sobota, 24 września 2016

#piętnaście.

#muzyka.

 Sama nie wiesz kiedy minęły równe dwa miesiące, odkąd Ava była z tobą. Straciłaś chyba rachubę czasu przez fakt, iż każdy kolejny dzień przypominał ci poprzedni. W twoje życie wkradła się niesamowita monotonia.W nocy wstawałaś trzy razy o tych samych porach, niczym w zegarku. W ciągu dnia zależnie od nastroju swojej córki, albo zajmowałaś się nią albo obowiązkami domowymi. Oczywiście twoi bliscy starali się cię odciążyć, jednak mieli też swoje życie i swoje sprawy na głowie. Choć i tak momentami uważałaś, iż za bardzo się w to wszystko angażowali. Zwłaszcza twój ojciec i Karen. Nie mogłaś dopuścić do tego, by ich własne dzieci  poczuły się przez nich pominięte. Dlatego też kazałaś im troszeczkę przystopować i zabrać dzieciaki na krótkie wakacje. Stephanie w ciągu tygodnia odbywała staż w Chicago, więc nie widywałyście się za często. Jaimie jak to ona, korzystała w pełni z wakacji, co rusz przysyłając ci kartki z różnych stron świata. Thomas oczywiście zajęty był graniem w reprezentacji, z którą także dużo podróżował. Co prawda zostałaś sama z Avą, ale wszyscy zgodnie utrzymywali z tobą kontakt i nie miałaś nawet chwili by poczuć się osamotniona. Córka była twoim prawdziwym oczkiem w głowie i zupełnie skupiałaś się na jej wychowaniu. Każdego dnia widziałaś jak się zmienia, jak rośnie i staje się co raz bardziej podobna do ciebie. Sama byś nie pomyślała, że taki mały człowiek może dać tak wiele radości. Nawet jeśli zmusza cię do wstawania w nocy i czasem krzyczy, płacze niemal przez cały dzień. Kochałaś tą brązowooką dziewczynkę całym swoim sercem. Bywało ciężko, ale wystarczył jej jeden uśmiech i wszelkie negatywne emocje odchodziły. W dniu, w którym się urodziła, obiecałaś sobie, że zrobisz wszystko, aby być dla niej jak najlepszą matką. By nie powielić błędów Carol. Bo tego właśnie bałaś się najbardziej. Że pewnego dnia twoja córka powie ci proso w twarz, iż tak naprawdę nie miała żadnego z rodziców. A tego byś chyba nie zniosła. Wystarczyło, iż twoje życie było zniszczone przez kobietę, która nie potrafiła być ci matką, a co mówić o zastąpieniu obydwu rodziców. Bo mimo wszystko, człowiek potrzebuje w swoim życiu takich instytucji jak matka czy ojciec. Czasem niezależnie od tego ile ma lat, potrzebuje przytulić się do mamy czy poczuć rodzicielskie wsparcie.
 -Dzień dobry pani Connor.-mówisz zaskoczona, gdy spotykasz matkę Tedd'a
 -Witaj Sophie.-odpowiada chłodno omiatając wzrokiem wózek- Ile już ma?
 -Skończyła dwa miesiące w zeszłym tygodniu.-odpowiadasz kobiecie
 -Różne rzeczy słyszałam na temat ojca.
 -W większości nieprawdziwe.-wzdychasz- Zdaję sobie sprawę co mogą mówić ludzie i jak to wygląda, ale nie okłamałbym państwa.
 -Są rzeczy, w które czasem ciężko uwierzyć.-uśmiecha się ironicznie- Więc ja osobiście nie zamierzam przykładać ręki i nawet sobie nie myśl o jakichś roszczeniach względem nas. Nie interesujesz nas ani ty, ani twoje dziecko.
 -Nie chciałam nic w ten sposób uzyskać, uznałam po prosu, że wypadałoby żeby państwo wiedzieli. To już nie moja sprawa co z tym zrobicie.
 -Cieszę się, że się rozumiemy.-ironizujesz po czym bez słowa wymija cię i rusza przed siebie. Nie mogłaś powiedzieć, że jej słowa cię nie poruszyły. Byłaś osobą, która bardzo przeżywała opinie innych, zwłaszcza taką. Choć nie oczekiwałaś od niej zupełnie niczego, to naprawdę dotknęły cię jej słowa. Ciężko ci było przyjąć do wiadomości fakt, iż ta kobieta naprawdę cię nienawidziła. Przez to nie potrafiłaś sobie znaleźć miejsca i snułaś się po mieszkaniu, analizując to wszystko.
 -Cóż, matka Tedd'a zawsze była wredna, ale nie sądziłem, że aż do tego stopnia.-wzdycha Thomas, który korzystając z chwili wolnego wpadł w odwiedziny
 -Może sobie zasłużyłam?
 -Przestań Phi, jesteś ostatnią osobą na tym świecie, która powinna usłyszeć takie słowa.-starał się podnieść cię na duchu- No dalej, rozchmurz się, wychodzimy.
 Nie byłby sobą, gdyby nie udałoby mu się wyciągnąć z ciebie uśmiechu. Był naprawdę nieliczną osobą, która wiedziała jak do ciebie dotrzeć, gdy miałaś gorsze chwile. Ba, był jedyną osobą, która potrafiła sprawić, że płakałaś ze śmiechu, podczas gdy chwilę temu byłaś kompletnie przybita. Tym razem powodzeniem zakończyła się misja, w czasie której wybraliście się do lodziarni, do której chodziliście jako małe dzieci. Po tej słodkiej przyjemności skorzystaliście z pogody i wybraliście się na spacer. Gdyby ktoś popatrzył na was z boku, zdecydowanie mógłby stwierdzić, iż byliście szczęśliwymi rodzicami. Taki scenariusz na pewno popierałaby Jaimie. Zwłaszcza, że wciąż się łudziła, iż wasza dwójka wyjdzie poza ramy przyjaźni. Naprawdę uwielbiałaś Thomasa i ceniłaś każdą spędzoną z nim chwilę, ale był dla ciebie na tą chwilę tylko i wyłącznie najlepszym przyjacielem.
 -No nie wierzę, kogo ja widzę!
 -Cześć Phil.-witasz się z dawnym kolegą z czasów szkoły średniej
 -Kopę lat, co?-uśmiecha się
 -Zdecydowanie.-odpowiada twój towarzysz- Co tu robisz?
 -Wpadłem na ślub kuzynki.-mówi- Wy rozumiem też wizytacja w starym, poczciwym Wheaton?
 -Tak jakby tu mieszkamy.-śmiejesz się
 -No tak, poza graniem w Europie trzeba mieć jakiś dom.-kiwa głową- Swoją drogą nie jestem nawet zdziwiony, że widzę was dwoje z wózkiem.-uśmiecha się- To było wiadome jeszcze od podstawówki.
 -Nie przesadzajmy.-wtrąca Thomas
 -Ani trochę nie przesadzam, wszyscy wiedzieli, że tak skończycie.-śmieje się- A co u Jaimie?
 Tym sposobem zeszło wam na rozmowie kolejne piętnaście minut. Z całą pewnością konwersacja mogłaby trwać dalej bo Phil był bardzo kontaktowym człowiekiem, jednak Ava musiała o sobie przypomnieć i zmusiła was do pożegnania się ze znajomym. Thomas odprowadził was do domu po czym udał się na spotkanie ze znajomymi. Żadne z was nie zamierzało poprawiać Phila bo nie chcieliście mu tłumaczyć tej całej, dość skomplikowanej sytuacji. Po prostu nie miałaś ochoty wyjaśniać niemal obcym osobom, że byli w błędzie i kto tak naprawdę był ojcem twojego dziecka. Dlatego po prostu puszczałaś to mimo uszu.
 Za parę dni nastąpiła zmiana warty, gdyż Wheaton opuścił Thomas, a z wakacji powrócił twój ojciec z rodziną. Skorzystałaś z ich chęci opieki nad Avą i wybrałaś się do Chiacago, żeby odwiedzić Steph.
 -Przygotowana na trzy szalone imprezy?
 -W zasadzie to nie.-wzruszasz ramionami
 -Naprawdę liczyłaś, że on się rozmyśli?-dopytuje przyjaciółka
 -Po prostu nie rozumiem dlaczego chce zabrać mnie, a nie jakąś ekstra dziewczynę, która mu się podoba?
 -Może to ty nią jesteś?-uśmiecha się- Posłuchaj Sophie, fakt posiadania przez ciebie dziecka nie czyni cię trędowatą i nieatrakcyjną. Jak szłyśmy ulicą to co najmniej czterech facetów się za tobą obejrzało, więc nie gadaj głupot.-kontynuuje swój wywód- Więc przestań narzekać i idziemy na zakupy. W końcu musisz wyglądać jak milion dolarów.-szczerzy się.
 Tak jak powiedziała Steph, tak też uczyniła. Przez następne godziny biegałyście jak szalone po centrach handlowych w poszukiwaniu odpowiednich kreacji. Jako, że wciąż nie do końca zgubiłaś ciążowe kilogramy to szukałaś kreacji rozkloszowanych. Jako, że pierwsza z uroczystości miała odbyć się na Hawajach, wybrałaś kwiecistą i dość dziewczęcą sukienkę. Na kolejne dwie uroczystości postawiłaś na coś bardziej eleganckiego. Postawiłaś na czerwień, pasującą do twojej karnacji. Oczywiście Steph była zachwycona niemal każdą sukienką jaką przymierzałaś, więc ostateczny wybór należał do ciebie. Już dawno nie spędziłaś tak długich godzin w sklepie. I musiałaś przyznać, że naprawdę ci się podobało. Może też dlatego, iż mogłaś się przez chwilę poczuć jak beztroska dwudziestoparolatka.
 W sumie spędziłaś ze Steph cały weekend, po czym wróciłaś do domu. Niebawem ruszały Igrzyska Olimpijskie, więc z całą rodziną szykowaliście się na emocjonujące dni. Jaimie wraz z najbliższymi udała się do Rio de Janeiro, więc było mniejsze prawdopodobieństwo, iż nie dostaniesz przez nią zawału w czasie transmisji. Oczywiście proponowała ci wspólny wyjazd, ale nie mogłaś zapominać, że jesteś matką. Chciałabyś być ze swoim przyjacielem w tak ważnej dla niego chwili, ale nie mogłaś pozwolić by ojciec i Karen wciąż opiekowali się Avą. Zwłaszcza, że niedługo po igrzyskach wybierałaś się na Hawaje. Dlatego też odmówiłaś. Po cichu może i jej zazdrościłaś bo zawsze chciałaś odwiedzić Brazylię, jednak te plany musiały poczekać.
