktoś z celebrytów postanowił zmienić płeć. Byłaś prawie na wszystko przygotowana. No właśnie, prawie. Z całą pewnością nie wpadłabyś na to, co powiedział, a raczej o co spytał cię Tedd. Czy mogłaś to przewidzieć? Chyba powinnaś. Wiedziałaś, że traktował wasz związek szalenie poważnie. Miałaś pojęcie, że niemal celebrował ten związek i każdą chwilę spędzaną razem. Nie żebyś ty tego nie robiła, bo Tedd był dla ciebie szalenie ważny. Jednak nie przewidziałaś jednej rzeczy. Mianowicie tego, że jego czyny i gesty były niemym pytaniem o kolejny krok. A ty nieświadomie przyzwoliłaś mu na podjęcie go.
 -Jezu, Ted.. Ja...-nie potrafisz znaleźć kompletnie żadnych słów i wypuszczasz jedynie głośno powietrze z ust
 -Sophie, nie zmuszam cię żebyś odpowiedziała mi tu i teraz.-mówi wpatrując się w ciebie- Ale chcę, żebyś powiedziała, że pewnego dnia to zrobisz i twoja odpowiedź będzie twierdząca.-ściska twoją dłoń- Zrobisz to?
 -Zrobię, obiecuję.-unosisz kąciki ust ku górze, a już po chwili toniesz w jego ramionach. Czułaś się zdecydowanie bezpiecznie. Gdybyś mogła, tkwiłabyś tak do końca życia i o jeden dzień dłużej. Jednak twój ukochany nie planował poprzestać na obściskiwaniu. Już po chwili poczułaś smak jego miękkich ust na swoich. Całował cię tak, że momentami brakowało ci tchu, a w żołądku czułaś przyjemne ściskanie. To zdecydowanie było to. A przynajmniej tak właśnie ci się wydawało w tym momencie.
 -Sophie, wstawaj.-szturcha cię w ramie
 -Yhym.-mruczysz
 -Sophie, Carol cię zamorduje, wiesz o tym?-chichocze
 -Trudno.-wzdychasz cicho obracając się na drugi bok
 -Wiesz, nie wyganiam cię, ale dzwoniła do ciebie ze sto razy, a także do mnie, grożąc mi.-ciągnie wciąż rozbawiony
 -Och, już dobra, wstaję.-marudzisz przechodząc w międzyczasie do pozycji siedzącej. Prostujesz się, po czym spoglądasz przez ramię na Tedda. Marszczy nos w charakterystyczny dla siebie sposób, przeglądając przy tym coś na telefonie. Zdecydowanie lubiłaś na niego patrzeć. Tak bardzo cię to pochłonęło, że nawet nie zauważyłaś kiedy przyłapał cię na podglądaniu.
 -Kocham ten uśmiech.-mówi nie odrywając od ciebie wzroku
 -Tylko go?-spoglądasz na niego kokieteryjnie
 -Sophie, kocham cię całą.-mówi ściszając głos- I chcę żebyś o tym pamiętała, zawsze.-gładzi kciukiem twój policzek- Nie ważne czy będę obok ciebie, w Afganistanie czy w supermarkecie. Zawsze cię będę kochał.
 -Wiem to.-uśmiechasz się- Też cię kocham Tedd.
 -Liczyłem na taką odpowiedź.-składa krótki pocałunek na twoich ustach- A teraz musimy się naprawdę zbierać.
  Po tym poranku byłaś cała w skowronkach. Dosłownie nic nie było w stanie zniszczyć twojego dobrego samopoczucia. Nawet apodyktyczna matka, wydzierająca się na ciebie dlatego, że nie wróciłaś na noc do domu. W swoim dramatycznym monologu prawdopodobnie starała się dać ci szlaban, ale chyba zapomniała, że skończyłaś już dwadzieścia jeden lat i nie miała nad tobą większej kontroli. A już na pewno nie miała u ciebie autorytetu. Szczerze mówiąc sama się sobie dziwiłaś, że nie trzasnęłaś jeszcze drzwiami, wrzeszcząc, że jej nienawidzisz bo zniszczyła ci życie i nie zniknęłaś z jej pola widzenia raz, a porządnie. Wiedziałaś jednak, że musiałaś zostać. Była w zasadzie jedyną rodziną jaką miałaś. Ojciec mieszkał w Kanadzie ze swoją nową rodziną i choć miałaś z nim całkiem poprawne kontakty, nie zamierzałaś zwierzać mu się ze swoich problemów i życia. Owszem, w twoim życiu byli jeszcze Tedd, Thomas i Steph, ale i tak nadużywałaś do granic możliwości tych przyjaźni.
