czwartek, 18 sierpnia 2016

#dziesięć.


  Nie była to najmilsza i najprostsza rozmowa w twoim życiu. Zwłaszcza, że Evelyn Connor nie pałała nigdy do ciebie sympatią, a teraz pogrążona w głębokiej żałobie, zachowywała się jeszcze bardziej irracjonalnie niż normalnie. Tak jak się spodziewałaś, zaczęła na ciebie wrzeszczeć. Oskarżała cię o kłamstwo czy próbę dobrania się do majątku, co oczywiście było nieprawdą. Zachowywała się tak, jakby była co najmniej obłąkana i chciała cię zamordować wzrokiem. Jej małżonek nie odezwał się ani słowem, aż do chwili w której postanowiłaś wreszcie opuścić ten dom. 
 -Przepraszam za moją żonę, ale wciąż leczy depresję.-mówi rzeczowo- Dziękuję, że nam powiedziałaś Sophie.-kiwa głową z uznaniem- Jeśli będziesz czegokolwiek potrzebować to po prostu zadzwoń.-mówi podając swoją wizytówkę- Możesz na mnie liczyć. Co do żony nic ci nie mogę obiecać, ale ile będę w stanie to bardzo bym chciał wiedzieć jak się ma mój wnuk bądź wnuczka.-uśmiecha się nikle.
  Mówiąc szczerze to nie spodziewałaś się aż takiego przejawy sympatii z jego strony. Zawsze raczej był wycofany jeśli chodziło o kontakty z tobą, a przecież znałaś tego człowieka dobre piętnaście lat. Nie powiesz żeby jego zachowanie cię przesadnie ucieszyło, jednak w porównaniu z reakcją jego małżonki, to na pewno były budujące słowa. Najważniejsze było jednak to, że miałaś tą rozmowę za sobą. Naprawdę się jej obawiałaś, ale ostatecznie nie było tak tragicznie jak się spodziewałaś. 
 -Co za obłąkana kobieta.-komentuje całą sytuacją Stephanie
 -Leczy się, więc nie do końca mogę ją winić.
 -Ona i bez leków była dziwna.-prycha przyjaciółka- A ty jak się czujesz?
 -Ogólnie to chyba dobrze.-wzruszasz ramionami
 -Ale?-ciągnie
 -Kompletnie nie wiem jak sobie poradzić z tym wszystkim.-wzdychasz ciężko- To jest chyba ponad moje siły Steph.-krzywisz się
 -Posłuchaj mnie.-spogląda na ciebie z pełną powagą- Jesteś najsilniejszą i najodważniejszą kobietą jaką znam i którą szalenie za to podziwiam.-mówi szczerze- Wiem, że ten na górze wpakował cię w niezłe bagno, ale kto ma sobie z tym poradzić, jak nie ty? Nie odbieraj sobie szansy na posiadanie choć cząstki Tedd'a. Wiem, że pewnie gdyby tu był to nawet nie brałabyś pod uwagę faktu oddania dziecka. Nie mogę ci obiecać, że będzie lekko i wszystko będzie idealnie. Może nie być wcale, ale na Boga, naprawdę chcesz oddać swoje własne dziecko obcym ludziom?
 -Steph, musisz mnie po prostu zrozumieć.-mówisz z trudem powstrzymując się od łez- Nie wiem czy będę w stanie je wychować. Nie wiem czy dam mu tyle miłości i ciepła, bo tak naprawdę nie wiem jak być matką. Nie mam zielonego pojęcia czy będę w stanie w ogóle stworzyć mu choć namiastkę rodziny.-mówisz łamiącym się głosem- Może gdzieś na świecie są ludzie, którzy będą je kochać i dadzą mu prawdziwy i pełny dom.