 Igrzyska nie rozpoczęły się po myśli drużyny Thomasa. Dość niespodziewanie przegrali dwa pierwsze mecze z Kanadą i Włochami. Byli w naprawdę wielkich tarapatach jeśli chodziło o awans. Ze ściśniętym gardłem obserwowałaś ich mecz z gospodarzami, który był decydujący. Na całe szczęście wygrali i tym samym rozpoczęli zwycięską drogę do półfinału. Po pokonaniu w grupie Francji i Meksyku w ćwierćfinale dość gładko pokonali Polaków. Kibicowanie naprawdę ci się udzieliło bo w czasie półfinału z Włochami targały tobą naprawdę wielkie emocje. Zwłaszcza, że reprezentacja USA była dosłownie parę piłek od awansu do finału. Nie wierzyłaś własnym oczom, gdy nagle rozpoczął się piąty set. Po końcowym gwizdku sędziego oznajmiającym, iż w finale zagrają Włosi poczułaś się, jakbyś sama właśnie przegrała. Było ci naprawdę przykro, zwłaszcza, że widziałaś smutne i zatroskane twarze zawodników. Wierzyłaś, że się podniosą. Pierwsze dwa sety spotkania o brąz nie zapowiadały przebudzenia, jakie nastąpiło w trzeciej partii. Ponownie byłaś świadkiem tie-breaka. Oczywiście nie było się bez emocji bo w samej końcówce Rosjanie zaczęli odrabiać straty, jednak ostatecznie brązowy medal wywalczyli twoi rodacy. Cieszyłaś się jak małe dziecko, zwłaszcza, że Thomas spełnił swoje marzenie o olimpijskim medalu. Miałaś okazję porozmawiać chwilę z Jaimie, która szalała ze szczęścia na hali Maracanazinho. Nie zapomniała także wysyłać ci dosłownie każdego zdjęcia jakie zrobiła. Nie mogła także pominąć zdjęcia ze swoim bratem, który odebrał już medal. Byłaś z niego naprawdę dumna i cieszyłaś się razem z nim. Dwa dni później wszyscy powrócili do Wheaton.
 -Jestem naprawdę dumna.-mówisz kiedy spotykasz się z Thomasem- To znaczy, obydwie jesteśmy.-uśmiechasz się trzymając na rękach Avę
 -Nawet nie masz pojęcia jak bardzo się cieszę.-mówi wyraźnie zadowolony- Szkoda tylko, że was tam nie było, ale nie zapomniałem o was dziewczyny.-mówi po czym zostajecie obdarowane upominkami z Rio. Ava była niesamowicie ucieszona z pluszaka, ale jeszcze bardziej przypadł jej do gustu medal, który wpadł w jej ręce. Bałaś się, czy aby na pewno go nie uszkodzi, ale Thomas wziął na siebie pełną odpowiedzialność.
 Nim się wszyscy zorientowaliście nadszedł czas na podróż na Hawaje. Z ciężkim sercem zostawiałaś Avę pod opieką dziadków. Naprawdę nie lubiłaś się z nią rozstawać, nawet na chwilę, więc zastanawiałaś się jak wytrwasz cztery dni bez tego małego człowieka.
 W samolocie przypadło ci niechlubne miejsce koło Jaimie, która non stop gadała. Nie było to żadną nowością, ale szczerze mówiąc, nie miałaś ochoty słuchać o tym, jak bardzo podekscytowana była weselem. Oczywiście wpadłaś też w środek konfliktu między Thomasem, a Jaimie. Bowiem ten w końcu dowiedział się, że jego siostra wybiera się na ślub z jego najlepszym kumplem. A fakt ten, nie mógł obejść się bez kłótni. Sama znalazłaś się między młotem, a kowadłem bo z jednej strony przyjaźniłaś się z Jaimie i wiedziałaś o tym fakcie, jednak mimo wieloletniej relacji z Thomasem, nic mu nie powiedziałaś. Naprawdę źle czułaś się z faktem, że był zły. Między innymi na ciebie. Może i mówił, że tak nie jest, ale zbyt dobrze go znałaś.
 -Długo jeszcze będziesz się gniewał?-pytasz
 -Nie wiem.-odpowiada obojętnie
 -Thomas, wiem, że powinnam ci powiedzieć, ale postaw się w mojej sytuacji.-mówisz kiedy siadasz naprzeciwko niego- No dalej, przestań się zachowywać jak obrażona panienka.
 -Obrażona panienka?-powtarza nieco rozbawiony- Phi, jestem wściekły na Jaimie. Nie na ciebie.
 -Naprawdę próbujesz oszukać kobietę, która zna cię niemal całe życie?
 -No dobra, może troszeczkę byłem zły na ciebie, ale wiem jaka jest moja siostra.-przewraca oczami- A teraz w ramach rozejmu chodźmy na plażę.
 Niezbyt się przejęłaś tym, że tak szybko ci wybaczył zatajenie przed nim faktu, iż Jaimie spotykała się z Jamesem. Stwierdziłaś po prostu, iż szkoda było mu marnować chwil na siedzenie w hotelu, gdy za oknem był widok na piękny ocean.
 -Ja dalej nie wierzę, że wykręcili mi taki numer.-kręci z niedowierzaniem głową
 -Miłość nie wybiera.-wzruszasz ramionami
 -Miała kilka miliardów facetów do wyboru, czy to musiał być mój najlepszy kumpel?-jęczy
 -Ale marudzisz.
 -Wiesz co.-staje nagle- Tak w zasadzie to kłamałem. Dalej jestem trochę zły.-dodaje, a już po chwili przerzuca cię sobie przez ramie i niesie w kierunku wody
 -Puść mnie!-piszczysz bo doskonale wiesz, co za chwilę się stanie- Przysięgam, że jeśli wrzucisz mnie do wody to nie pójdę z tobą na żadne wesele i już nigdy więcej się do ciebie nie odezwę!-grozisz mu wciąż wierzgając nogami
 -I tak wiem, że to nieprawda.-śmieje się po czym lądujesz cała w wodzie. W tym momencie miałaś ochotę go udusić. Niewiele myśląc, wykorzystałaś element zaskoczenia i już po chwili także i Thomas wylądował w wodzie. Byłaś na niego zła, że właśnie wyglądałaś jak zmokła kura, jednak jego widok, przemoczonego do suchej nitki troszkę osładzał ci tą chwilę. Dopiero kiedy wyszliście z wody zauważyliście, że zyskaliście całkiem niezły tłum gapiów. Trzeba przyznać, że z brzegu mogło to wyglądać dość komicznie. Zwłaszcza chwila, w której blisko dwumetrowy face ląduje w wodzie, za sprawą niższej o trzydzieści centymetrów dziewczyny.
 -Jak dzieci.-wpadacie na Jaimie- Mnie też za karę będziesz próbował utopić?
 -Nie.-odpowiada beznamiętnie po czym ją wymija
 -O Tommy, daj spokój, pogadaj ze mną!-wrzeszczy Jaimie- Phi, pomóż mi. Jesteś jedyną osobą, która może do niego dotrzeć.
 -O nie Jaimie, narobiłaś zamieszania to teraz sama to napraw. Mnie już i tak wystarczająco w to wplątałaś.-odpowiadasz przyjaciółce po czym wracasz do hotelu. Tam spotykasz braci Shoji ze swoimi partnerkami. Niemal natychmiast dostrzegają związek między twoimi aktualnym wyglądem, a Thomasem, który chwilę wcześniej wyglądał podobnie. Po doprowadzeniu się do ładu i porządku korzystasz z ich zaproszenia i spędzasz całkiem sympatycznie wieczór z Megan i Sydney. Już o poranku rozpoczyna się akcja pod tytułem "ślub Micah i Brooke". Jaimie wpada do ciebie już o ósmej i zaciąga cię do siebie. Tym oto sposobem robisz za stylistkę, makijażystkę i fryzjerkę w jednym. Kiedy panna Jaeschke jest wreszcie zadowolona ze swojego wyglądu i zyskuje aprobatę Jamesa, który zjawił się chwilę wcześniej, zajmujesz się sobą. Nie siląc się na żadne przesadne wariacje w makijażu, czy fryzurze, stawiasz na delikatny makijaż i fale na włosach.
 -O ile dolców się założysz, że mój brat nie będzie mógł przestać na ciebie patrzeć?-szturcha cię Jaimie, kiedy schodzicie na dół
 -Głupia jesteś.-przewracasz oczami po czym udajecie się do holu. W nim roiło się już od gości weselnych przyodzianych w kreacje z hawajskimi motywami. Nie zabrakło wśród nich oczywiście siatkarzy, więc dopiero po chwili udało wam się przepchnąć do Jamesa i Thomasa. Ci na szczęście doszli wyraźnie do porozumienia bo w dobrych nastrojach toczyli rozmowę o życiu w Europie. Dopiero po chwili od waszego przybycia zauważyli waszą obecność. Jaimie miała chyba rację, bo Thomas patrzył na ciebie zdecydowanie zbyt długo. A musiałaś przyznać, było to dla ciebie nieco krępujące.
 -Pięknie wyglądasz Sophie.-mówi nieco ciszej
 -Ha, mówiłam!-wykrzykuje nagle Jaimie- Wisisz mi zakupy.
 -Nie zakładałam się z tobą o nic głupku.-prychasz patrząc na nią złowrogo.
 Nie było jednak zbyt wiele czasu na pogaduszki bo wszyscy zebrani goście udali się w kierunku miejsca, gdzie miała odbyć się uroczystość. A ta, trzeba było przyznać, że była absolutnie piękna. Przez chwilę sama byłaś naprawdę wzruszona. Było widać jak bardzo kocha się tych dwoje. Z resztą jak każda dziewczynka marzyłaś o takiej właśnie chwili i w tym momencie dotarło do ciebie, że te dziecięce pragnienia wcale nie umarły wraz z odejściem Tedd'a.