 -Wyleciałaś już w kosmos, czy jeszcze jesteś chwilę i dasz się wyrwać na jakieś niezdrowe żarcie i obgadywanie facetów?-słyszysz głos Steph
 -Dla ciebie zawsze znajdę czas.-uśmiechasz się, a ona w odpowiedzi patrzy na ciebie jedynie badawczo. Zaczynasz się o nią martwić, bo milczała zbyt długo jak na tak wielką gadułę, jaką była. Postanowiłaś dać jej pięć minut, a potem przystąpiłaś do wywiadu środowiskowego.
 -Steph, mów o co chodzi bo milczysz za długo. Gdybyś nie oddychała, pomyślałabym, że umarłaś.-chichoczesz
 -No właśnie nie wiem, to ty jesteś jakaś taka podjarana.-bada cię wzrokiem- Co brałaś i dlaczego się nie podzieliłaś Sophie?
 -Brałam to co zawsze, a wybacz, chłopakiem się nie dzielę, nawet z najlepszą przyjaciółką.-odpowiadasz jej
 -Wyduś to z siebie, co ci tam powiedział, że wyglądasz jak naćpana od rana.
 -Tedd zapytał czy za niego wyjdę.-mówisz wprost
 -O kurwa.-wypowiada niemal natychmiast- Jezu, zgodziłaś się?-pyta z nutą przerażenia w oczach
 -Nie.-odpowiadasz- Jeszcze nie.-prostujesz
 -On się całkowicie załamie, masz tego świadomość?
 -O czym ty mówisz Steph?-marszczysz czoło
 -Sophie, ty naprawdę nic nie wiesz?-niemal się burzy- Może i Thomas ci mówi, że wszystko w porządku, ale ten wasz związek w niego uderzył.
 -A może powinnam wierzyć w jakieś durne plotki i wyobrażenia?-podnosisz ton głosu
 -Uspokój się wariatko.-studzi twoje emocje- Kojarzysz Amy Cartier?
 -To ta, którą nazwałaś puszczalską po jakiejś imprezie bo odbiła ci chłopaka?-dopytujesz, a ta kiwa jedynie głową potwierdzając twoje słowa.- Co z nią?
 -Thomas się z nią przespał.-gdy wypowiada te słowa, niemal dławisz się pitą właśnie kawą.
 -To niemożliwe.-kręcisz głową
 -No właśnie możliwe.-ciągnie- Widziałam ich Sophie i nie wyglądali na znajomych.
 -No cóż, może jest szczęśliwy?
 -Wcześniej spał z Judie McEvans i ponoć z Jessicą Eanis i Emily Olson.
 -Prowadzisz rejestr jego panienek?-chichoczesz
 -Nie muszę.-odpowiada- Zaczynają krążyć na ten temat legendy.
 -A jaki to ma związek ze mną?
 -Taki, że to się zaczęło kiedy zaczęliście się spotykać z Teddem.
 -Nie wierzę w to, z resztą jest dużym chłopcem, może robić co chce. Nie zamierzam go rozliczać z tego, ile lasek już zaliczył.-wzruszasz ramionami
 -Gdybym była tobą, wydłubałabym każdej oczy.-dodaje po chwili-Ale to ja.-uśmiecha się, gdy gromisz ją spojrzeniem.