 -Ty też możesz mu dać pełny dom.-odpowiada- Możesz to zrobić, ale nie mogę cię do niczego zmuszać Sophie.-wzdycha cicho- To twoja decyzja i ja ją uszanuję, jakakolwiek by nie była.-mówi, choć widzisz, że przyszło jej to z trudem- Moja matka była w podobnej sytuacji co ty.-dodaje dopiero po chwili- Miała niespełna dwadzieścia lat, a mój biologiczny ojciec po prostu odszedł zostawiając ją samą. Bez środków do życia, bez wsparcia rodziców. Tak jak ty rozważała opcję oddania dziecka do adopcji.-bierze haust powietrza- Ale wiesz dlaczego tego nie zrobiła? Bo kiedy dowiedziała się, że będzie miała córkę i poczuła ruchy dziecka, to wtedy coś w niej pękło. Zrozumiała, że zrobiłaby coś gorszego bo poddałaby się bez walki. I los ją wynagrodził bo gdy miałam pół roku spotkała Antoine'a i to on jest dla mnie prawdziwym ojcem.-uśmiecha się delikatnie- Więc proszę cię Sophie, przemyśl to. Masz dużo czasu.-zostawia cię z tym słowami w kompletnym osłupieniu. Nigdy ci o tym nie mówiła, a znałyście się już kilka lat. Początkowo byłaś na nią trochę zła, że chce cię zmusić do zatrzymania dziecka. Miałaś ochotę wygarnąć jej, że popycha cię do czegoś, czego by pewnie sama nie uczyniła. Jednak teraz rozumiałaś czym się kierowała. Nie mogłaś się porównywać do jej matki, bo to był zupełnie inne czasy i wbrew pozorom inne sytuacje. Mimo to jej słowa, dały ci naprawdę dużo do myślenia.
 -Thomas?-nie kryjesz swojego zdziwienia na widok przyjaciela
 -Steph powiedziała, że masz dzisiaj wizytę, obiecała ponoć, że z tobą pójdzie, ale coś tam jej wypadło.-artykułuje- Oczywiście domyśliłem się, że o coś się pokłóciłyście, więc spędzę swój ostatni wieczór w kraju z moją najlepszą przyjaciółką.-uśmiecha się
 -Powinieneś spędzić go z rodziną, wiesz o tym?
 -W zasadzie to jesteś jak rodzina, więc to właśnie robię.-mówi zadowolony- Wszystko w porządku? To znaczy z tobą i dzieckiem?
 -Tak, wszystko jest okej.-kiwasz głową
 -No dalej powiedz, chłopak czy dziewczyna?
 -Skąd pomysł, że już wiem?
 -Nie znam cię od wczoraj, widzę po twojej minie.-spogląda na ciebie- Więc?
 -To dziewczynka.-przygryzasz wargę
 -Miałem nadzieję, że w końcu jakiś facet bo ostatnio same baby dookoła, ale cóż, najważniejsze żeby była zdrowa, tak?-spogląda na ciebie
 -W zasadzie to tak.-przytakujesz mu wzdychają cicho. Ciągle nie mogłaś się przyzwyczaić do zaistniałej sytuacji. A zwłaszcza do tego, że Thomas z taką łatwością przyjął to do świadomości i zachowywał się tak, jakby to było coś normalnego. Oczywiście nie chciałaś roztrząsać swojego obecnego stanu, ale dziwnie się czułaś z tym wszystkim. Może po prostu chciał zachować pozory bo za kilka godzin miał opuści kraj, a nawet kontynent na kilka długich miesięcy?
 -Przygotowany na wyprawę?
 -Jak nigdy.-śmieje się po czym zatrzymuje wzrok na tobie
 -Nie przytyłam, nie patrz tak na mnie.-patrzysz na niego gniewnie
 -Nie o to chodzi.-odpowiada rozbawiony- Po prostu źle się czuję, że cię z tym zostawiam i wrócę jak będzie po wszystkim.-krzywi się
 -Daj spokój Thomas, za bardzo się poczuwasz.-przewracasz oczami
 -Wiem, że to nie moje dziecko, ale naprawdę chciałbym ci pomóc.
 -Do kwietnia jedyna pomoc jakiej będę mogła potrzebować to jakiś pomocnik przy wiązaniu butów jak już nie będę mogła się schylić.-chichoczesz- Jak już tak bardzo będziesz chciał to ci ją sprzedam na jedną noc, to szybko wycofasz propozycję pomocy.-dodajesz po chwili.
  Naprawdę doceniałaś jego chęci oraz to, że postanowił swój ostatni wieczór przed wyjazdem spędzić właśnie z tobą, nie z kolegami czy rodziną. Ostatnimi tygodniami był dla ciebie naprawdę wielkim wsparciem, więc gdy przyszła chwila pożegnania było ci naprawdę ciężko.
