sobota, 26 listopada 2016

#Epilog.

#muzyka

  Życie ludzkie to nieprzerwany splot najróżniejszych wydarzeń. Momentów bogatych we wzloty i upadki. Chwile wzruszeń i smutku. Czasami pełne skrajności, które mogą wydawać się czasem nie do przejścia. Zatrzymują nas w martwym punkcie, nie pozwalając na żaden krok. Bywa, że człowiek nie potrafi wyrwać się z tego marazmu i nie żyje pełnią życia. Czuje jak wszystko ucieka mu przez palce. Jakby obserwował własny żywot z boku, bez możliwości żadnej, najmniejszej ingerencji. Wtedy wydaje się, że nie ma możliwości zmiany, trzeba nauczyć się funkcjonować w ten sposób. Jednak w najmniej spodziewanej chwili pojawia się coś, bądź ktoś, kto wszystko zmienia. Impuls, który pobudza do zmiany, podjęcia działania. Coś w rodzaju światełka w tunelu, podczas gdy nasze oczy przyzwyczaiły się do panujących ciemności.
 Choć wtedy wszystko wciąż wydaje się nadmiernie skomplikowane, to jednak człowiek odczuwa w swoim wnętrzu tą nieodgadnioną chęć zmiany. Poczucie, że jest w stanie w końcu zrobić krok do przodu, choćby ten najmniejszy. Bo można się cofać, ale najważniejsze to nigdy nie stracić wiary w to, iż przemieścimy się w przeciwnym kierunku. Bo chociażby jej cień sprawi, że pewnego dnia będziemy do tego zdolni. Często nie bez udziału osób drugich, ale każdy w swoim życiu potrzebuje kogoś takiego. Kogoś w rodzaju wybawiciela, a tych pamięta się potem do końca życia, nawet jeśli już nie są obok. 
 Prawdziwe życie zdecydowanie różni się o tej idyllicznej wersji przedstawianej w książkach czy filmach. Rzadko zdarzają się prawdziwe, hollywoodzkie zakończenia pełne szczęścia i miłości. Zawsze czegoś w nich brakuje. Bo przecież nie można mieć wszystkiego. Za marzenia się nie płaci materialnie, jednak uczucie rozczarowania to wystarczająca opłata. Bo która z kobiet nie marzyła od dziecka o idealnym mężczyźnie, który zawróciłby jej w głowie i kochał do szaleństwa? Która z nas nie śniła o pięknej, śnieżnobiałej sukni czy o szczęśliwej rodzinie? Wszyscy marzymy, bo to coś, co pozwala człowiekowi na oderwanie od przygnębiającej rzeczywistości. W sferze marzeń wszystko jest prostsze i lepsze. Rzadko jednak kiedy ma to przełożenie na rzeczywistość. A ta potrafi być bardzo brutalna. Potrafi kopać i poniewierać raz po raz. Odebrać wszelkie chęci do życia. Wtedy nie można się poddać. Trzeba wstać, chociażby i z parteru i po prostu iść. Jeśli się poddamy, przegramy własne życie. A to najgorsza porażka dla człowieka. Nie słabo płatna praca, czy niepowodzenie w życiu osobistym. Chociaż to także boli. 
 Ty czułaś się wygrana. Owszem, twoje dotychczasowe życie to była prawdziwa sinusoida dobrych i złych momentów. Możliwe, że tych mniej przyjemnych było o niebo więcej, ale wiedziałaś, że i one wiele cię nauczyły. Przede wszystkim tego, że człowiek bez wsparcia rodziny czy przyjaciół to tak naprawdę słaba i nic nie warta istota. Gdyby nie ci ludzie, nie byłabyś w miejscu, w którym byłaś aktualnie. Możliwe, że w ogóle by cię nie było, bo śmierć Tedd'a kompletnie zabiła cię wewnętrznie. Nie widziałaś wtedy sensu życia. Czułaś się kompletnie bezwartościowa. Błądziłaś w ciemności do czasu, aż wreszcie odnalazłaś drobny promyk. Ten którego trzymałaś się przez długi czas i który stopniowo płonął co raz większym ogniem. 
 Aktualnie było ci bliżej do trzydziestych urodzin niż dwudziestych. Z perspektywy czasu, mogłaś podzielić swoje całe życie na dwa etapy. Na czas po śmierci Tedd'a i ten przed jego odejściem. Ten drugi był o wiele prostszy i mniej zawiły. Wszystko miało wtedy swój porządek i nie było niewiadomych. Przynajmniej do czasu, w którym w grę zaczęło wchodzić uczucie. Potem wszystko jak jeden mąż, zaczęło się komplikować. A im starsza byłaś, tym więcej kłód miałaś pod nogami. W dniu skończenia liceum z całą pewnością nie spodziewałaś się, że zostaniesz samotną matką, a ojciec twojego dziecka zginie kilka miesięcy przed jego przyjściem na świat. Nie planowałaś wtedy kończyć zaocznie studiów ani wyprowadzki z Wheaton. Wszystko poszło w zupełnie odmiennym kierunku. Wtedy sądziłaś, że skończysz studia, wyjedziesz góra do Chicago, spotkasz faceta w którym się szaleńczo zakochasz i będziesz szczęśliwa. Nie myślałaś wtedy o byciu matką. Los zdecydowanie sobie z ciebie zadrwił. Mogłaś więc zdecydowanie potwierdzić, że wszelkie dalekosiężne życiowe plany nigdy się nie sprawdzają. 
 Byłaś już w takim wieku, że nie liczyłaś na żadne cuda. Nie planowałaś i nie wybiegałaś za bardzo naprzód. Żyłaś z dnia na dzień, realizując się przede wszystkim jako matka. Nigdy byś nie pomyślała, że da ci to aż tyle radości. Ale serce ci rosło, gdy widziałaś Avę. Miała już ponad sześć lat i była dla ciebie absolutnie całym światem. Nie byłaś do końca pewna, kiedy minął ten czas. Te sześć lat było dla ciebie naprawdę szalone i wiele zmieniło. Przede wszystkim ty się zmieniłaś. Byłaś szczęśliwa, nie czekałaś na żadne fajerwerki czy szaleństwa. Dodatkowo naprawdę uwielbiałaś spędzać czas z rodziną. Miałaś nawet kontakt z matką, która po latach postanowiła wreszcie przeprosić i schować dumę do kieszeni. Może nie zostałyście najlepszymi przyjaciółkami, bo wciąż miałaś jej wiele za złe, ale przynajmniej nie udawałyście, że się znacie, jeśli doszło już do spotkania. Spory w tym udział twojego ojca, który przekonał cię, że pora na zakończenie konfliktu. Dziękowałaś Bogu, że miałaś możliwość by odzyskać z nim kontakt. On i Karen byli dla ciebie niezastąpieni. Tak samo jak twoje rodzeństwo przyrodnie, które było dla ciebie prawdziwym skarbem. Może dzieliła was duża, a w przypadku najmłodszej Suzie, ogromna różnica wieku, jednak szczerze ich kochałaś i cieszyłaś, że ich masz. Pomimo upływu lat przetrwały także przyjaźnie, które również były bezcenne. 
 -Ziemia do Sophie.-krzyczy ci do ucha Jaimie- To już czas!-zapiszczała z zachwytu
 -Miejmy to za sobą.-wzdychasz
 -Okropna jesteś, to przecież była twoja wola.
 -Doskonale o tym wiem.-kiwasz zgodnie głową
 -No to akcję ślub, czas zacząć!-mówi podekscytowana po czym lądujesz wraz z nią i Steph, w objęciach fryzjera i kosmetyczki, czyli w kobiecym raju. 
 Po paru godzinach, efekt finalny był naprawdę zaskakujący. Oczywiście najbardziej zachwycona była Jaimie, która ja zwykle emanowała nadmiarem emocji.  
 Wtedy nadszedł czas na najważniejszą część, czyli dopełnienie wyglądu ubiorem. Wszystko czekało przygotowane w pokoju. Kiedy stanęłaś przed lustrem i przyjrzałaś się sukni wiszącej na ramie, mimowolnie się uśmiechnęłaś. Oczami wyobraźni widziałaś jak się będziesz w niej prezentować. Wiedziałaś, że była idealnym wyborem. A nałożenie jej, tylko utwierdziło cię w tym wyborze. Obróciłaś się wokół własnej osi zadowolona finalnym efektem. Wtedy przypomniałaś sobie o liście, który miałaś otworzyć właśnie dzisiaj. Wzięłaś więc kopertę do rąk, rozpieczętowałaś ją uważnie i zaczęłaś czytać.

Sophie,
  To już ostatni raz kiedy nachodzę Cię z zaświatów. Oglądając kiedyś film o dość podobnej sytuacji do "naszej" widziałem jak mężczyzna "wysyłał" do swojej żony co jakiś czas listy. Zainspirowany tym wydarzeniem postanowiłem napisać także list. Jak już wspomniałem, będzie ostatni. Dlaczego po tylu latach? Bo to będzie pewnego rodzaju rozliczenie z przeszłością. Ostateczne i dość krótkie.
 Minęło już zapewne wiele czasu, wiele się zmieniło. Pewnych rzeczy nie jestem w stanie przewidzieć i nie będę tego robił. Jednak są sprawy, co do których mam absolutną pewność. 
 Chociażby to, że jesteś szczęśliwa i to w najgłębszym tego słowa znaczeniu. Że cieszysz się życiem, choć to dość konkretnie Cię skopało. Jeszcze niejednokrotnie będzie ciężko i będą chwile zwątpienia. Takie niestety jest ta ludzka droga i trzeba iść dalej pomimo wszelkich przeciwności. A iść przez nią z kimś, zawsze jest raźniej. A wiem, że nie jesteś sama. Że prócz ludzi z Tobą spokrewnionych, Stephanie czy Jaimie jest ktoś wyjątkowy w Twoim życiu, jakiś facet, dla którego jesteś całym światem. Ktoś kto nie powie "I daj mi tylko jeden powód, a wstanę i pójdę dalej." Ktoś kto bez pytania to właśnie zrobi, bo na tym polega miłość. Nie wiem czy jest nim Thomas czy ktoś inny. Mam tylko nadzieję, że kochasz go nad życie i nie widzisz świata poza nim. Oraz że zdążył już spełnić Twój sen o białej sukni i dzieciach, którego ja nie mogłem zrealizować.

Kocham Cię i zawsze będę,
Tedd.

 
Siedzisz dłuższą chwilę wpatrując się w słowa listu. Dopiero po chwili orientujesz się, że plamy widoczne na papierze to twoje łzy. Choć niewiele było na niej zawarte, to jego słowa kompletnie trafiły w sam środek twojego serca. Tęskniłaś za nim, ale już wiedziałaś, że to nie on był ci pisany. Tak samo jak niektóre rzeczy, o których ci napisał. Życie zweryfikowało pewne sprawy, niektóre mniej lub bardziej brutalnie. Zdążyłaś się już pogodzić z tym, że nie wszystko szło po twojej myśli. Przynajmniej dotychczas.
 -Sophie!-słyszysz piskliwy głos Steph- Jesteś gotowa?-spytała stając w progu pokoju 
 -Bardziej się nie da.-uśmiechasz się
 -Pięknie wyglądasz.-mówi wzruszona
 -Ty też mamuśko.-odpowiadasz przyjaciółce, która aktualnie spodziewała się swojego pierwszego dziecka- A gdzie Jaimie?
 -Tutaj!-wtrąca nagle ukazując się wam w pełnej okrasie- I jak?
 -O mój Boże, Jai!-mówi podekscytowana Steph
 -Ta sukienka jest zdecydowanie dla ciebie stworzona.-wtórujesz zachwytom przyjaciółki
 -Phi, nie płacz, błagam cię bo zaraz i ja się rozpłaczę.-mówi wyraźnie poruszona
 -Obiecuję, powstrzymam się do przysięgi.-chichoczesz
 -Wiesz, że twój dzień też nadejdzie.
 -Nie wiem, może.-wzruszasz ramionami
 -Ty nie wiesz, ale ja wiem.-uśmiecha się ciepło- Dopilnuję tego.
 -Nie chcę wam przeszkadzać, ale za chwilę spóźnisz się na własny ślub Jaimie.-przerywa wam męski głos 
 -Dobra, już idę.-przewraca oczami- A co jeśli Ian nie przyjdzie?
 -Nie panikuj, ze swoich źródeł wiem, że nie może się już doczekać.-uśmiecha się- Więc zapraszam do wyjścia.-dodaje po czym panna młoda posłusznie udaje się w kierunku wyjścia. Stephanie spogląda na ciebie znacząco po czym również udaje się w ślad za Jaimie. Pozostajesz sam na sam ze zjawiskowo wyglądającym w garniturze mężczyzną.Podchodzi do ciebie nieśpiesznym krokiem z uśmiechem na twarzy. 
 -Jak długo jeszcze będziesz mi kazała czekać żebym ciebie też zobaczył w białej sukni?-mówi cicho spoglądając na ciebie czule
 -Ile chcesz.
-Słucham?-pyta zaskoczony- Chyba mamy jakiś przełom. Powinienem spisać jakąś umowę bo się rozmyślisz.-śmieje się
 -Po prostu.. zazdroszczę Jaimie.-jęczysz
 -Poprosiłem cię o rękę dwa lata temu, więc nie mów, że o moja wina Phi.-zakłada kosmyk twoich włosów za ucho- Naprawdę chcę żebyś była moja.
 -Już od dawna jestem i zawsze będę, nie ważne jak będę mieć na nazwisko.-spoglądasz na niego
 -Dla mnie jako faceta to bardzo ważne.
 -Więc dobrze, zgoda. Chyba już pora na nas.-uśmiechasz się
 -Zdecydowanie skarbie, wszyscy dookoła się już zaobrączkowali, nawet Jaimie zaraz dołączy do tego grona.-mówi rozbawiony
 -My po prostu jesteśmy oryginalni i robimy wszystko w odwrotnej kolejności.-śmiejesz się
 -Zawsze tak mieliśmy.-wtóruje ci- Ale nie wiesz nawet jak bardzo mnie uszczęśliwiasz. Każdego kolejnego dnia.
 -Wiem, bo ty mi robisz to samo.
 -Cieszę się, że pomimo wszelkich porąbanych przeciwności losu w końcu nam się udało. Opłacało się tyle czekać.-opiera swoje czoło o twoje- Kocham cię Phi, nie mógłbym sobie wymarzyć nikogo innego na matkę moich dzieci i przyszłą żonę.
 -Nawet mimo faktu, iż kazałam ci czekać kolejne dwa lata po tym jak w końcu zgodnie stwierdziliśmy, że się kochamy?
 -Dla ciebie mógłbym czekać do końca świata i o jeden dzień dłużej.-odpowiada po czym łączy wasze usta w namiętnym pocałunku. Nie długo jest wam dane nacieszyć się prywatnością bo do pokoju wpada małe tornado. 
 -Tatooooooo!-rozlega się piskliwy głosik
 -Co tam królewno?-bierze Avę na ręce
 -Dlacego mas rózowe usta?-pyta mała
 -Sprawdzałem czy mama wybrała dobrą szminkę.-odpowiada rozbawiony wycierając usta- A gdzie Mason?
 -Z babcią.-odpowiada dziewczynka po czym opuszczacie pomieszczenie i udajecie się po waszą drugą pociechę
 -Hej kawalerze, gotowy na zabawę?-pyta chłopca, który był wyraźnie uradowany z powodu zainteresowania ze strony ojca- Przykro mi chłopie, ale musisz iść do mamy, ja mam do eskortowania tą pannę.-dodaje czochrając chłopcu czuprynę po czym dziecko biegnie w twoim kierunku z wyciągniętymi rączkami. 
 -Kocham cię Phi, najbardziej na świecie.-szepcze ci do ucha
 -Ja ciebie też Thomas.-uśmiechasz się szeroko po czym smakujesz jego ust. Kiedy spoglądasz na niego i widzisz z jaką miłością patrzy na Avę czy Masona wiesz, że to on zawsze był tym jedynym. Bo gdyby nim nie był, nie zaakceptowałby twojej córki i nie traktował jak własnej. Nie czekałby tak wielu lat, aby z tobą być. Nie pozwoliłby na nadmierne zwlekanie ze ślubem. 
 Równo dwa lata po pamiętnej kłótni i rozmowie w Boże Narodzenie ci się oświadczył. Nie spodziewałaś się tego, bo tak naprawdę w okresie poprzedzającym to wydarzenie tak naprawdę nie byliście razem. Dość długo zajęło ci, aby móc mu ponownie zaufać. By spojrzeć na niego bez posiadania w głowie obrazu z waszej kłótni i wściekłości w jego oczach. Był to bardzo powolny proces, ale mimo to był cierpliwy. Nie naciskał, ale też nie dawał o sobie zapomnieć. Starał się jeszcze bardziej niż powinien. Najpierw kupił w zupełności serce Avy, a potem odzyskał twoje. Choć oficjalnie nie byliście razem, to jednak była między wami czułość czy inne gesty świadczące o zakochaniu. Nie chciałaś się śpieszyć. Może i znaliście się prawie całe życie, to jednak gdzieś w głowie miałaś obawy. Dlatego tak długo zwlekałaś z decyzją o ślubie. Wiedziałaś, że w końcu zrobicie ten krok, jednak chciałaś by wszystko toczyło się swoim tempem. Kiedy w końcu byłaś gotowa, okazało się, że zostaniecie rodzicami i trzeba było odłożyć tą decyzję. Nie żałowałaś, że tak wyszło, bo dzieci dawały ci ogrom radości i szczęścia. Obydwoje byli waszymi oczkami w głowie. Najbardziej cieszyło cię, że Thomas czuł się pełnoprawnym ojcem Avy. Wiedziałaś, że była to dla niego ważna sprawa. Widziałaś go w wielu momentach w jego życiu, ale nigdy nie widziałaś jego łez, poza dwoma przypadkami. Było to w chwili, w której Ava po raz pierwszy wypowiedziała słowo "tata" w jego kierunku. Był to moment, który obydwoje zapamiętacie na długo. Tak samo jak ten, w którym po raz pierwszy mogliście wziąć na ręce waszego syna. Obydwoje popłakaliście się ze szczęścia bo była to wyjątkowo magiczna chwila. A tych, miałaś nadzieję, że będzie w waszym życiu jeszcze więcej. Bo po ciemnych czasach, przyszła wreszcie pora na samą magię i niezwykłość. Na coś o czym zawsze marzyliście i do czego dążyliście.

~*~
I tym sposobem dotarłyśmy do końca. Możliwe, że znaczna większość z Was się nie spodziewała, że właśnie dzisiaj ujrzy epilog, ale ja lubię zaskakiwać ;) Historia Sophie i Thomasa, choć dość zagmatwana to jednak zakończyła się happy endem. Naprawdę nie umiałabym inaczej tego skończyć, za dużo się "nacierpieli" przez mnie.
To pierwsza historia po mojej długiej przerwie, bywały lepsze i gorsze rozdziały, nie wszystko wyszło tak, jak to zaplanowałam, ale osobiście oceniam ją na plus.
Dziękuję Wam za obecność i czas poświęcony na czytanie, bądź komentowanie historii.
W niedalekiej przyszłości planuję zacząć TUTAJ
Raz jeszcze dziękuję ♥