~*~
Wiem, że dalej gonię z akcją, ale tak mi się to rozlazło, że lada moment będzie dwadzieścia epizodów i
 dalej nic nie będzie wiadomo xD Dlatego musiałam zastosować przyśpieszenie, przecież nic
 nie może wiecznie trwać ;)
Wybaczcie jeżeli jeszcze nie dotarłam
na wasze blogi, ale aktualnie jestem w fazie "przeprowadzka" i ostatnimi dniami jestem dość mocno zakręcona. Obiecuję, że jak już tylko się ogarnę, to do Was wpadnę.
Ściskam ♥

sobota, 17 września 2016

#czternaście.


 Szczerze powiedziawszy miałaś ochotę udusić w tym momencie Jaimie i byłaś naprawdę bliska realizacji tego planu. Dlaczego? Bo panikowała zdecydowanie za bardzo. Oczywiście rozumiałaś powagę sytuacji i nie dziwiłaś się zdenerwowaniu przyjaciółki, ale nie aż takiemu. To ty miałaś za parę chwil rodzić, nie ona. A jej ogromne zdenerwowanie i panika siłą rzeczy zaczęły się udzielać także i tobie. 
 -Jaimie, siedź cicho i się uspokój, nie potrzebnie denerwujesz Sophie.-do akcji wkroczyła jej matka- Pośpiesz się, tylko w granicach zdrowego rozsądku, pamiętaj, że wieziesz z tyłu trzy osoby.-instruowała ją- Sophie, spokojnie, wdech i wydech, nic wielkiego się nie dzieje.-starała się cię uspokoić, co musiałaś przyznać, że działało, w końcu była doświadczoną pielęgniarką i przeżyła niejedną taką sytuację. Chyba tylko dzięki jej chłodnej głowie nie urodziłaś na tylnym siedzeniu bo w chwili w której przekroczyłaś próg oddziału położniczego, twoje skurcze były już naprawdę częste. Nie trzeba było być lekarzem, żeby stwierdzić, że trzeba było niezwłocznie zabrać cię na salę porodową. Zwłaszcza, że w końcu odeszły ci wody.
 Tym sposobem rozpoczęły się prawdopodobnie najdłuższe godziny twojego życia. Pierwsze dwie ciągnęły się w nieskończoność. A już po ich upływie byłaś naprawdę zmęczona. Posłusznie wysłuchiwałaś wszystkich poleceń lekarza i położnej, ale twoja córka za nic nie śpieszyła się z przyjściem na świat. 
 -Bardzo dobrze ci idzie kochana, tak dalej.-motywowała cię pielęgniarka
 -Jak tak dalej pójdzie to ona nie urodzi się do przyszłego roku.-jęczałaś
 -To nie gadaj, tylko przyj.-żartował lekarz, a ty miałaś ochotę zabić go wzrokiem. W ciągu następnych kilku godzin wrzeszczałaś i płakałaś chyba więcej razy niż w ciągu całego swojego życia. Wbrew wszystkim zapewnieniom we wszelkich poradnikach i magazynach dla przyszłych matek, wcale nie czułaś jakby to była najpiękniejsza chwila w twoim życiu. Gotowa byłaś oddać wszystkie pieniądze tego świata, żeby poród wreszcie się skończył. Byłaś kompletnie wykończona, na zupełnym skraju wyczerpania. Nie wiedziałaś jak długo jeszcze dasz radę kontynuować wykonywanie poleceń położnej. I czy w ogóle dasz.
-Sophie, jeszcze tylko raz i będzie po wszystkim. Obiecuję.-starała się wykrzesać z ciebie resztki energii- Wiem, że jesteś wykończona, ale musisz to zrobić i w końcu będziesz mogła odpocząć.
 Nie poszło wcale tak szybko i przyjemnie jak mówiła pielęgniarka. Nie miałaś już kompletnie siły. Marzyłaś jedynie o tym, by ten wysiłek w końcu się skończył i Ava była już na świecie. Nie byłaś pewna ile godzin ci to zajęło, co najmniej dziesięć z pewnością, ale w końcu poczułaś ulgę. Wreszcie usłyszałaś płacz i ujrzałaś swoje maleństwo. Wtedy całe napięcie z ciebie zeszło i poczułaś jak kończyny odmawiają ci współpracy.
 -Gratuluję pani Richards, ma pani zdrową córkę.-uśmiecha się lekarz- Czy mam zawołać kogoś z rodziny?
 -Nie, potrzebuję chwili.. oddechu.-odpowiadasz zgodnie z prawdą, a już po chwili pielęgniarka podała ci tego małego uparciucha, któremu niezbyt śpieszyło się na świat. Kiedy spojrzałaś na nią, łzy momentalnie popłynęły po twoich policzkach strumieniami. Nie tylko cieszyłaś się, że była cała i zdrowa na świecie. Żałowałaś, że w tej chwili nie ma z tobą Tedd'a. Dopiero teraz dotarło do ciebie, że nigdy nie zobaczy swojej córki, a Ava nigdy nie spotka swojego taty. Pewnie rozkleiłabyś się na dobre, gdyby nie pielęgniarka, która zabrała dziecko, a tobie pomogła w zamianie łóżka na nieco bardziej wygodne. Byłaś tak osłabiona, że o mało nie straciłaś przy tym równowagi. Kiedy wreszcie mogłaś się położyć, miałaś ochotę zasnąć i spać przez następny tydzień. Bolał cię niemal każdy centymetr ciała. Mimo to zmusiłaś się do podniesienia się do pozycji siedzącej. Wiedziałaś, że pomimo potwornego zmęczenia, musiałaś zobaczyć się z bliskimi, którzy prawdopodobnie oczekiwali na wizytę.
 -Och Sophie, jesteśmy z ciebie bardzo dumni.-twój ojciec rzucił niezwykle oklepanym tekstem. Widział twoje zmęczenie, więc wraz z Karen spędzili z tobą i Avą dosłownie kilka minut po czym przyszła kolej na kolejną wizytę. Spodziewałaś się, że lada moment ujrzysz w progu Jaimie, ale na pewno nie tego, że pojawi się w asyście swojego brata i Stephanie. Szczerze mówiąc, to kompletnie zapomniałaś, że miał dzisiaj wrócić do domu. 
 -Dłużej się nie dało, co?-mówi na wstępie Jaimie
 -Wybacz, uwijałam się jak mogłam.
 -Szesnaście godzin to niezły wynik.-kiwa głową
 -Co?
 -Żartowałam, dwanaście i pół.-szczerzy się.
 Tak naprawdę nie zdawałaś sobie sprawy, że trwało to aż tak długo. Owszem, miałaś momentami wrażenie, że spędziłaś na sali porodowej całą wieczność, aczkolwiek orientacyjnie obstawiałaś do maksymalnie dziesięciu godzin. Oznaczało to, iż aktualnie było już po północy, a ci ludzie naprawdę czekali prawie trzynaście godzin żeby się z tobą zobaczyć.
 Szczerze powiedziawszy to nie za bardzo kontaktowałaś. Dochodziło do ciebie co trzecie słowo Jaimie, ogromne zmęczenie dawało o sobie znać. Na całe szczęście twoi towarzysze byli w stanie to dostrzec i opuścili salę. Pielęgniarki pozwoliły ci zregenerować siły i na tę noc przygarnęły pod swoją opiekę twoją córkę.
 Oczywiście nie spałaś do południa. Musiałaś przejść kontrolę, czy aby na pewno wszystko było z tobą w porządku, po czym położna przedstawiła ci jak prawidłowo przewijać, ubierać i nosić małą. Musiałaś przyznać, że była to naprawdę przydatna wiedza, bo szczerze bałaś się czy nie zrobisz Avie krzywdy przy jakimś niekontrolowanym ruchu. Na całe szczęście, jak powiedziała położna nie było raczej takiej możliwości, co cię bardzo uspokoiło.
 -Ale ona jest śliczna.-mówi Stephanie, gdy odwiedza cię w okolicach południa- To normalne, że ona ma tyle włosów?
 -Chyba tak, z tego co pamiętam ze zdjęć, też tyle miałam.-odpowiadasz jej
 -A ty jak się czujesz?-pyta z wyraźną troską w głosie
 -Lepiej, trochę odpoczęłam, aczkolwiek dalej jestem jeszcze trochę obolała.
 -W niecałą dobę po porodzie i tak wyglądasz kwitnąco, widziałam na oddziałowym korytarzu bardziej zmarnowane kobiety.-chichocze
 -Uważaj bo uwierzę.-przewracasz oczami. Steph nie spędziła z wami za wiele czasu bo musiała uciekać na uczelnię, więc następne godziny spędziłaś sam na sam z córką. Późnym popołudniem wpadł do ciebie ojciec z Karen. Tak naprawdę sama nie wiesz kiedy zleciał ten dzień. Nim się zorientowałaś, twoja córka miała już dwa dni. Kolejną jej dobę na świecie rozpoczęłyście od bacznej nauki kompania. Co prawda miałaś wrażenie, że zaraz zaśniesz bo Ava wstawała cztery razy w nocy, jednak pielęgniarki twierdziły, że jest wyjątkowo spokojnym dzieckiem. Kiedy wróciłaś z małą do sali, czekała na was niespodziewany gość.
 -Musiałem odespać zmianę czasu.-tłumaczy się
 -Przecież nic nie mówię.-wzruszasz ramionami i przenosisz wzrok na śpiącą Avę
 -Po prostu uznałem, że lepiej będzie sprostować.-odpowiada- Jest do ciebie podobna.-dodaje po chwili- Ma tak samo zadarty nos.
 -Nie mam zadartego nosa.
 -Masz.-śmieje się cicho- Ma nawet taką samą minę jak się denerwuje.-dodaje widząc grymas na twarzy Avy
 -Nie musisz mnie już tak "komplementować".
 -Spokojnie, tak tylko się droczę.-patrzy na ciebie- Hej Phi, co jest?-pyta widząc twoją minę
 -Sama nie wiem.-wzdychasz ciężko- Chyba dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak ciężko mi będzie samej poradzić sobie z wychowaniem dziecka. Wiem jak to jest dorastać bez jednego z rodziców i po prostu...-przygryzasz wargę- Żałuję, że go tu nie ma. Powinien tu być.-dodajesz nieco ciszej