 -Będę za tobą tęsknić.-mówisz cicho kiedy się do niego przytulasz
 -Ja za tobą też Phi.-odpowiada- Bardzo.
 -Zobaczymy się dopiero w kwietniu?-krzywisz się
 -Nie mam pojęcia, biorąc pod uwagę jak napięty jest terminarz ligi, to obawiam się czy uda mi się tu zajrzeć.-wzdycha ciężko- Ale wiesz, że dopóki czujesz się na siłach to możesz przylecieć do Polski.
 -Zatrzymam tą opcję, gdy będę już za tobą desperacko tęsknić.-odpowiadasz nieco żartobliwie
 -Po prostu miej to na uwadze.-zakłada kosmyk twoich włosów za ucho- Trzymajcie się dziewczyny, mam nadzieję, że zobaczymy się szybciej niż w kwietniu.-uśmiecha się, po czym po raz ostatni zamyka cię w swoich ramionach.
  Przez pierwsze dni po jego wyjeździe Steph i Jaimie nie dawały ci niemal chwili wytchnienia, ta druga co prawda na odległość bo wróciła na uczelnię, ale zawsze. Bywały dni kiedy miałaś delikatne kryzysy. Chwile, w których czułaś się kompletnie samotna i opuszczona. Bo ludzie, których kochałaś i którzy byli dla ciebie ważni w większości cię opuścili. Tedd nie żył. Thomas był uziemiony w Europie na następne miesiące, Jaimie wyniosła się do Chicago, podobnie jak Stephanie, która wróciła poza uczelnią do pracy. Nie spodziewałaś się, że zacznie ci brakować słowotoku siostry Thomasa. Oczywiście mogłaś liczyć na pomoc ojca czy Karen, ale to nie było to samo co przyjaciele. A nie zamierzałaś szukać nowych, na pewno nie w obecnej sytuacji. Nie powiedziałabyś też, abyś wpadła w szał przyszłych matek. Owszem, zdarzało ci się zatrzymywać wzrok na dziecięcych rzeczach, kiedy przemierzałaś galerię handlową czy wystawy sklepowe w mieście. Jednak nie robiłaś tego na taką skalę jak Karen czy Stephanie. Wydawało ci się, że momentami one bardziej się cieszyły z twojej ciąży, jak ty sama. A ich radość, jeszcze bardziej komplikowała twoje wszelkie racjonalne próby rozważenia wszelkich opcji. Bo wciąż się naprawdę wahałaś. Z jednej strony yo było dziecko twoje i Tedd'a, owoc waszej miłości, choć dość niespodziewany. Z drugiej, los próbował zmusić cię do rzeczy, do których nie byłaś chyba do końca gotowa. Oczywiście, że chciałaś zostać matką, ale nie teraz i nie w ten sposób. Kiedyś obiecałaś sobie, że dasz swojemu dziecku bezgraniczną miłość i dwójkę, kochających rodziców. Przysięgłaś sobie, że nie skończysz jak Carol, jako samotna matka bez perspektyw na życie. Niestety, ale wszystko wskazywało na to, że los z ciebie zadrwi, bo znalazłaś się w sytuacji, która umieszczała cię właśnie w takim położeniu.
  Z każdym kolejnym dniem, czy tygodniem widziałaś w sobie zmiany. Przede wszystkim w tym, że twój brzuch powoli zwiększał swoje rozmiary, a jego mieszkaniec zaczynał dawać o sobie znać. Mimo to, wciąż nie podjęłaś żadnej decyzji. Tkwiłaś w tym martwym punkcie, starać się jakkolwiek egzystować. To sprawiło, że w mgnieniu oka minęło święto Dziękczynienia, które spędziłaś z ojcem i jego rodziną. Za oknami co raz śmielej poczynała sobie zimowa aura, która co rusz zasypywała całe miasto białym puchem. Nieubłaganie zbliżał się ukochany przez wielu ludzi okres świąteczny. Tobie nigdy nie udzielał się ten szał, więc ze stoickim spokojem spoglądałaś na szalone poczynania Karen i twojej przyrodniej siostry Josie, które w pocie czoła rozpoczęły produkcję pierniczków na choinkę czy szukania skarpet na prezenty. Zwłaszcza, że dostałaś absolutny zakaz robienia czegokolwiek. Wszystko za sprawą już dobrze widocznego brzucha i wyprawiającej w nim harce córki.