  Tego wieczoru nie porusza już swojego ulubionego tematu, czyli Thomasa. Jednak jej słowa wystarczyły, byś naprawdę zaczęła się o niego martwić. A do tego zastanawiać jakim cudem mogłaś się nie zorientować? Ostatnio nie miał za wiele czasu dla ciebie, ale sądziłaś, że to raczej przez studia i nieustanne mecze i treningi. W życiu nie pomyślałabyś, że Thomas, którego znałaś był zdolny do takich rzeczy. A może to były tylko durne plotki? Z drugie strony, czy naprawdę powinno cię aż tak obchodzić? Miałaś w głowie totalny mętlik. I była chyba tylko jedna osoba, która mogła go rozwiązać.
 Jak się okazało, rozwiązywanie go w akurat tym momencie nie było dobrym pomysłem. Telefon odebrała jakaś dziewczyna, a kiedy po chwili go przejął, byłaś niemal bardziej niż pewna, że był po jakiejś dobrej imprezie. Z resztą nie miałaś za bardzo ochoty żeby myśleć po czym był. Po prostu zakończyłaś połączenie.
 W zasadzie wyparłaś tę sytuację z pamięci do chwili, w której zobaczyłaś go rano. Tak jak miał w zwyczaju, nadmierne upojenie alkoholowe zabijał przez bieganie. Musiało go być wiele, bo wyglądał jakby wyszedł właśnie spod prysznica. I na twoje nieszczęście, ujrzał cię w chwili, której to stwierdziłaś.
 -Cześć Phi.-mówi- Dzwoniłaś i..
 -Nieważne.-odpowiadasz mu
 -Skoro dzwoniłaś o tej porze, to chyba musiało być ważne.-nie ustępuje
 -Po prostu chciałam się czegoś dowiedzieć, a raczej potwierdzić to, co teraz słyszę.
 -Sophie, po prostu to powiedz.
 -Cóż, słyszałam, że.. dość często zmieniasz dziewczyny. Jeśli rozumiesz, co mam na myśli.-spoglądasz na niego kątem oka
 -I chcesz żebym zaprzeczył?
 -Chcę żebyś mi powiedział prawdę Thomas, tylko prawdę.-wzdychasz
 -W tym jest trochę prawdy, nie będę tego ukrywał.-wzrusza ramionami
 -Dlaczego?-wypalasz- Dlaczego to robisz? Nie sądziłam, że jesteś tego typu chłopakiem.
 -Po prostu.-mówi z obojętnym wyrazem twarzy
 -Zmieniłeś się.-zatrzymujesz się i patrzysz na niego
 -Nie Sophie, wciąż jestem taki sam.-kręci głową- To ty zmieniłaś priorytety i przewartościowałaś swoje życie w ciągu ostatnich osiemnastu miesięcy.
 -Słucham?-nie wierzysz w to co słyszysz- To ty mnie odtrącasz. To ty nie chcesz mieć z nami kontaktu, nie my z tobą.
 -A po co mam go mieć? Mam siedzieć i czuć się jak piąte koło u wozu?-patrzy ci prosto w oczy- Dokonałaś wyboru Sophie i ja go szanuję.-kiwa głową- I dlatego właśnie się odsunąłem. Żeby dać wam przestrzeń i możliwość życia. Wspólnego życia.
 -Dlaczego mówisz tak, jakbyś był jakimś zbędnym dodatkiem?
 -Bo tak się czuję i tak jest.-mówi pewnie- Zrozum, czułem się między wami jak nieproszony gość. Naszej przyjaźni już nie ma i nie mam wam tego za złe. Takie rzeczy się dzieją, muszę jakoś z tym żyć.
 -Więc po prostu zakończysz blisko piętnaście lat przyjaźni, tak po prostu?-mówisz czując łzy w oczach
 -Jesteście dla mnie ważni, ale tak właśnie będzie lepiej dla naszej trójki.-wzdycha- Chcę żebyś była szczęśliwa. A wiem, że jeśli się nie odsunę, to nie będziesz, bo po tym wszystkim między nami już nigdy nie będzie tak samo. Nigdy już nie będzie naszej trójki.
 -Thomas, nie chcę cię stracić.-patrzysz na niego, mając wrażenie, że zaraz się rozkleisz
 -Wiem maleńka, ale tak musi być.-ścisza głos, zakładając kosmyk twoich włosów z ucho- Tak będzie lepiej dla nas wszystkich.