 -Nie jesteś sama i nigdy nie będziesz.-mówi- Wiem, że chciałabyś żeby Ava miała ojca i żadne z nas jej go nie zastąpi, ale wiesz, że zawsze ci pomożemy jak tylko będziemy potrafili. Z resztą jestem pewny, że Tedd nie pozwoli żeby jego dwie ukochane dziewczyny były same.-zamyka cię w objęciu- Masz cudowną córkę Sophie i wiem, że będzie tak samo fenomenalną kobietą jak jej mama.-uśmiecha się nieśmiało, a ty w tym momencie możesz jedynie dziękować losowi, że blisko szesnaście lat temu postawił ci go na drodze. Gdyby nie on i jego obecność w ostatnich ciężkich dla ciebie miesiącach, chyba byś nie przetrwała. Miałaś wokół siebie naprawdę wielu wspaniałych ludzi, ale chyba tylko Thomas potrafił być dla ciebie wsparciem i motywacją w naprawdę trudnym okresie w życiu. Nie to, że nie doceniałaś obecności pozostałych. Po prostu znał cię na tyle dobrze, że tylko on mógł wyciągnąć cię z otchłani bólu i rozpaczy po stracie Tedd'a. Słowa chyba nie mogły wyrazić tego, jak bardzo mu wdzięczna byłaś.
 W szpitalu spędziłyście w sumie trzy dni. Naprawdę nie mogłaś się doczekać, aby choć chwilę odpocząć we własnym łóżku. Nie mogłaś niestety tego szybko uczynić, bo w domu spotkałaś cały komitet powitalny na czele z Jaimie. Chyba nigdy nie widziałaś, aby w jednym pomieszczeniu było tyle balonów i koloru różowego. Nie trzeba było wskazywać palcem pomysłodawcy tego przedsięwzięcia.
 -Jaka ona jest mała.-szepcze Jaimie kiedy trzyma na rękach Avę- Na pewno nic jej nie zrobię?
 -Jaimie uspokój się, dziecko nie jest z porcelany.-odpowiadasz jej
 -To strasznie stresujące.-ściąga brwi- To co, zmiana warty?-pyta nagle i niemal wciska Avę w ręce nieco zaskoczonego Thomasa. Musiałaś przyznać, że wyglądał całkiem uroczo z takim maleństwem na rękach. A co najważniejsze, nie panikował tak jak jego siostra, choć naprawdę mógłby. Patrzyłaś na niego jak urzeczona, dopóki nie poczułaś na sobie palącego wzroku Jaimie. Za dobrze ją znałaś, by wiedzieć co właśnie miała w głowie. Jednak nie byłaś gotowa, żeby to rozważać. Jeszcze nie.
 Pierwszy tydzień w domu był naprawdę ciężki. Pomimo pomocy Karen, która zostawała czasami także na noc żeby cię trochę odciążyć, naprawdę byłaś zmęczona. Wiedziałaś, że jeszcze długa droga przed tobą, jednak czasem potrafiłaś zasnąć równocześnie z Avą. Po upływie kolejnego tygodnia było to normą. Dziękowałaś opatrzności za tak opiekuńczych bliskich bo gdyby nie oni, twoja lodówka świeciłaby pustkami, mieszkanie zarosłoby brudem, a sama byś zapominała o jedzeniu.
 -Karen, bez ciebie bym chyba zginęła.-mówisz, gdy ta wchodzi do twojego mieszkania z nową dostawą zakupów spożywczych
 -Daj spokój skarbie.-uśmiecha się- A teraz się zbieraj,ja przypilnuję małej, pora na spacer!
 Tym sposobem opuściłaś dom pierwszy raz od naprawdę paru ładnych dni. Ava akurat usnęła po jedzeniu, więc mogłaś się napawać chwilą. Trwało to oczywiście do czasu. W parku spotkałyście bowiem osobę, o której istnieniu w zasadzie już prawie zapomniałaś.
 -Carol.-rzucasz chłodno
 -Och Sophie, nie wiedziałam, że urodziłaś.-udaje zaskoczoną
 -Cóż, gdybyś się interesowała własną córką, to wiedziałabyś takie rzeczy.-rzucasz
 -Mogę chociaż wiedzieć czy mam wnuczkę czy wnuczka?
 -Wcześniej nie paliłaś się do bycia babcią, wyrzekłaś się mnie nazywając puszczalską dziwką, naprawdę uważasz, że mam ochotę z tobą rozmawiać jakby nic się nie stało?-denerwujesz się
 -Myślę, że to nie najlepszy moment na takie burzliwe rozmowy. Zwłaszcza przy dziecku.-wtrąca Karen- Do pewnych rzeczy trzeba dorosnąć, prawda?-patrzy na Carol, po czym po prostu bez słowa ją mijacie. Byłaś zbyt poruszona tym spotkaniem by w ogóle o nim mówić. Karen musiała to zauważyć bo nie zaczynała tematu. Widziałaś z resztą, że i ona była naprawdę zła. Szczerze mówiąc, nie dziwiłaś się jej. Karen była dla ciebie jak prawdziwa matka i to ona zasłużyła na to, by pewnego dnia usłyszeć z ust Avy słowo "babcia".
 W kolejnych dniach Karen wróciła do pracy, więc w głównej mierze pozostałaś sama na polu bitwy. Oczywiście wraz z ojcem zaglądali do ciebie regularnie, tak samo jak Jaimie i Steph, które mimo nawału obowiązków związanych z uczelnią naprawdę starały się cię wspierać.
 -To kiedy lecisz do Rio?-witasz Thomasa
 -Widzę, że wieści w tej rodzinie rozchodzą się naprawdę szybko.-śmieje się- Jeszcze nie wiem.
 -Jestem z ciebie naprawdę dumna.
 -Jeszcze nie ma z czego, jak pojadę tam i wrócę z medalem, wtedy możesz być dumna.-uśmiecha się nieśmiało
 -W to nie wątpimy, prawda bekso?-przenosisz wzrok na córkę, która tej nocy nie spała zbyt dobrze i marudziła od samego rana
 -Póki jestem mogę dać się wykorzystać i jakoś się nią zająć, a ty sobie trochę odsapniesz i te sprawy. Tak tylko proponuję.-mówi
 -Z chęcią skorzystam, zwłaszcza, że dzisiaj trzymam ją non stop na rękach bo ma słaby dzień.-krzywisz się po czym przekazujesz ją Thomasowi i niemal pędem gnasz do łazienki. Potrzebowałaś spędzić tam dobrych parę minut, bez nasłuchiwania co minutę czy Ava nie płaczę. Oczywiście robiłaś to, ale nie z taką gorliwością, jak gdy byłyście same. Według swoich obliczeń spędziłaś w łazience około kilkunastu minut i nie słyszałaś ani jednego jęku czy żali swojej córki. Korzystając z tej chwili uporządkowałaś nieco w kuchni i sypialni.
 -Może jednak zrezygnujesz z kariery i zostaniesz moją nianią?-mówisz kiedy stajesz w progu salonu i widzisz Avę pogrążoną we śnie
 -Rozważę tą propozycję.-kiwa głową po czym znika na chwilę z twojego pola widzenia i wędruje w kierunku pokoju Avy. Po chwili wraca do salonu i siada obok ciebie.
 -Naprawdę nie chce mi się wierzyć, że wcześniej nie miałeś do czynienia z dziećmi.-kręcisz głową- Chyba ja sama nie potrafię jej tak szybko uśpić.
-Ostatnie dzieci jakie urodziły się u nas w rodzinie trzymałem może minutę na rękach dopóki nie zaczęły płakać.-śmieje się
 -Tym bardziej jestem pełna podziwu.-kiwasz głową
 -W końcu obiecałem ci, że ci pomogę, tak?-patrzy na ciebie
 -Gdyby wszyscy faceci na tym świecie byli tacy jak ty, żyłoby się zdecydowanie lepiej na tej planecie.-mówisz rozbawiona
 -Apropos facetów, mam do ciebie sprawę, a w zasadzie to trzy.
 -Wiedziałam, że ta przysługa ma jakąś cenę.-śmiejesz się
 -Coś za coś.-szczerzy się- Cóż, byłaś kiedyś na Hawajach?
 -Ostatni raz jak byłam jeszcze w podstawówce.-odpowiadasz zgodnie z prawdą- Nie planuję aktualnie wakacji.-dodajesz niemal natychmiast
 -Ja też nie.-uśmiecha się tajemniczo- A co powiedziałabyś na Hawaje pod koniec sierpnia, potem kalifornijskie klimaty, a na koniec w październiku Chicago?
 -Może tak jaśniej?
 -Mam zaproszenia na trzy wesela i chciałbym żebyś ze mną poszła.-odpowiada
 -Ja?-dopytujesz- Czy ty naprawdę nie masz jakichś ładnych koleżanek albo dziewczyny o której nie wiem, z którą mógłbyś się pobawić?
 -Mam ładne koleżanki, właśnie jedną o to pytam.
 -Serio mówisz?-wciąż nie wierzysz w jego propozycję
 -Bardzo serio.-kiwa głową- No dalej Phi, kiedy ostatnio gdzieś ze mną byłaś?
 -Eee na studniówce?
 -Dawno temu.-śmieje się- Z resztą wtedy Tedd nas obydwoje wyrolował, więc nie mieliśmy wyjścia, byliśmy na siebie skazani.
 -No tak. Daisy Spencer i jej tapeta nas do tego zmusiły.
 -Cieszę się, że mnie wystawiła i poszła z Tedd'em.-mówi
 -Czemu?
 -Bo z tobą bawiłem się sto razy lepiej.-uśmiecha się- Więc zgódź się i nie szukaj wymówek w postaci Avy, jestem pewny, że znajdziesz całe grono opiekunek.
 -No dobra Jaeschke, zgadzam się bo zabrałeś mi wszystkie argumenty.-śmiejesz się- Ale jeszcze przemyśl, czy nie wolisz kogoś innego, nie obrażę się.
 -Nie muszę.-szczerzy się, a ty mimo to wciąż nie jesteś przekonana. Ciężko ci było uwierzyć, że taki facet jak on nie miał z kim iść na wesele i że spośród na pewno bardzo licznego grona kandydatek, wybrał akurat ciebie. Nie wiedziałaś co do końca nim kierowało, ale chyba nawet się cieszyłaś. Naprawdę potrzebowałaś chwili oddechu bo ostatnie miesiące były totalnym rollercoasterem. Jednak na ten moment skupiałaś się na Avie, która właśnie domagała się jedzenia.

~*~
Musicie się przyzwyczaić, iż przez najbliższe rozdziały będę nieco podganiać akcję.
Co do samych wydarzeń w rozdziale muszę stwierdzić, iż się dzieje. Nieprawdaż? ;)
No i przepraszam za obsuwę, ale powoli przymierzam się do wyprowadzki
i latam jak szalona po mieście w celu uzupełnieniu braków :)

czwartek, 8 września 2016

#trzynaście.

#muzyka

  Miałaś wrażenie, że odkąd byłaś w ciąży, czas upływał zdecydowanie szybciej. Nie tylko widziałaś to w zmieniającej się za oknem pogodzie czy stale zwiększającym swoje gabaryty brzuchu.Widziałaś to  po zmieniających się w zastraszającym tempie kartkach z kalendarza oznajmiających, że już za chwilę wracasz do domu. Musiałaś przyznać, że ta szalona podróż z Jaimie była naprawdę udana. Spędziłaś w spokoju trzy tygodnie. Cóż, we względnym spokoju bo twoja towarzyszka nie mogła dalej przeżyć zaręczyn swojego starszego brata, co uważałaś za absurdalne. W ciągu tych trzech tygodni udało ci się także co nieco zobaczyć, pomimo panującej za oknem zimy. Miałaś też przyjemność poznać paru nowych znajomych. W tym kilka partnerek siatkarzy, bo Krystal nie chciała słyszeć słów odmowy kiedy tylko was zapraszała.
  Przede wszystkim mogłaś spędzić kilka chwil ze swoim najlepszym przyjacielem. Pomimo dość napiętego terminarza gier, był dosłownie na każde wasze skinienie, zwłaszcza twoje. Naprawdę ci go brakowało, a te trzy tygodnie spędzone w Rzeszowie były naprawdę świetnym czasem. W duchu cieszyłaś się, że Jaimie była na tyle szalona żeby nie pytać cię o zdanie i po prostu kazać ci ze sobą jechać. Gdyby nie ona, pewnie umarłabyś w samotności z nudów w Wheaton. Bo aktualnie twoi znajomi zajęci byli egzaminami na studiach. Tym bardziej nie miałaś pojęcia co tu robiła Jaimie,jednak postanowiłaś jej nie drażnić.
 -Dlaczego tak bardzo się wkurzyłaś?-pytasz w końcu przyjaciółkę
 -Po prostu zawsze byliśmy z Jamesem zawsze blisko i czuję się.. pominięta.-wzdycha
 -Czasem trzeba przyjąć to, że ci bliscy nam ludzie w końcu założą rodziny i nie będziemy ich centrum wszechświata.
 -Wiem, ale ja muszę to sama przetrawić. Na spokojnie.
 -Tylko nikogo nie morduj, ok?
 -Postaram się, ale jeśli w najbliższym czasie dostanę od któregoś z moich wspaniałych braci kolejną taką wiadomość to uduszę. Słyszałeś?-kieruje swoje słowa w kierunku bliźniaka, który wydawał się być niezbyt zainteresowany waszą rozmową
 -Co?
 -Sophie rodzi.
 -CO.-powtórzył z przerażeniem i spojrzał na ciebie
 -Nic, chciałam tylko sprawdzić, czy mnie słuchasz.-prycha
 -Przez ostatnie dwadzieścia trzy lata nauczyłem się już ignorować twoje wielogodzinne wywody.
 -Jesteś jeszcze gorszy od Jason'a.-lamentuje- Sophie, pomóż?
 -Nie? To nie mój brat i to nie ja mam problemy egzystencjalne.-wzruszasz ramionami
 -Nie lubię was.-zainscenizowała wielkiego focha po czym zniknęła z pola widzenia. Już po chwili można było usłyszeć, iż rozpoczęła konwersację z innym osobnikiem. Jaimie nie należała do osób skrytych, ale przez dłuższą chwilę nie domyśliłaś się, że coś kombinowała. Dopiero tajemnicze rozmowy w czasie waszego pobytu w Polsce podsunęły ci to rozwiązanie. Zbyt długo ją znałaś, a do tego nie była ona królową dyskrecji, więc wiedziałaś kim jest jej obiekt zainteresowań.
 -Jeśli on właśnie podrywa jednego z moich kumpli to dopiero zobaczy co to gniew.
 -Dlaczego?
 -Nie podbiera się bratu kumpli.-odpowiada- Z resztą chyba nie powinna robić z tego takiej tajemnicy, a im dłużej to ukrywa, tym bardziej naraża się na focha.
 -Po prostu jej spytaj.-doradzasz mu
 -Już próbowałem.
 -Jak wielu kumpli bierzesz pod uwagę?
 -Ben, James, Aaron, Mike, Max, Steve?-wymienia- Zaraz, ty na pewno wiesz.
 -Nie mam bladego pojęcia!-bronisz się
 -Phi, patrz mi prosto w oczy i powiedz, że nie wiesz.
 -Oficjalnie nic nie wiem.-przygryzasz wargę
 -Nieoficjalnie?
 -Pogadaj z siostrą, pamiętaj, że jestem w ciąży i nie można mnie denerwować.-szczerzysz się
 -Dogadaj się z kobietą.-przewraca teatralnie oczami
 Gdy Thomas opuścił mieszkanie i udał się na trening, postanowiłaś wreszcie potwierdzić swoje przypuszczenia. Jaimie była ostatnią osobą, która potrafiła trzymać język za zębami, więc dość szybko otrzymałaś potwierdzenie swoich przypuszczeń. Skazałaś się też przez to na półtoragodzinny wywód na temat James'a, jednego z dobrych przyjaciół Thomasa. Znałaś go i uważałaś go za naprawdę fajnego chłopaka, jednak nie byłaś do końca pewna, czy Jaimie nie zagada go na śmierć. Wyglądała na bardzo przejętą całą sprawą, choć z tego co powiedziała, oficjalnie nie byli razem. Narzekała na to, że studiował na drugim końcu kraju,a od jesieni przeprowadzał się do Włoch, gdyż podobnie jak jej brat, grał w siatkówkę. Koniec końców, zagroziła ci, że jeśli piśniesz chociażby słówko Thomasowi, to bez twojej wiedzy przebukuje ci bilet na Sri Lankę w jedną stronę. Biorąc pod uwagę jej temperament, była absolutnie gotowa to zrobić. Dlatego też przysięgłaś milczeć.
 -Więc kiedy dokładnie masz termin?-pyta Thomas
 -Coś między dwudziestym trzecim, a dwudziestym piątym kwietnia.-odpowiadasz dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że to już za nieco ponad dwa i pół miesiąca.
 -Kurde, wtedy są mecze o medale w lidze.
 -I czym się przejmujesz? To nie ty będziesz rodził.-śmiejesz się
 -Dzięki Bogu.-wtóruje ci- Ale chciałbym być na miejscu w tak podniosłej chwili.
 -Wybacz, ale to nie do mnie z tymi pretensjami, mam najmniej do powiedzenia w tej kwestii.-klepiesz się po brzuchu.
 Nieubłaganie zbliżał się czas powrotu do domu. Musiałaś przyznać, że nie spodziewałaś się, że spędzisz tu tak miło czas. Na pewno swoje robiła możliwość spędzenia czasu z najlepszym przyjacielem, jednak wiedziałaś, że pora wracać. Chcąc, nie chcąc, co raz bardziej zbliżałaś się do terminu. Twój brzuch stale zwiększał swoje gabaryty, Ava co raz bardziej się wierciła, a ty czułaś się jak największy grubas tego świata. Poza tym musiałaś odpowiednio przygotować się na tą wielką rewolucję w swoim życiu. Oczywiście mogłaś w tym wypadku liczyć na wsparcie swoich najbliższych, którzy w ferworze zakupowego szaleństwa, potrafili ofiarowywać ci absolutną tonę wszelkich akcesoriów związanych z małymi dziećmi. Jaimie nie mogła odmówić sobie, aby nie wcisnąć ci kilku uroczych ubranek z Polski. Tym sposobem twoja walizka ważyła chyba całą tonę i już widziałaś te grube dolary za nadbagaż na lotnisku.
 -Smutno mi będzie bez was.-mówi Thomas kiedy spędzacie wasz ostatni wieczór w Europie
 -Nie będzie ci miał kto ugotować, posprzątać chałupy i wyprać śmierdzących skarpet?-pyta Jaimie
 -Tak, o to mi głównie chodzi.-odpowiada rozbawiony
 -Jak dasz jakieś ogłoszenie to jestem pewna, że jakaś napalona fanka ci to wszystko zrobi za pół darmo.
 -Fanka? Napalona?
 -Chyba mi nie chcesz powiedzieć, że nie zauważyłeś tej gromady piszczących na twój widok fanek?-dopytuje- Ostatnio jak byliśmy w tym centrum handlowym to prawie zemdlały jak cię zobaczyły.
 -Nie zwracam na to raczej uwagi.-wzrusza obojętnie ramionami
 -Masz dziewczynę?-pyta bez ogródek
 -Jakbym miał to byś tu raczej nie siedziała.-mówi rozbawiony
 -To co z tobą nie tak? Wy faceci raczej jaracie się takimi rzeczami.-kontynuuje- A może ty wiesz, jesteś.. gejem?-po jej kolejnym pytaniu nie wytrzymałaś i wybuchnęłaś niepohamowanym śmiechem. Siedzący obok ciebie Thomas o mało nie popłakał się ze śmiechu.
-Jaimie, zapewniam cię, że zdecydowanie bardziej wolę kobiety.-odpowiada w końcu siostrze- Skąd w ogóle taki pomysł?
-Może stąd, że większość facetów w twoim wieku ma dziewczyny, a niektórzy twoi znajomi z kadry mają nawet narzeczone.
 -Nie mam trzydziestu lat, tylko niecałe dwadzieścia trzy. Nie widzę problemu w tym, że jestem sam.-odpowiada ze stoickim spokojem- Popatrz na takiego Matta Andersona, dalej jest sam, a jest od nas sześć lat starszy.
 -CO, MATT JEST SINGLEM?-powtarza- Jest jednak jakaś sprawiedliwość na tym świecie.-klasnęła w dłonie- Skoro facet 11/10 jest sam, to jest dla nas nadzieja Sophie.
 -I co niby mam ci powiedzieć?-ściągasz brwi
 -No 11/10 czy raczej 12/10?
 -Cóż, nie czuję się zbyt komfortowo z ocenianiem kumpla z kadry Thomasa przy nim.
 -Daj spokój sztywniaro, a może on ci się nie podoba?
 -Raczej nie należy do brzydkich, jeśli już musisz wiedzieć.
 -Czy ja muszę tego słuchać?-jęczy jedyny przedstawiciel płci męskiej w tym gronie
 -Spoko, na Final Four przylatują rodzice, wtedy się nasłuchasz o wszystkich członkach rodziny za wszystkie czasy.-chichocze.
  Noc minęła niezwykle szybko, gdyż czekała was pobudka już o szóstej rano. Godzinę później byłyście już w drodze na lotnisko. O dziwo nie musiałyście zbyt długo czekać na swój lot. Po pożegnaniu z Thomasem udałyście się na odprawę i kilka chwil po dziesiątej unosiłyście się już w przestworzach. Ponad jedenaście godzin w samolocie było dość wyczerpujące. Zwłaszcza dla kobiety w blisko siódmym miesiącu ciąży. Kiedy wreszcie dotarłyście do Chicago, było dopiero południe. Byłaś tak zmęczona, że jedyne o czym marzyłaś to sen. Jednak czekała cię jeszcze jedna atrakcja w domu. Mianowicie twoi najbliżsi postanowili wziąć sprawy w swoje ręce i zastałaś już urządzony dziecięcy pokój. Miałaś ochotę wyściskać ich wszystkich w ramach podzięki, jednak zdecydowanie pokonał cię sen.
 Sama nie wiesz kiedy minął miesiąc od twojego powrotu do Wheaton. Czas gnał tak szybko, że lada dzień miałaś zacząć już ósmy miesiąc ciąży. A co się z tym wiązało, byłaś co raz bliżej rozwiązania.
 -Co powiedział lekarz?-dopytuje Stephanie
 -Że wszystko jest w jak najlepszym porządku, co do terminu powiedział, że nie zdziwi się jak przechodzę.
 -Jesteś po prostu stworzona do rodzenia dzieci.-chichocze
 -Mi nie jest do śmiechu. Boję się porodu.-krzywisz się
 -Nie wymienię się z tobą swoimi doświadczeniami, ale chyba powinno pójść dobrze.
 -Jak czekałam na wizytę siedziała obok mnie kobieta, która mówiła, że swoje pierwsze dziecko rodziła prawie dwadzieścia siedem godzin.
 -Auć.
 -Dokładnie.-wzdychasz- Nie dość, że przez dziewięć miesięcy chodzisz gruba jak wieloryb, masz rozstępy, boli cię kręgosłup i nie jesteś w stanie sama zawiązać butów, to jeszcze musisz przez kilkanaście godzin konać w bólach żeby urodzić dziecko. W tej chwili zdecydowanie wolałabym być facetem.
 -W tej chwili to przemawiają przez ciebie hormony.-trafnie zauważa Stephanie- Dasz radę Soph, dzielna z ciebie kobieta.
 -Łatwo ci mówić.
 -Popatrz na to z innej strony, jak będziesz mieć czterdzieści lat, Ava będzie już prawie pełnoletnia. A znając życie, moje dzieci będą w fazie kup i pieluch.-chichocze
 -Nie pocieszasz mnie.-marudzisz
 -Nie dramatyzuj, jak będziesz już po będziesz zdecydowanie inaczej mówić.
  Po przekroczeniu progu ósmego miesiąca stałymi gośćmi w twoich skromnych progach byli twój ojciec, Karen, Stephanie i Jaimie. Po drodze wpadło także parę koleżanek z uczelni, więc naprawdę nie mogłaś narzekać na nudę. Nieocenionym bankiem wiedzy była dla ciebie oczywiście Karen, która już ci zapowiedziała, że przez pierwszych kilka dni będzie ci pomagać z Avą. Nie odmawiałaś, bo szczerze powiedziawszy nie miałaś zbyt wielkiego pojęcia o opiece nad niemowlakiem. Oczywiście czytałaś całą masę poradników dla przyszłych mam, ale mimo to wciąż miałaś drobne obawy.
 -Mamuśka zwarta i gotowa?-na progu pyta Jaimie
 -Niby na co?
 -Jak to, na wypchnięcie tego małego potwora na świat.-chichocze
 -Gorzej chyba nie dało się tego określić.-przewracasz oczami
 -Ale narzekasz.
 -Poczekam aż ty będziesz w ciąży, to zobaczymy kto dopiero będzie marudził.
 -Nie planuję żadnych dzieci w najbliższym dziesięcioleciu.-kręci głową
 -Wyobraź sobie, że ja też nie planowałam.-odpowiadasz ironicznie
 -A co u brata Jaimie?-wtrąca się Steph
 -Grają tą szaloną ligę, w zależności jak im pójdzie, może wrócić nawet w maju.
 -Chwaliłaś się mu, że romansujesz z jego przyjacielem?
 -Nie było jakoś okazji.
 -Jesteś beznadziejna. Najpierw robisz jakąś epicką awanturę Jasonowi bo nie powiedział ci wcześniej o zaręczynach, a sama ukrywasz przed Thomasem taką sprawę.-kręci głową Steph- On cię zamorduje.
 -Powiem mu jak już Sophie urodzi, będzie tak przejęty, że nawet tego nie odczuje.
 -Czy ty zawsze musisz mnie używać jako tarczy obronnej w sprawach z Thomasem?-marudzisz
 -On jest w tobie tak zabujany, że jeśli cię w to wmieszam to mi szybko wybaczy.
 -To okropne.-wzdychasz
 -To, że nie jesteście razem też.-odpowiada
 -Zrozum Jaimie, dopiero niedawno straciłam Tedd'a, do tego za chwilę będę rodzić, nie chcę i nie mogę myśleć o takich rzeczach. Nie jestem i szybko nie będę gotowa na to, by się z kimkolwiek związać. Nie naciskaj, proszę. To i tak jest dla mnie trudne.-mówisz zupełnie szczerze
 -Ok, przepraszam.-odpowiada- Słowo honoru, już nie będę.
 -Założę się o wszystkie pieniądze tego świata, że będziesz, ale powiedzmy, że ci wierzę.
 Dni mijały, a ty ze strachem odkryłaś, że wkroczyłaś w dziewiąty miesiąc. Oczywiście byłaś już u lekarza, który kazał ci się pojawiać co tydzień i tym sposobem żyłaś od tygodnia do tygodnia.
 -Trzymasz się jeszcze jakoś?-słyszysz dobrze znany głos
 -Jakoś.-odpowiadasz- Ale już naprawdę niewiele.
 -A co mówi lekarz?
 -Stwierdził wczoraj, że daje mi jeszcze góra kilka dni, co i tak będzie o wiele późniejszą datą niż pierwotny termin porodu.-mówisz- A co u ciebie? Z tego co widziałam to chyba nie najlepsze rozpoczęcie finału, co?
 -No nie za bardzo nam to wyszło, tak samo jak Final Four.-wzdycha- Ale jeszcze nic straconego, może wydarzy się cud i u siebie wygramy.-dodaje- Jeśli nie, to dwudziestego siódmego będę już w domu.
 -Chyba szybciej niż zakładałeś.
 -W zasadzie tak, ale mam nadzieję, że Ava poczeka.
 -Jesteś kolejną osobą, która ekscytuje się tym o wiele bardziej niż ja sama.-zauważasz
 -Nie wiem co cię czeka, więc chyba mogę.-śmieje się- Spokojnie Phi, poradzisz sobie.
 -Mam nadzieję Tommy.
Wedle spodziewań, wyznaczony przez lekarza termin minął, a Ava nawet nie myślała o pojawieniu się na świecie. Byłaś cała w nerwach, bo poród mógł zacząć się w absolutnie każdej chwili. W pełnej gotowości byli dosłownie wszyscy najbliżsi ci ludzie.
 -Niech to szlag.-mówisz- Naprawdę, teraz?-krzywisz się po czym sięgasz po telefon, bezskutecznie próbując połączyć się z ojcem. Następnie wybierasz numer Karen.
 -Skarbie, jesteśmy na przedstawieniu w szkole Josie, mogę oddzwonić?
 -Jeśli do tego czasu nie zostaniesz babcią, to w porządku.
 -O mój Boże Sophie, zaraz będziemy, tylko bez paniki.
 -Jestem cholernie spokojna.-wzdychasz, a po chwili czekania przyjmujesz wariant rezerwowy bo twój ojciec zaliczył kolizję z innym kierowcą gnając do ciebie. Nie odeszły ci wody, a skurcze nie były jeszcze na tyle częste, aby wykonywać jakieś nerwowe ruchy.
 -Cholera Sophie, nie mam samochodu bo ojciec i Jason pojechali do Chicago po Thomasa.-odpowiada Jaimie- Ale spokojnie, już jedziemy!-niemal wrzeszczy do słuchawki i po kilku minutach wpada wprost do twojego mieszkania ze swoją mamą -Uczynny sąsiad Steve Johnson pożyczył nam swoją furę, więc nie tracimy czasu i na szpital!-zarządza po czym wreszcie ruszacie. Szczerze mówiąc, sama nie wiedziałaś co cię czeka, ale wnioskując po nasilających się bólach, nie miało być zbyt przyjemnie jak opisywali to w poradnikach.

~*~
Jaimie dalej miesza, a ja przyśpieszam troszkę akcje. Za bardzo mi się o
rozciągnęło muszę przyznać, a co za dużo to nie zdrowo ;)
Na temat powyższego to tyle, ale chciałabym Was bardzo gorąco zaprosić tutaj 
Ściskam ♥

czwartek, 1 września 2016

#dwanaście.

#muzyka

  Szczerze powiedziawszy niewiele pamiętasz z podróży do mieszkania Thomasa. Byłaś tak ekstremalnie zmęczona, że nie do końca kontaktowałaś. Nawet zawsze pełna energii Jaimie się poddała i odpłynęła w krainę snu. Spora różnica czasu zdecydowanie robiła swoje. Mimo to, oczywiście miałaś problem z zaśnięciem. Okazało się, że nawet jet lag nie jest w stanie do końca pokonać twoich trudności ze snem. 
 -Hej Phi, dlaczego nie śpisz?-słyszysz głos przyjaciela kiedy opuszczasz sypialnię
 -Nie bardzo mogę.-wzdychasz ciężko na co on podnosi się z kanapy i zaprasza obok siebie.
 -A jak się czujesz?-pyta dopiero po chwili
 -W porządku.-odpowiadasz zgodnie z prawdą- Wszystkie wyniki też mam w normie, więc nic tylko oczekiwać na kwiecień.-mówisz z nieco udawanym entuzjazmem
 -Rozumiem, że podjęłaś już decyzję?-spogląda na ciebie z zaciekawieniem
 -W zasadzie to tak.-kiwasz głową- Trochę mi głupio, zwłaszcza przed Steph, że rozważałam dość poważnie opcję adopcji.-zagryzasz wargę- Kompletnie nie wyobrażam siebie w roli matki, ale im dłużej noszę ją pod sercem, tym bardziej zaczynam ją kochać.-kładziesz dłoń na brzuch
 -Byłaś zgubiona i skołowana po śmierci Tedd'a, więc nie dziwię się, że brałaś pod uwagę taką opcję.
 Rozmawialiście jeszcze przez chwilę zanim i ciebie zaczynało dopadać zmęczenie, niemal zamykające ci oczy. Zegarek wskazywał kilka minut po północy czasu polskiego, co oznaczało, iż byłaś blisko dwadzieścia godzin na nogach. Dlatego też nie byłaś zdziwiona, gdy zasnęłaś niemal od razu po przyłożeniu głowy do poduszki. Oczywiście budziłaś się kilkukrotnie w ciągu nocy, jednak gdy otworzyłaś oczy blisko jedenastej, czułaś się dość wypoczęta. Nie byłaś nawet zdziwiona, gdy Jaimie pojawiła się dopiero przed trzynastą.
 -Chyba na Antarktydzie jest cieplej.-ściąga brwi widząc pogodę za oknem
 -Sądziłaś, że o tej porze roku będzie gorąco?-chichoczesz
 -Jakby grał we Włoszech to by było.-odpowiada- To co grubasku, idziemy na spacer?
 -Dopiero mówiłaś, że jest ci zimno.-zauważasz rozbawiona
 -Nałożę dwa grube swetry, to może przetrwam. Z resztą nie przyjechałam tu przez trzy tygodnie robić mu za pomoc domową.-chichocze.
 Nie oponowałaś zbyt długo, bo naprawdę byłaś ciekawa wyglądu miasta jak i samego kraju, wokół którego krążyło wiele stereotypów. Wbrew obawom Jaimie, na zewnątrz nie panował przeraźliwy ziąb. Czuć było jedynie przyjemny chłód zimowej aury, co zdecydowanie nie przeszkadzało w zwiedzaniu. Oczywiście Jaimie co dwie minuty wypytywała cię, czy aby wszystko w porządku i czy nie masz dosyć. Po jakimś tysięcznym razie miałaś ochotę wepchnąć ją w śnieżną zaspę, jednak spotkałyście na mieście żonę Russell'a Holmes'a, więc musiałaś się opanować. Po krótkiej rozmowie Krystal zabrała was do swojej ulubionej kawiarni. Spędzała w Rzeszowie wraz z mężem drugi sezon, więc mogłyście się spokojnie na nią zdać w czasie swojego pobytu. Zwłaszcza, że była naprawdę towarzyska i dobrze się wam z nią rozmawiało. Nawet ich kilkumiesięczna córka Shea wydawała się być całkiem zadowolona z faktu, iż zyskała dwie kolejne ciocie. 
 -Sophie, zastanawiałaś się w zasadzie jak dasz swojej córce na imię? Bo wiesz, nie może być bezimienna.-zagaduje cię Jaimie kiedy tylko wracacie do mieszkania
 -Nie wiem, mam jeszcze trochę czasu.-wzruszasz ramionami
 -Może Rose albo Daisy?
 -Mam nazwać własne dziecko jak kwiaty?-krzywisz się
 -Może Amy, Annie lub Sarah?
 -Jaimie, lecz się.-przewracasz oczami
 -Thomas, możesz mi z nią pomóc?-pyta brata, który dosłownie chwilę wcześniej wrócił z treningu
 -Jestem facetem, nie znam się na tym.-wzrusza ramionami
 -Nie pomagasz.-mierzy go spojrzeniem- Hmm Madison, Abigail, Olivia?
 -Nie chciałabym żeby moja córka nazywała się jak miliony innych dziewczynek i potem w klasie miała dziesięć Olivii, pięć Madison i siedem Abigail.
 -Przydaj się na coś i rzuć jakimś imieniem?-szturcha siedzącego obok bliźniaka
 -Nie wiem, może na przykład.. Ava?
 -Podoba mi się.-odpowiadasz
 -Zajęło ci to dwie sekundy, a ja nie mogę nic od pół godziny znaleźć żeby się podobało Phi.-kręci z niedowierzaniem głową
 -Wygląda na to, że jestem lepszą psiapsią od ciebie.-śmieje się, za co otrzymuje kuksańca w bok od siostry. Kiedy tak na nich patrzyłaś, to naprawdę żałowałaś, że nie miałaś rodzeństwa. Oczywiście tak jak każde rodzeństwo się kłócili i ze sobą droczyli. Jednak mieli ze sobą fantastyczny kontakt i jedno wskoczyłoby dla drugiego w ogień. Naprawdę mocno się wspierali i szczerze im tego zazdrościłaś. Może i miałaś rodzeństwo przyrodnie, ale byli jeszcze w zasadzie dziećmi i nie miałaś z nimi tak rewelacyjnych kontaktów. Czasami brakowało ci takiej siostry czy brata, chociażby do zwykłych pogaduszek. Być może dlatego czułaś się tak silnie związana z Jaimie i Thomasem. 
  Pierwszy tydzień waszego pobytu minął bardzo szybko. Przy pomocy Krystal udało wam się zobaczyć co nieco w Rzeszowie i spędzić miło czas. Thomas miał dwa mecze na wyjeździe, więc czasu miałyście aż nadmiar. Jaimie nie byłaby sobą, gdyby w dalszym ciągu w każdej możliwej nie odsypiałaby trudów zmiany strefy czasowej. Tobie nie udzielało się jej aktualne hobby, wręcz przeciwnie. Dzięki temu udało ci się kilkukrotnie porozmawiać ze Steph, będącą we ferworze walki z egzaminami na uczelni czy z ojcem i Karen.
 Po tygodniu spędzonym w Polsce musiałaś przyznać, że naprawdę ci się tu podobało. Wbrew wszelkim stereotypom ludzie byli tu maksymalnie uprzejmi i mili. Miasto było schludne i dosyć łatwe do przystosowania. Wcale nie dziwiłaś się Thomasowi, który czuł się tutaj prawie jak w domu. Bo kiedy miał wreszcie wolny wieczór i wyciągnął was do tradycyjnej polskiej restauracji, ludzie na ulicy go poznawali, kłaniali się, czy życzyli powodzenia. Musiałaś przyznać, że to było naprawdę sympatyczne. Nie mylił się także w kwestii polskiego jedzenia, było naprawdę smaczne. Jaimie wyglądała jakby nie jadła od co najmniej miesiąca, kiedy tylko spróbowała pierogów i szczerze mówiąc, mieliście wątpliwości czy zdołacie ją wyciągnąć dziś z restauracji.
  Oczywiście prócz poznawania nowej kultury i kuchni, miałyście okazję do pojawienia się na hali. Byłaś w Stanach na paru meczach, jednak byłaś pod wielkim wrażeniem jakie wywarli na tobie polscy kibice. Tworzyli niesamowite widowisko, które bez dwóch zdań niosło siatkarzy ich klubu do zwycięstwa.
 Poza podziwianiem wyczynów boiskowych Thomasa i jego kolegów, oraz kibiców, miałaś przyjemność poznać dzięki Krystal, kilka jej koleżanek, jak się okazało partnerek siatkarzy. Na pierwszy rzut oka wydawały się być dość sympatyczne. Dość, ponieważ Jaimie złapała temat i rzadko kiedy dawała im dojść do słowa. Tym sposobem, w oczach poznanych kobiet, stałaś się partnerką Thomasa, do tego spodziewającą się jego dziecka, bo twój wyraźny ciążowy brzuch nie uszedł uwadze rozmówczyń. Nie czułaś się zbyt komfortowo w przedstawionej roli, jednak nie zamierzałaś tłumaczyć nowo poznanym osobom jak faktycznie miała się sytuacja. 
 -Przygotuję cię na pytania kolegów z drużyny i ich partnerek, bo według twojej siostry, od dzisiaj, masz narzeczoną i będziesz ojcem.
 -Kurde i ja nic nie zauważyłem?-żartuje
 -Daj spokój, jak wyjedziemy to zapomną o naszym istnieniu, najwyżej mój braciszek będzie miał pytanka o dziecko.-chichocze
 -Dzięki Jaimie.
 -Od czego ma się siostrę bliźniaczkę?-pyta wesoło- Ale od razu mówię, twoich fanek nie będę odganiać, już wystarczy, że mierzą mnie i Sophie morderczymi spojrzeniami, że blokujemy dostęp do idola.-chichocze po czym żegnacie się z Thomasem i udajecie się w drogę powrotną do waszego aktualnego miejsca pobytu. Jaimie paplała jak najęta o jakieś znajomej z uczelni, która poszła na imprezę i obudziła się w Kolorado, co według niej było najśmieszniejszą rzeczą świata. Jej potok słów był dość monotonny, na tyle, że straciłaś nawet rachubę ile trwałą jej rozmowa. Na całe szczęście uratowała cię Stephanie, dzwoniąca na skype'a. Długo to nie trwało bo do konwersacji włączyła się zaraz Jaimie i to ona przejęła pałeczkę. Widząc minę Steph, mogłaś stwierdzić, że była tak samo zainteresowana jak ty, więc rzuciła na poczekaniu, iż musi lecieć na uczelnię i zakończyła rozmowę. Z racji różnicy stref czasowych, w Polsce panował już późny wieczór, a wy szykowałyście się powoli do snu. Oczywiście znów nie potrafiłaś usnąć, pomimo usilnych prób po prostu się poddałaś i udałaś się w kierunku salonu.
 -Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego, że wciąż oglądasz po nocach golfa.-zachichotałaś widząc sport, jaki oglądał Thomas
 -Jako niedoszły i niespełniony golfista czasem mogę popatrzeć na to, co tracę.-uśmiecha się po czym przenosi wzrok na ekran telewizora i zajmuje się konsumpcją posiłku
 -Jako niedoszły golfista chyba powinieneś wiedzieć, że normalni ludzie nie jadają o tej porze.-zauważasz
 -Czy ty mi przepraszam sugerujesz, że jestem nienormalny?-skupia swoją uwagę na tobie
 -Mając tak szaloną siostrę, to chyba o to trudno.-mówisz rozbawiona- A tak serio, to przeciętny John Smith będący grubym kierowcą ciężarówki może jeść po nocach, ale nie zawodowy sportowiec.
 -Dobra mamo, i tak wiem, że mówisz to dlatego, że sama masz ochotę.
 -To, że jestem w ciąży, nie znaczy, że wpieprzam po nocach.-boczysz się
 -Oj Sophie, nie gniewaj się, złość piękności szkodzi.
 -W takim razie jestem chyba bezpieczna.
 -Cóż, udam, że tego nie słyszałem.-mierzy cię wzrokiem- Swoją drogą, ostatnimi czasy chyba za często pytam cię, dlaczego nie śpisz.
 -Powody się nie zmieniają.-wzruszasz bezradnie ramionami
 -Pamiętam jak byliśmy dziećmi i spaliśmy w namiocie postawionym w naszym ogródku, wtedy też nie mogłaś spać.
 -Tamtym razem to było przez Jaimie, chrapała, a do tego gadała nawet przez sen.-bronisz się- I doskonale to wiesz, bo sam nie chciałeś z nią spać w jednym namiocie.
 -No dobra, masz mnie.-śmieje się- Chodź.-mówi dopiero po dłuższej chwili, gdy nagle zrywa się na równe nogi, a gdy patrzysz na niego nie za bardzo rozumiejąc, o co mu chodzi, dodaje- Jeśli wtedy pomogło, to teraz także. Liczba osób by się zgadzała.-spogląda znacząco na twój brzuch po czym podajesz mu rękę, a on tak po prostu prowadzi cię do sypialni. Musiałaś przyznać, że z początku czułaś się dość nieswojo, bo aktualnie nie mieliście po osiem lat, tylko o czternaście więcej. Jednak po dłuższej chwili, gdy czułaś jego obecność obok po prostu się uspokoiłaś i zasnęłaś. I musiałaś przyznać, że miał rację. Już dawno nie przespałaś nocy bez zbędnej pobudki. Po prostu otworzyłaś oczy i już był poranek. Co prawda na dzień dobry przypomniała o sobie córka, wywijająca w twoim brzuchu koziołki, ale mimo to czułaś się naprawdę wyspana. Kiedy tylko weszłaś do kuchni ujrzałaś Jaimie, gorączkowo dyskutującą z kimś przez telefon, co wyraźnie bawiło jej brata przyrządzającego posiłek.
 -Czy ona chce kogoś zamordować przez telefon?-pytasz rozbawiona widząc jej energiczną gestykulację
 -Cóż, możliwe, że ofiarą ma być Jason.
 -A co takiego zrobił wasz starszy braciszek?
 -Tego jeszcze nie wiem, ale wygląda na to, że się nieźle wkurzyła.-mówi rozbawiony po czym stawia przed tobą cały talerz, obłożony jedzeniem. Kiedy patrzysz na niego gniewnie, otrzymujesz jedynie jego firmowy uśmiech, o którym marzyła z całą pewnością, cała masa wzdychających do niego dziewczyn.
 -Nawet nie wyobrażacie sobie co zrobił ten durny kretyn!-wybucha Jaimie
 -Z kim rozmawiałaś?-pyta spokojnie Thomas
 -Z mamą.-odpowiada gniewnie
 -Rozwiń wątek?
 -Nasz wspaniały brat Jason, stwierdził, że ekstra będzie oświadczyć się Lauren, Laurel czy jak jej tam i poinformować o tym fakcie swoją rodzinę na facebook'u!-grzmi
 -Laureen, ona ma na imię Laureen.-zauważa jej brat- I co w związku tym, że się jej oświadczył?
 -Co? Jeszcze pytasz?!-niemal na niego krzyczy- Jak mógł wywinąć taki numer i nawet nas łaskawie nie poinformować? Rozumiem jakbyśmy byli w gównianych stosunkach, ale nie jesteśmy!
 -Cóż, ja się cieszę jego szczęściem.-wzrusza ramionami- Kiedy ślub?
 -Och, wy faceci jesteście kompletnie beznadziejni.-wzdycha- Mama coś mówiła, że chcą być romantyczni do porzygu i ochajtać się w swoją rocznicę w październiku.-dodaje
 -Przynajmniej będziesz miała wystarczająco dużo czasu żeby znaleźć jakąś ofiarę, która wytrzyma twój słowotok i nie zagadasz go na śmierć.-żartuje
 -Niestety ja nie mam takiej Sophie, którą bym mogła zabrać, ale o mnie się nie martw. Poradzę sobie.-szczerzy się, a ty o mało nie krztusisz się pitą właśnie herbatą, kiedy Jaimie wypowiada owe słowa. Oczywiście wywołuje to rozbawienie chociażby u Thomasa, który ewidentnie nie przejął się słowami swojej siostry aż tak bardzo jak ty.
 -Jason jest okropnym frajerem.-wzdycha Jaimie
 -Bo?
 -Bo mógł nas chociaż jakoś przygotować na to, powiedzieć coś w stylu "hej, może pora by założyć rodzinę?".
 -Jaimie, on jest dorosłym facetem, a do tego są razem z Laureen od początku college'u.-odpowiada jej- Czas by zapamiętać imię przyszłej bratowej.-dodaje rozbawiony
 -Nawet jej nie znam za bardzo, więc po co sobie zawracać głowę.
 -Znasz ją, studiowali na tej samej uczelni co my, do tego studiujesz z jej młodszą siostrą.
 -O nie, jeśli weźmie tą małą wiedźmę na druhnę to ja tam nawet nie idę.-chmurzy się- Niedaleko pada jabłko od jabłoni, co jeśli ona też jest wiedźmą?
 -Jai, przestań panikować.-uspokaja ją- Jason ją kocha, wyglądają na całkiem szczęśliwych, więc może ciesz się po prostu jego szczęściem, co?
 -Jeśli ty i ty-wskazuje na ciebie- wywiniecie mi tak numer i dowiem się z facebook'a to przysięgam, że was zamorduję.
 -A mnie w to niby czego mieszasz?-pytasz
 -To chyba logiczne? Prędzej czy później w końcu się spikniecie i skończycie jak Jason i Laurel.-wzrusza ramionami
 -Laureen.-poprawia ją Thomas- Z resztą nie przesadzaj Jaimie, ok?-dodał nieco zakłopotany słowami siostry
 -Lepiej ty nie przesadzaj z czekaniem.-rzuca pod nosem po czym dodaje głośniej- Chryste, muszę się chyba czegoś napić, za dużo informacji na jeden dzień.
W mgnieniu oka zostawia was samych, z dość krępującą ciszą. Jaimie już wielokrotnie wygłaszała ci podobne osądy, jednak nigdy nie robiła tego przy Thomasie. Było to oznaką, iż sprawa oświadczyn James'a naprawdę ją poruszyła.
 -Kiedyś jej przejdzie, tylko nie jestem pewien ile butelek alkoholu to zajmie.-odzywa się dopiero po dłuższej chwili- Muszę iść na trening.-dodaje nieco zakłopotany- Poradzisz sobie?-patrzy na ciebie niepewnie
 -Nie mam wyjścia.-wzruszasz ramionami
 -Powodzenia z Jaimie i błagam cię, niech nie rozbije mi całego mieszkania, ok? Przynajmniej do mojego powrotu.
 -Nie mogę nic obiecać bo twoja siostra jest szalona.-uśmiechasz się po czym lekko się krzywisz po twoja kochana córka miała aktualnie trening kickboxingu w twoim brzuchu. -Strasznie się wierci.-dodajesz widząc spanikowaną minę przyjaciela. Rozluźnia się dopiero wtedy, kiedy sam przekonuje się o sile uderzenia Avy. Musiałaś przyznać, że to była dość niezręczna chwila, bo chyba po raz pierwszy ktokolwiek dotykał twojego brzucha, a do tego był to facet.
 -Mogłabyś dać spokój mamie, wystarczy, że twoja ciotka szaleje.-mówi miękko, a ty dopiero po chwili orientujesz się, że wcale nie mówił do siebie, tylko do twojej córki. A to zdecydowanie cię rozczuliło.

~*~
Polska, polską, ale ile można już rozwlekać akcję :P  Jaimie jak zwykle szaleje i nie może się powstrzymać przed wygłaszaniem swoich teorii dotyczących nt. Phi i Thomasa :D
Wszystkim moim czytelnikom rozpoczynającym rok szkolny życzę wytrwałości, zwłaszcza maturzystom. Wiem z autopsji, że ciężka praca i regularna nauka procentują w maju, więc niech moc będzie z Wami!
A studentom życzę miłego kolejnego miesiąca wakacji ♥
PS. W najbliższym czasie mogę mieć coś dla Was "ekstra", stay tuned ;)