 -Widziałam się dzisiaj z pracownicą ośrodka adopcyjnego.-mówisz niepewnie kiedy odwiedzasz Steph
 -Co?-patrzy na ciebie oszołomiona- Sophie, jak możesz to robić?
 -A jak ty możesz mnie zmuszać do zostawienia go?-mówisz
 -Nie zmuszam cię do niczego, na Boga!-podnosi ton głosu
 -Nie jestem twoją matką, nie mam żadnej gwarancji, że kiedykolwiek spotkam takiego Antoine'a.-kręcisz głową- Chyba po prostu nie jestem w tej chwili na to gotowa.
 -Słyszysz siebie? Chyba.-kontynuuje- Masz jeszcze cztery miesiące, decyzję możesz podjąć nawet po porodzie.
 -Jeśli tak bardzo chcesz, to mogę ci je oddać.-grzmisz
 -Sophie, to jest dziecko twoje i mężczyzny, którego kochałaś i planowałaś spędzić resztę życia.-mówi spokojnie- Zrozumiałabym, gdyby to była jakaś wpadka na imprezie z przypadkowym facetem, ale nie jest.
 -Co to zmienia?-prychasz- Wciąż go kocham, ale to dziecko nie powinno przyjść na świat w tym czasie i ten sposób.
 -Nie cofniesz czasu, a jestem pewna, że Tedd nie byłby zadowolony, że się po prostu poddajesz i oddasz wasze dziecko.-kręci z niedowierzaniem głową
 -Nie mieszaj go w to, bo tak się składa do cholery, że nie żyje i jestem z tym sama.-niemal krzyczysz- Nie masz nawet pojęcia, jak wiele mnie to kosztuje. Gdybym czuła się na siłach, nie zastanawiałabym się ani przez minutę.
 -Nie podejmuj tak ważnych decyzji pod wpływem emocji, bo potem możesz żałować, a takich rzeczy jak adopcja nie da się tak po prostu cofnąć.-pozostawia cię z tymi słowami.
  Sama nie wiedziałaś co myśleć o tym co powiedziała ci Stephanie. O wszystkich słowach, jakie obydwie wypowiedziałyście w złości. Możliwe, że każda z was miała w tym trochę racji, ale żadna nie chciała tego przyznać. Obydwie byłyście zbyt dumne i zranione tą kłótnią. Oczywiście miałaś wielką ochotę i to niejednokrotnie po prostu do niej zadzwonić i się wygadać, jednak urażona damska duma robiła swoje. I tak właśnie dotrwałaś do Bożego Narodzenia, w atmosferze ciszy ze strony Stephanie i pełnej niezręczności przy Jaimie, która wiedziała o waszym sporze i nijak nie potrafiła z niego wybrnąć.
  Sam dzień wigilijnej wieczerzy minął dość szybko i bez większych rewelacji. W rodzinnej atmosferze zjedliście posiłek i porozmawialiście. Twój ojciec zabawiał towarzystwo twoimi opowieściami z dzieciństwa. Musiałaś przyznać, że w relacji z nim poczyniłaś spore kroki. Momentami miałaś wrażenie, że nigdy nie było między wami niezgody. Czułaś w końcu, że naprawdę możesz na niego liczyć i że jest twoim ojcem. I nie mogłaś powiedzieć żebyś się z tego nie cieszyła. Potrzebowałaś bliskich, zwłaszcza teraz, gdy czułaś się, że stoisz na rozstaju dróg. Karen i twój ojciec nie naciskali na ciebie jak Stephanie. Kiedy potrzebowałaś, wspierali cię radą i rozmową. Naprawdę to doceniałaś, zwłaszcza Karen, która naprawdę cierpliwie znosiła  twoje wszelkie pomysły czy rozmowy. Mogłaś powiedzieć, że przez tych kilka miesięcy stała ci się bliższa aniżeli rodzona matka. Także ze swoim przyrodnim rodzeństwem miałaś całkiem dobre kontakty. Co prawda starszy Jonathan nie był twoim wielbicielem, ale nie czuć było z jego strony awersji. Za to Josie momentami była dość uciążliwa, bo próbowała wciągnąć cię w każde możliwe przedsięwzięcie z twoim udziałem. Schlebiało ci to, że dziewczynka cię tak polubiła, jednak w obecnym stanie wszelkie dziecięce zabawy były dla ciebie dość kłopotliwe.