 -Nie będzie. Nie dla mnie.-wzdychasz cicho
 -Poradzisz sobie z tym, masz Tedda.-uśmiecha się nikle wciąż patrząc ci prosto w oczy- Jesteś dla mnie szalenie ważna Phi, ale to jemu jesteś potrzebna. To on jest facetem, którego powinnaś uszczęśliwić.-dotyka palcami twojego policzka po czym przytula cię do siebie. Nie obchodzi cię to, że chwilę temu wyglądał jakby przebiegł co najmniej maraton. Po prostu przytulasz się do jego torsu i z trudem powstrzymujesz się przed wybuchnięciem płaczem. Bo to był chyba właśnie koniec waszej relacji. A już na pewno przyjaźni. Czułaś się w tym momencie, jakby ktoś rozrywał ci serce na miliony małych kawałeczków. Tak bardzo nie chciałaś go stracić, ale musiałaś na to pozwolić. Musiałaś wierzyć jego słowom, że tak właśnie będzie lepiej.
 -Myślę, że powinnaś już iść.-dodaje cicho, całując cię w czubek głowy- Bo jeśli nie pójdziesz, żadne z nas nie pójdzie. A to nie będzie dobre rozwiązanie w obecnej sytuacji.
 -Uważaj na siebie.-to jedyne co jesteś w stanie powiedzieć
 -A ty bądź szczęśliwa. I nie martw się o mnie, poradzę sobie.-odpowiada- Jakbyście chcieli się chajtać to możesz mnie zaprosić, może wpadnę.-próbuje rozluźnić atmosferę
 -Thomas..-ganisz go
 -Zmykaj, bo za chwilę nie będę chciał cię puścić tak dobrowolnie.-wzdycha
 -Czy ty chcesz powiedzieć, że...-patrzysz na niego
 -Sophie, kocham cię... jak siostrę i zawsze będę.-uśmiecha się- Ale Tedd pourywa nam obydwojgu głowy jeśli dowie się, że obściskiwaliśmy się na środku ulicy. Bo uwierz, poczta pantoflowa w tym mieście lubi wyolbrzymiać sprawy. A już na pewno liczbę moich dziewczyn.
 -Ile ich było?
 -Dwie.-odpowiada zupełnie szczerze- I przysięgam Sophie, nie jest tak, jak mówią. To znaczy spałem z nimi, ale to nie tylko to.-tłumaczy- Z resztą nie powinienem ci tego mówić.-krzywi się.
  Po chwili zmieszania zostawia cię po prostu na środku chodnika i biegnie w przeciwnym kierunku. Patrzysz na niego, dopóki nie zniknie z twojego pola widzenia. Ani razu się nie obejrzał, choć po cichu na to liczyłaś. Ale gdyby to zrobił, byłoby ci chyba jeszcze ciężej pogodzić się z tym, co się stało. Bo właśnie przyjaźń waszej trójki, przeszła do historii. Od teraz była tylko przyjemnym wspomnieniem lat, w których nie było nic więcej niż przyjaźni. Lat w których wszyscy byliście razem szczęśliwi i gotowi wskoczyć za sobą w ogień. Dziś już tego nie było. I cholernie tego żałowałaś, lecz musiało się tak stać. Było to nieuniknione. Spodziewałaś się tego, ale nie sądziłaś, że to będzie aż tak boleć.



~*~
Akcja prężnie idzie do przodu, ale wiecie, nie lubię nudy :D Rozdział słodko-gorzki, ale nie
 zawsze musi być cukierkowo. No przynajmniej u mnie ;)
Dziękuję za każdy jednorazowy komentarz, to mnie naprawdę motywuje i utwierdza w tym, że nawet pomimo sporej przerwy wciąż są tutaj osoby, które chcą czytać moje wypociny ♥

poniedziałek, 6 czerwca 2016

#dwa.

#muzyka

  Życie często lubiło zaskakiwać. Kiedy człowiekowi wydaje się, że nic nie będzie w stanie zmienić monotonii jego egzystencji, wtedy w magiczny sposób dzieją się przeróżne niespodziewane rzeczy. Może to nie były rzeczy pokroju wygranej milionów w loterii, ale były równie zaskakujące. Bo z całą pewnością takie były dla ciebie wydarzenia ostatnich miesięcy. Wszystkie twoje niedawne zmartwienia i troski odeszły w niepamięć. To, co spędzało ci sen z powiek odnalazło rozwiązanie. Nie wiedziałaś, czy aby na pewno najlepsze, ale czułaś się całkiem szczęśliwa. Tedd był dla ciebie kimś ważnym, ale i nie zaniedbywałaś przyjaźni z Thomasem. Co prawda może nie było idealnie, bo nie zawsze potrafiliście znaleźć konsensus w sprawie chwili na rozmowę, ale starałaś się go nie stracić. Co prawda nadszedł czas, że obydwaj cię zostawili. Po wydłużonej rehabilitacji, także i Tedd w końcu wyjechał. Pojechał na swoją pierwszą misję. Nie ukrywałaś swoich obaw o niego, ale musiałaś być dobrej myśli, żeby nie zwariować. Dlatego żeby o tym nie myśleć i nie zamartwiać się, pracowałaś, uczyłaś się i spotykałaś się ze Stephanie. Żyłaś chwilą, nie wybiegałaś w przyszłość. 
 -Co tam u rycerza w srebrnej zbroi?-zapytuje cię przyjaciółka kiedy spędzacie przerwę w zajęciach na świeżym powietrzu
 -U kogo?-krzywisz się
 -No u Tedda kochana.-chichocze- O tego w złotej spytam potem.
 -Zostało mu dwa tygodnie służby.
 -A u Thomasa?
 -Ma niedługo finały ligi.-odpowiadasz zgodnie z prawdą
 -Na które oczywiście jedziesz?
 -Co?-mrużysz oczy- Nie zastanawiałam się nad tym.
 -Należy się temu biednemu chłopakowi coś od życia skoro wybrałaś jego przyjaciela.-stwierdza ze śmiertelną powagą
 -Steph, daj sobie już spokój. Minęło pół roku.
 -Pół? Kochanieńka, zaraz będzie rok jak mu złamałaś serce.-poprawia cię
 -Jezu, ty to liczysz?-pytasz zdumiona
 -Och, już nie przeczysz, że złamałaś mu serce?
 -Nikomu nie złamałam serca głupku.-dąsasz się
 -Dalej uważasz, że on tak po prostu odpuścił bo nie chciał wam przeszkadzać?
 -Czy możesz skończyć ciągnąć tą farsę?-podnosisz głos- Mam w cholerę dość twojego gadania, jestem z Teddem, czy tego chcesz czy nie. Thomas po prostu to zaakceptował, sam powiedział, że nic do mnie nie czuje i chce żebyśmy byli szczęśliwi.
 -Okej, jak uważasz.-wzrusza obojętnie ramionami- Ale i tak do niego pojedź. Zrób mu niespodziankę, zobaczysz, że się ucieszy.
  Chcąc, nie chcąc, tłukłaś się pociągiem do Chicago. Byłaś bardziej niż pewna, że gdybyś tego nie zrobiła, to Sophia doprowadziłaby do jakiegoś porwania i siłą wywiozłaby cię pod samą halę uniwersytetu Loyola. Co prawda sprawdziła się twoje słaba orientacja w terenie i zgubiłaś się dobre trzy razy, ale dzięki życzliwości swoich rodaków, udało ci się finalnie dotrzeć na kampus. Kiedy tylko przekroczyłaś jego progi, niemal natychmiast dostrzegłaś atmosferę ekscytacji i wszechogarniającej euforii jaka tkwiła w powietrzu. Na dziedzińcu nie dało się nie zauważyć studentów ubranych w lokalne barwy. Szczerze przeraził cię tłum koczujący przed halą, byłaś niemal pewna, że nie zdołasz się wcisnąć do środka. Jednak jakimś cudem udało ci się wcisnąć na przepełnione trybuny. Może nie byłaś wielkim ekspertem i znawcą sportu, ale mogłaś stwierdzić, że byłaś naocznym świadkiem naprawdę dobrego widowiska. A tuż po jego zakończeniu nie słyszałaś w zasadzie własnych myśli. Miejscowy uniwersytet zdobył upragniony tytuł, a Thomas został wybrany najlepszym zawodnikiem. Na sali trwało wielkie święto, z całą pewnością porównywalne do tego, które obchodził cały kraj czwartego lipca. 
 -Hej, ja cię skądś znam!-usłyszałaś piskliwy głos
 -Nie sądzę, nie studiuję tutaj.-kręcisz głową, nie skupiając uwagi na swoim rozmówcy
 -Sophie, ja to wiem.-chichocze i dopiero wtedy rozpoznajesz w niej Jaimie, siostrę Thomasa. Ściskasz ją serdecznie na powitanie, po czym niemal siłą ciągnie cię za sobą na parkiet. Z boku musiało to wyglądać iście komicznie, bo panna Jaeschke miała ponad sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, a ty wyglądałaś przy niej jak młodsza siostra z metrem siedemdziesiąt. Po kilku dłuższych minutach przepychania się i torowania drogi do świętujących zawodników wreszcie dotarłyście do celu.
 -Popatrz jaką zgubę znalazłam na trybunach!-mówi z ekscytacją w głosie w kierunku swojego brata po czym wręcz wypycha cię przed niego
 -Sophie!-mówi zaskoczony- Co tutaj robisz?
 -Stoję?-pytasz
 -To widzę.-śmieje się- Nie spodziewałem się, że wpadniesz.
 -Szczerze mówiąc, ja też.-potakujesz
 -Mam nadzieję, że zostajesz?-wtrąca się Jaimie
 -Eee no nie wiem.-odpowiadasz wyraźnie zakłopotana
 -Zostajesz i bez dyskusji.-zarządza- John i Danielle będą zachwyceni!
 -Co?-mrużysz oczy
 -Rodzice zaprosili nas dzisiaj na kolację z okazji mistrzostwa, a potem znikam na małą imprezę organizowaną przez chłopków na kampusie.
 -Nie chcę wam przeszkadzać.
 -Nie będziesz.-kręci głową- Naprawdę cieszę się, że przyjechałaś.-uśmiecha się
 -Nie chciałabym psuć ci planów Thomas.
 -Phi, daj spokój.-gani cię- A gdzie jakiś przytulas z okazji zdobycia mistrzostwa?-zmienia temat
 -Och, no gdzie moje maniery.-chichoczesz- Czuję się zaszczycona, że mogę przebywać w tak bliskim towarzystwie mistrza kraju i najlepszego zawodnika. Gratulacje!-dodajesz po czym wspinasz się na palce i przytulasz swojego przyjaciela. Niewiele po tym zdarzeniu dopadają was rodzice zainteresowanego i nie pozwalają ci wręcz na słowa odmowy. Co prawda może nie czułaś się niezręcznie, bo znałaś tych ludzi niemal całe życie, jednak przez pierwsze minuty miałaś wrażenie, że jesteś tu zbędna. Nie wynikało to z ich braku zainteresowania twoją osobą, bo Danielle i Jamie nie zapominały o tobie ani na minutę. Szczerze je podziwiałaś, że potrafiły nieustannie mówić i być przy tym niezbyt uprzykrzającymi życie. Pomimo, że obydwie panie widywałaś niemal codziennie, to nie obyło się bez typowych pytań o studia, o życie, o plany na najbliższe tygodnie i tym podobne. Od czasu do czasu do rozmowy wtrącał się John, przypominając wszystkim zebranym o celu tego spotkania i na pięć minut odwracając uwagę od błahej paplaniny. Ogólnie rzecz biorąc całe spotkanie przebiegło w całkiem sympatycznej atmosferze, zapomniałaś nawet o początkowym odczuciu bycia piątym kołem u wozu. Nie miałaś zbyt wiele czasu na rozmyślania, bo ponownie zostałaś niemal wywleczona przez Jaimie na dalszy ciąg zabawy. Oczywiście ona ulotniła się w przeciągu kilku sekund od wejścia w zatłoczony tłum ludzi. Z całą pewnością gdyby nie Thomas i jego ręka, zostałabyś zdeptana przez tą dziką masę.
 -Hej Thomas!-po raz kolejny ktoś zaczepiał twojego towarzysz i klepał go po plecach czy przybijał piątkę- Gratulacje stary!
 -Dzięki, Jay.-uśmiecha się
 -W końcu przyprowadziłeś jakąś dziewczynę ze sobą, bo już myśleliśmy, że ich nie lubisz.-chichocze dzierżąc w ręku kubek z napojem
 -Przykro mi, że was rozczarowałem.-odpowiada rozbawiony
 -Nam spadł kamień z serca, ale rozczarowane to są z całą pewnością twoje wierne fanki.-kontynuuje- Musisz na niego uważać, bo tu co najmniej trzy czwarte żeńskiej części ma na niego ochotę.-śmieje się
 -Będę to mieć na uwadze.-potakujesz, a już po chwili wasz rozmówca znika z pola widzenia. Nie macie jednak zbyt wielu sposobności na rozmowę, bo co rusz ktoś zaczepiał Thomasa pragnąc zabawić choć chwilą rozmowy z najlepszym zawodnikiem ligi akademickiej. Po dziesiątej osobie przestałaś już liczyć i stojąc jak przyzwoitka obok niego, postanowiłaś się trochę sama pokręcić. Okazało się to nie być takim złym pomysłem pomimo paru propozycji randki czy bliższego poznania, bo wpadłaś w końcu na Jaimie. Ta, gdy tylko cię zobaczyła, porwała cię w wir zabawy i szalonych rozmów. Musiałaś przyznać, że bawiłaś się w jej towarzystwie co najmniej dobrze. Co prawda była o wiele bardziej szalona i nieprzewidywalna w porównaniu z jej bratem bliźniakiem, ale i tak potrafiłaś z nią znaleźć wspólny język.
 -A jak oceniasz tego?-pyta pokazując palcem na stojącą nieopodal grupkę mężczyzn
 -O mój Boże, Jaimie.-odpowiadasz piskliwym głosem- To przecież Thomas.
 -No wiem.-chichocze
 -Myślę, że gdyby on cię oceniał, dałby ci sto na dziesięć.-kiwa głową
 -A robi to?-spoglądasz na nią pytająco
 -Nie, jest tak samo nudny jak ty.-pokazuje ci język- Oho, idzie tutaj.-komentuje po cichu- Przypomniałeś sobie o swoich wspaniałych towarzyszkach po odbębnieniu serii spotkań z cichymi fanami, fankami i wielbicielkami?
 -Coś w tym rodzaju.-śmieje się- Już się bałem, że za bardzo przepadłyście.-spogląda w twoim kierunku
 -Spokojna głowa braciszku, przypilnowałam ci Phi.-mówi zupełnie dumna.
Niedługo po tej rozmowie zabawiliście na przyjęciu. Dochodziła druga w nocy, a zdecydowana większość uczestników imprezy tkwiła już w stanie alkoholowej nieważkości. Także i Jaimie zaczynała tracić zapał i energię, co oznaczało powrót do skromnych progów twoich towarzyszy. Wedle oczekiwań najbardziej rozgadana część kompanii odpłynęła zaraz po przyłożeniu poduszki do głowy.
 -Wypij to.-podaje ci szklankę- Obydwoje wiemy, że twoja głowa nienawidzi nawet najmniejszej ilości alkoholu, a jestem bardziej niż pewien, że Jaimie nie była w stanie ci odpuścić.
 -Może nie umrę.
 -Zbyt wiele widziałem, żeby uwierzyć.-śmieje się cicho- Z resztą nie chcę żeby mnie Tedd zamordował, zwłaszcza, że dostał się do tego Navy Seals.
 -Póki mam na niego wpływ, jesteś zdecydowanie bezpieczny.-odpowiadasz mu- Z resztą jestem już duża, potrafię za siebie odpowiadać.
 -Nie wątpię Phi.-uśmiecha się nieśmiało- Dalej nie zamierzasz się przenieść?-pyta po chwili
 -Nie namawiaj mnie.-mierzysz go wzrokiem- Sam pewnie zaraz dostaniesz jakąś propozycję gry i wyjedziesz na drugi koniec świata i co ja tu będę robić. Łazić za Jaimie?-chichoczesz
 -Cóż, istnieje taka możliwość.-odpowiada nieco tajemniczo, ale nie na tyle, byś nie wiedziała co się kryło za jego słowami.
 -Skąd te oferty?-pytasz wprost
 -A skąd wiesz, że jakieś są?
 -No przecież widzę po twojej minie.-przewracasz oczami- Gadaj.
 -Polska i Włochy.
 -I którą wybrałeś?
 -Jeszcze nie jestem pewien.-wzrusza ramionami
 -Powinieneś jechać, to świetna okazja dla ciebie.
 -Wezmę to pod uwagę.-kiwa głową.
Także i ciebie w końcu dopadło zmęczenie i zasnęłaś szybciej, niż zdążyłaś o tym pomyśleć. Po pobudce zafundowanej przez mistrzynię kuchennej gracji, w postaci siostry Thomasa, w okolicach południa ruszyłaś w podróż powrotną do domu. Ta minęła dość szybko, bez większych rewelacji. Po powrocie do domu na dzień dobry dostałaś kazanie od swojej matki na temat zaniedbywania obowiązków domowych. Po tym niezbyt przejmującym wykładzie trzasnęła drzwiami i tyle ją widziałaś. Nie mając pojęcia co ze sobą zrobić, umówiłaś się ze Steph na mieście. Oczywiście musiałaś z najdrobniejszymi szczegółami opisać swój pobyt w Chicago. Stephanie nie darowałaby pominięcia choćby minuty z całego wyjazdu. Po zdanej relacji zaczęła monolog, który starałaś się słuchać. Jedyne co zarejestrowałaś to to, że ekscytowała się aparycją studenta trzeciego roku oraz narzekała na podwyżkę cen kawy w lokalnej kawiarni. Dzięki jej gadulstwie, wróciłaś do domu dopiero po ósmej.
 -Tedd?!-niemal podskakujesz z radości widząc znajomą sylwetkę przed swoim domem
 -Cześć Sophie.-mówi z wielkim uśmiechem wymalowanym na twarzy po czym porywa cię w uścisk
 -Kiedy wróciłeś? Przecież mówiłeś, że jeszcze dwa tygodnie.-mówisz nie wypuszczając go z objęć
 -Tak, ale moja jednostka wcześniej skończyła pracę, niż planowano i jestem.-uśmiecha się- Chciałem ci zrobić niespodziankę.
 -Zrobiłeś i to jaką!-odpowiadasz zupełnie podekscytowana- Tęskniłam za tobą.-spoglądasz mu w oczy
 -Ja za tobą też skarbie.-mówi po czym łączy wasze usta w pocałunku.
Ten wieczór potoczył się o wiele inaczej, aniżeli planowałaś. Przede wszystkim trwał zdecydowanie dłużej, niż zwykle. Ale to dlatego, że nie potrafiliście się sobą nacieszyć po blisko dwumiesięcznej rozłące.
 -Sophie, chciałbym cię o coś spytać i mam nadzieję, że się zgodzisz.-mówi kiedy spogląda na ciebie o poranku.
  Nie byłaś pewna o co mu mogło chodzić, ale gdzieś w podświadomości przeczuwałaś, że w końcu to zrobi. Nie byłaś jednak przekonana, czy jesteś gotowa, aby dać mu tą odpowiedź...



~*~
Na wstępie dziękuję Wam, że poświęcacie swój czas na moją historię. Moje serduszko się niezmiernie raduje widząc tutaj każdą, pojedynczą osobę ♥
Na razie jesteśmy na samym początku historii, więc nie będę się rozwijać nad treścią. W każdym bądź razie podoba mi się Wasze dedukcja w komentarzach, kontynuujcie :D

Ściskam i zachęcam do wpisania się do zakładki "spam" <3