 -Patrz Sophie, dostałam nową lalkę!-piszczała ze szczęścia Josie, kiedy tylko z bratem dorwali się o poranku do świątecznych skarpet z prezentami. Radości i wszelkie euforii nie było końca, jak to u dzieci. Prezentami zostali obdarowani także dorośli, co z całą pewnością było sprawką Karen, która szalała kiedy znalazła się tylko w sklepie czy galerii handlowej. Oczywiście także i tobie przypadło parę upominków. Jego część niewątpliwie należała do twojego ojca, który dość żartobliwie wręczył ci bezterminowe bilety na lot w dwie stron do Europy. Jednak najlepsza część świątecznego prezentu nie pochodziła od nikogo z rodziny Richardsów.
 -Cóż Sophie, wygląda, że czeka na ciebie jeszcze jeden prezent, ale tym razem nie od nas.-uśmiechnął się tajemniczo twój ojciec, a niemal po chwili o mało nie zaczęłaś wrzeszczeć ze szczęścia.
 -Nie wierzę, Thomas!-wypowiedziałaś dość piskliwym tonem głosu po czym rzuciłaś się w jego kierunku. Twój brzuch nie pozwalał na zbyteczne czułości w przytulaniu, jednak nie mogłaś sobie odmówić. Zwłaszcza, że nie widzieliście się od ponad dwóch miesięcy.
 -Ja też się cieszę, że cię widzę Phi.-mówi wesoło- Nie żartowałaś, gdy mówiłaś ostatnim razem żebym przytulał cię na zapas póki mogę.-żartuje, za co dostaje kuksańca w bok- Nie chciałem przez to powiedzieć, że przytyłaś mała złośnico.-dodaje rozbawiony- Wciąż wyglądasz doskonale.
 -Próbujesz się odkupić?
 -Może troszeczkę.-uśmiecha się, a ty spoglądasz na niego jedynie kręcąc głową
 -Na długo jesteś?-zmieniasz temat
 -Nie za bardzo.-krzywi się- Dzisiaj w nocy mam samolot powrotny.-wzdycha
 -Szybka wizyta, co?
 -Coś w tym rodzaju.-wzrusza ramionami- Nie mogłem sobie odmówić, żeby nie skorzystać z tych trzech dni wolnego i nie zobaczyć się z rodziną w święta.
 -Myślę, że byli nie mniej zadowoleni jak ja.-uśmiechasz się spoglądając na niego. Dopiero wtedy zdałaś sobie sprawę jak ogromnie brakowało ci tego faceta w twoim życiu. A widząc jego wzrok utkwiony w twojej osobie, sądziłaś, że miał podobne odczucia.
 -Czy twoja siostra szpieg już ci doniosła o mojej kłótni ze Steph?
 -Coś tam słyszałem.-kiwa głową- No dobra, dużo słyszałem.-dodaje po chwili mierzony przez ciebie wzrokiem
 -I nie zamierzasz mnie przekonywać ani nic?
 -Nie.-kręci głową- Sophie, to tylko i wyłącznie twoja decyzja. To twoje życie i to przede wszystkim ono się zmieni jeśli zatrzymasz dziecko. Nie patrz na nas ani na nasze zdanie. My ci pomożemy i będziemy przy tobie bez względu na decyzję jakąś podejmiesz.-patrzy wprost na ciebie- To z twojej strony będzie największe poświęcenie, więc jeśli nie będziesz gotowa by to zrobić to zrozumiemy, nie można cię do końca za to winić.-kontynuuje- Nie będę się wypowiadał za resztę, ale ja wiem jedno Phi.-gładzi dłonią twój policzek- Ja cię nie zostawię, bo choćby się paliło i waliło to wiesz, że mnie masz. Teraz i w każdej możliwej chwili.
  Patrzyłaś jak urzeczona w jego oczy, z trudem analizując jego słowa. Bo choć mówił ci je wiele razy, to tym razem miały ogromną wartość. Bo chyba wreszcie wypchnęły cię w końcu z tego rozstaju dróg, ku miejmy nadzieję, właściwej decyzji.

~*~
Troszkę popędziłam z czasem. Wiem, że ciężko czasem zrozumieć Sophie, ale jej działania
motywują hormony i dramat jaki niedawno przeżyła, troszkę wyrozumiałości kobity :P
Ogólnie nie jestem zbyt zadowolona z tego rozdziału, sama nie wiem czemu. Poddaję Waszej ocenie.
Miłego weekendu!


12 komentarzy:

  1. Trochę rozumiem Sophie, że boi się, że sobie nie poradzi sama z dzieckiem, ale z drugiej strony nie potrafię pojąć, że chce oddać dziecko swoje i swojego ukochanego, za którym tak tęskni. Przecież nie jest sama, przyjaciele jej pomogą. Mam nadzieję, że zmieni zdanie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Poza kilkoma literówkami, które zupełnie nagle Ci się tu wkradły, to ja nie mam zastrzeżeń :P Piękny prezent zrobił Thomas naszej mamuśce :3 aż się uśmiechnęłam. Myślę, że również bardzo mądrych słów użył wobec całej sytuacji, w jakiej znalazła się Phi. Naciskanie jej i powtarzanie, że MUSI zatrzymać dziecko tylko mocniej i mocniej wyprowadza ją z równowagi, a przecież nie o to chodzi. Trzeba do niej dotrzeć, właśnie przez płachtę hormonów buzujących w jej ciele i cienia tragedii, jaki ją spotkał. I wydaje mi się, że Thomas był najwłaściwszą do tego czynu osobą. Czekam na kolejny! ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ktoś musiał mądrze przemówić, padło na niego :D

      Usuń
  3. Mam wrażenie, że Sophie boi się, że będzie taką matką jak jej matka. Boi się, ale to chyba byłoby szaleństwo, gdyby się nie bała. Jednak ma za sobą naprawdę wspaniałych ludzi, więc da radę! Korci mnie, oj korci, aby ona poleciała do Polski. Rodzice na pewno poprą ją, a i Thomas będzie spokojniejszy.

    ściskam, ret ♥

    OdpowiedzUsuń
  4. Mimo wszystko wierzę, że Sophie jeszcze zmieni zdanie, ale to musi być jej własna, autonomiczna decyzja, niepodyktowana naciskami bliskich. Dobrze, że Thomas nie wtóruje reszcie, tylko daje jej odczuć, że może liczyć na jego wsparcie, niezależnie od tego, co postanowi zrobić. Tak zachowałby się prawdziwy przyjaciel. Nie ocenia, nie wywiera presji, po prostu wspiera. Natomiast jeśli chodzi o adopcję, to wydaje mi się, że widzę światełko w tunelu, bo naszej bohaterce pomimo wielu wątpliwości zależy na szczęściu córki. Nie argumentuje swoich zamiarów wyświechtanym "nie chce dziecka, bo nie, muszę pozbyć się problemu", tylko po prostu obawia się, że nie będzie mogła zapewnić małej szczęśliwego dzieciństwa.
    Pozdrawiam ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niedługo się przekonamy, co też pocznie Sophie ;)

      Usuń
  5. Dobrze , że Thomas nie naciska. Taki przyjaciel to czysty skarb ,a i jestem pewna ze Sophie nie odda córki :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ty też mnie masz . Bo piszesz fantastycznie . A ja jestem Ci winna ogromne przeprosiny za to ,że nie było mnie tutaj tak długo. Przepraszam , bo Twoja historia zasługuje na to,żeby przybywać juz od razu po dodaniu przez Ciebie kolejnej części . Thomas czeka ,bo przecież kocha. Kocha tak bardzo ,że jest w stanie czekać naprawdę długo . I właśnie dlatego wiemy ,że nasi bohaterowie darzą się tą najprawdziwszą miłością.
    lukrecja.

    OdpowiedzUsuń
  7. Sophie jest zdezorientowana, zraniona i boi się. Te czynniki sprawiają, że rozważana inne opcje. Myślę, że tak czy siak nie zrobi tego, gdyż w końcu to dziecko mężczyzny, którego kochała..
    pojawię się jeszcze, aby przeczytać resztę rozdziałów,a tymczasem zapraszam do siebie na prolog opowiadani 'Wciąż od nowa zaczynam żyć z nim'
    http://umowa-slubna.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń